Pisałem już blogi o tematyce społeczno-politycznej. Było to w aktywnych społecznościach o dużym zróżnicowaniu opcji politycznych oraz o kulturze generalnie zachęcającej do dyskusji. Wchodzenie w spory było tam swego rodzaju przyjemnością intelektualną. Z czasem jednak przekonałem się, że istnieje też licznie reprezentowany typ dyskutanta, w przypadku którego dyskusja mimo najlepszych chęci z mojej strony staje się szybko jałowa i nużąca. Taki dyskutant z góry wie, że cała opcja reprezentowana przez jego przeciwnika jest zacofana, dogmatyczna, agresywna itp. Wchodzi w dyskusję, ale często ucieka od argumentacji na rzecz szukania dowodów owych domniemanych nagannych cech swojego przeciwnika i ciągle z takimi dowodami wyskakuje. W wielkim uproszczeniu wygląda to mniej więcej tak:
Ja: Nie masz racji, bo A, B, C.
On: Twoje argumenty to kolejny dowód na to, że wszyscy z opcji X są niekulturalni w dyskusji i tylko plują jadem.
Dyskusja z takim przeciwnikiem jest możliwa, ale wymaga dużej dyscypliny, by nie dać się sprowokować i nie pozwolić przeciwnikowi na przesunięcie osi sporu w kierunku osobistych wycieczek i dowodzenia, że „nie jestem wielbłądem.”
W żadnym razie nie uciekam od sporów, jestem też zdeklarowanym zwolennikiem najdalej posuniętej wolności słowa. Na jakiś czas postanowiłem jednak zrobić sobie wolne od sporów jałowych. Stąd wiele moich wpisów na tym blogu przenosi leżące mi na sercu treści pod zasłoną humoru i satyry, zgodnie z deklaracją w nagłówku.
Tym razem znalazłem się pod wrażeniem wpisu na pewnym blogu, który w skondensowanej formie ilustruje podejście do debaty, z którym tak często zderzałem się w mojej wcześniejszej praktyce. Postanowiłem fragment tego wpisu tu zaprezentować z moim komentarzem. Nie podaję dokładnego źródła (łatwo je znaleźć), gdyż tutaj zaprezentowany wpis traktuję jako modelowy przykład określonego podejścia do debaty, a nie jako pole do dyskusji na konkretny temat, który został tam poruszony.
Obr. 1. Przykład podejścia do nienawiści i niepoprawności wg pewnego bloga.
Już na wstępie charakterystyczny styl zdradza użycie określenia genetyczny patriota w formie epitetu. Może to wyraz podążania śladem mistrza, który zapoczątkował stosowanie tej metody określeniem zoologiczny antykomunizm. Czyli zohydzamy antykomunizm, dodając przymiotnik zoologiczny, zohydzamy patriotyzm, dodając przymiotnik genetyczny. Tak rozumiem intencję przekazu, bo co do treści to mnie obraziłoby raczej przypisanie mi zoologicznego komunizmu lub genetycznego braku patriotyzmu, z kolei zoologiczny antykomunizm i genetyczny patriotyzm mi nie przeszkadza. Jednak, idąc śladem intencji powyższego przekazu, znalazłem taką definicję genetycznego patriotyzmu, którą podaję ze skrótami:
genetyczny patriotyzm – odwrotność patriotyzmu zwykłego, podobnie jak sprawiedliwość społeczna jest zaprzeczeniem sprawiedliwości, a demokracja socjalistyczna zaprzeczeniem demokracji. Genetyczny patriota uważa, że Polacy powinni być ciemni, niewykształceni (osoby wykształcone to pogardzane „wykształciuchy”), ksenofobiczni (wszystkie inne narody należą dla genetycznych patriotów do wrogów Polski) oraz przede wszystkim biedni, bo tylko to daje gwarancję wysokiego poziomu patriotyzmu.
Myślę, że można spokojnie przyjąć, iż mniej więcej o taką definicję chodziło autorce zaprezentowanego przekazu. Mój wpis dotyczy jednak innej kwestii. Autorka dosłownie cytuje dość spokojne i w sumie logiczne argumenty starszej osoby przeciwko zohydzaniu pojęcia patriotyzmu, przy czym sama używa dość ostrych epitetów, dając wyraz właśnie nienawiści. Jednak ostatecznie nienawiść przypisuje osobie, którą dopiero co zwyzywała. Czymże jest tytuł wpisu Obraźliwe kmioty oraz epitety chłystek, stetryczały staruch, jeśli nie wyrazem nienawiści? Żeby było jasne, stoję na stanowisku, iż w ramach wolności słowa powinno istnieć prawo do wyrażenia swojej nienawiści w stosunku do zjawisk, które uważamy za złe. Ja na przykład nie zawahałbym się użyć równie ostrych słów w odniesieniu do komunistów, zdrajców Polski itp., co można nazwać nienawiścią i nie wypieram się tego. Natomiast autorka zaprezentowanej wypowiedzi krytykuje słowne wyrażanie nienawiści, a jednocześnie sama to robi. Oznacza to, że albo przypisuje prawo do wyrażania nienawiści tylko jednej stronie debaty (własnej), albo też daje wyraz swojej hipokryzji. Co ciekawe, jeden z wpisów na tym samym blogu jest zatytułowany Hipokryzji mówię NIE.
Kolejną sprawą, wzbudzającą trochę zdziwienie, trochę rozbawienie, jest przypisanie przez autorkę swoim poglądom etykiety niepoprawności politycznej. Poprawność polityczna, wbrew mylącej nazwie, to nie są poglądy zgodne z przekonaniami takiej czy innej władzy. Poglądy określane tą etykietą związane są z pewnym silnym lobby we współczesnej cywilizacji zachodniej i jest raczej jasne, że autorka, choćby przez swoje podejście do patriotyzmu oraz deklarowany antyklerykalizm, jest jednak raczej po stronie poprawności politycznej.
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Przeczytałeś? Skomentuj!