Humor i satyra. Tu nie ma tematów tabu ani świętych krów. Przełamujmy zmowę milczenia. Zdemaskujmy i zniszczmy kamarylę. Nadchodzi kontrrewolucja.

wtorek, 14 lipca 2009

Zestrzelić polskiego uciekiniera!

Żywot czerwonego ścierwa

Życie Wojciecha Jaruzelskiego powinno być badane podobnie jak innych kreatur, które niechlubnie zapisały się w naszej historii. Przypomnijmy, że stoi on w jednym szeregu z pozostałymi moskiewskimi namiestnikami, którzy na stanowisku I sekretarza KC PZPR upokarzali Polskę przez 45 lat. Najbardziej znani to Bolesław Bierut, Władysław Gomułka, Edward Gierek, Wojciech Jaruzelski. Konieczność odkrywania historycznej prawdy leży poza dyskusją, jednakże każdy nowy szczegół z życiorysu Jaruzelskiego, który od czasu do czasu staje się medialnym newsem, napawa mnie szczególnego rodzaju smutkiem. Jest w tym, rzecz jasna, pamięć ofiar, do których śmierci, szykanowania czy wygnania z kraju się przyczynił. Jest w tym i świadomość jego nietykalności. To że żyje on sobie komfortowo i śmieje się w twarz narodowi, który tak sponiewierał w czasie stanu wojennego, i dane mu będzie spokojnie umrzeć, uwiera mnie niczym cierń, a każda nowa wiadomość o jego dawnych draństwach ten cierń porusza. Ale to wszystko dość jasno i zrozumiale wpisuje się w dzisiejszą rzeczywistość. Co innego, moim zdaniem, jest szczególnie zasmucające w medialnych wiadomościach odkrywających coraz to nowe szczegóły z biografii Jaruzelskiego. Jest to ahistoryczna wymowa tych wiadomości. Michnikowszczyzna zawsze wybiela Jaruzelskiego (o tym dalej), ale nawet w bardziej neutralnych mediach wymowa wiadomości o Jaruzelskim jest mniej więcej taka: „Oto okazuje się, że ten niejednoznacznie oceniony przez historię bohater narodowy, Jaruzelski, jednak ma co nieco na sumieniu.” Jest to wielki sukces szerzenia kłamstw metodą „prawdy leżącej po środku”. Jeśli wielu ludzi pamięta Jaruzelskiego jako zdrajcę i zbrodniarza, a jednocześnie wiele mediów przedstawia go jako bohatera podejmującego trudne lecz konieczne decyzje rzekomo dla ratowania Polski, to wystarczy tylko rzucić hasło, że prawda jak zwykle leży po środku i nagle Jaruzelski ze zbrodniarza staje się co najwyżej kontrowersyjnym bohaterem, niepozbawionym osobistych zalet i zasług dla kraju.

Obok podstępnie skutecznej metody „prawdy leżącej po środku” salon stosuje szereg łatwiejszych do rozszyfrowania socjotechnik. Chociażby metoda „na litość”, czyli nawoływanie, by nie ciągać po sądach biednego starego schorowanego człowieka, jakim jest dziś Jaruzelski. A po jego śmierci będą nawoływać, by o zmarłych źle nie mówić. Byle czerwoni byli zawsze na wierzchu. Inna socjotechnika to uparte tytułowanie tego czerwonego kacyka generałem. Skoro rzekomo wolne państwo nie spełniło swojego obowiązku i nie odebrało honorów tym, którzy uzyskali je za zbrodnie na polskim narodzie, to wypadałoby, abyśmy chociaż sami nie dawali im satysfakcji.

Pojawiają się więc te newsy o mrocznej przeszłości Jaruzelskiego, niezwykle smutne, w swej bezsilności wobec zakłamywanej na naszych oczach historii, a my rozpaczliwie czepiamy się tych wiadomości, szukając w nich jakiegoś cienia szansy na powrót na miejsce wykolejonego świata wartości, na potwierdzenie, że jednak białe jest białe a czarne jest czarne, że Jaruzelski faktycznie był postacią negatywną. Tak jakby jego ponura rola w polskiej historii nie była doskonale wszystkim znana. Kto, jeśli nie on, stał w czasach stanu wojennego tam, gdzie ZOMO? Ci, którzy go dzisiaj bronią i wybielają, niestety, też przechodzą na tamtą stronę. Nie da się bowiem wyabstrahować zbrodniczego systemu od ludzi, którzy nim kierowali i to w żadną stronę. Niemcy po wojnie osądzili, i to pod przymusem, nielicznych hitlerowskich zbrodniarzy, niejako wymazując ze świadomości zbiorowej istnienie całego zbrodniczego systemu. U nas na odwrót – w najlepszym razie krytycznie osądzamy system, zapominając, że tworzyli go konkretni ludzie spośród których nie jesteśmy w stanie osądzić nawet głównych kierowniczych sprawców.

Ci, którzy uzurpowali sobie prawo do rozgrzeszenia dawnych zdrajców i zbrodniarzy oraz do nazwania ich „ludźmi honoru” okazali się tak skuteczni w ich wybielaniu, że dziś spora część społeczeństwa uwierzyła w nową wersję historii. W tej nowej wersji w stanie wojennym wszyscy na równi przeżywali swoje dramaty – od ludzi spragnionych wolności i pałowanych na ulicach na śmierć, przez dobrze ustawionych w systemie partyjniaków, milicję i esbeków, do kierującego totalitarnym systemem moskiewskiego namiestnika, Jaruzelskiego. Chciałbym wierzyć, że sondaże są załgane i nie jest prawdą, iż większość społeczeństwa dziś pozytywnie ocenia wprowadzenie stanu wojennego w 1981 r. Byłby to bowiem przerażający sukces tych, którzy chcą z Polaków uczynić naród niewolników, którzy – choć wyzwoleni – tak zatracili już zdolność samodzielnego stanowienia o sobie, że nawet dobrze wspominają rękę trzymającą nad nimi bat.

Sądzenie Jaruzelskiego w Polsce rzekomo wolnej od 1989 r. jest tak upokarzające dla Polaków, iż lepiej chyba, by w ogóle do żadnego procesu nie doszło. Niemrawe próby w ramach sejmowej komisji w latach 90., wieczne zasłanianie się złym stanem zdrowia tudzież niepamięcią w kolejnych latach, wreszcie – szczyt absurdu – stanowisko sądu z 2008 r., który nakazał przesłuchanie świadków Margaret Thatcher i Michaiła Gorbaczowa (wyobrażam sobie, jaki ubaw mieli sędziowie lub byli esbecy, gdy wpadli na ten pomysł). To wszystko świadczy jedynie o braku woli elit rządzących, by choć włos z głowy spadł Jaruzelskiemu. Trudno zaakceptować samą formę oskarżenia. Choć komunistyczne państwo PRL zostało wprowadzone na ziemiach polskich nielegalnie, to jednak czynione są łamańce prawne, by udowodnić Jaruzelskiemu złamanie prawa ówczesnego totalitarnego kraju, jakim było PRL. A przecież jest jasne, że nielegalna i niedemokratyczna władza, która opierała się na przemocy, mogła wprowadzić a następnie realizować dowolne zbrodnicze prawo i nie wahała się tego czynić. Ciekaw jestem, czy ci „mędrcy” z dziedziny prawa zadali sobie choć raz pytanie, jakie zbrodnie musiałby popełnić Jaruzelski, by przestali usprawiedliwiać go tym, że działał zgodnie z prawem PRL, czy w ogóle jest taka granica? A może zdaniem „mędrców” w ramach zgodności z nielegalnie wprowadzonym w Polsce systemem, który nawet post factum nigdy w trakcie swojego istnienia nie uzyskał legitymacji społecznej, można było zrobić z Polakami dokładnie wszystko?

Cóż, prawnicy, którzy biedzą się nad kwalifikacją czynów Jaruzelskiego i skomplikowanymi regułami przedawnień, zdają się zupełnie pomijać (celowo?) jedną prostą prawdę. Jaruzelski dopuścił się przestępstwa, przy którym cała pozostała zbrodnicza działalność w stosunku do społeczeństwa może spokojnie zostać pozostawiona do zbadania historykom. Jest on winien zdrady stanu, podobnie jak inni przywódcy komunistyczni w Polsce. W moim odczuciu jest to przestępstwo najgorsze ze wszystkich, za które należy mu się kara śmierci, którą należałoby wykonać, choćby trzeba było dla tej jednej egzekucji uchwalić specjalną ustawę.

Tytuł tego rozdziału został wybrany świadomie i celowo. Ma on w mojej intencji podkreślać fakt, że Jaruzelski godny jest w polskim społeczeństwie jedynie najwyższej pogardy. On i jego koledzy, tacy jak Kiszczak czy Urban, muszą być świadomi, że za to, co zrobili, mogą ich spotkać w Polsce w najlepszym razie pogardliwe obelgi. A jednocześnie mogą być szczęśliwi, że na zakręcie historii ocalili głowy i nie znaleźli się tam, gdzie ich miejsce, czyli na szubienicy. Przynajmniej na razie.

Wzorowy sługus Moskwy

Poczucie nierealności i przenicowania historii związane z postacią Jaruzelskiego wraca raz po raz, gdy pojawiają się nowe informacje z jego życiorysu. Takie odczucia towarzyszyły mi, gdy pojawiły się w mediach w 2007 r. informacje o tym, że Jaruzelski był do połowy lat 50. agentem Informacji Wojskowej o pseudonimie „Wolski”. Informacja Wojskowa została później przekształcona w WSW a po 1989 r. w WSI. W każdej z tych faz służba ta zapisała się złowrogo i niesławnie w historii Polski, a istnieją przesłanki do stwierdzenia, że była one lojalne bardziej w stosunku do Moskwy niż do naszego rządu. Warto podkreślić, że Jaruzelski w tym przypadku nie był funkcjonariuszem służb lecz szpiclem ocenionym przez swoich mocodawców jako „wzorowy”. Choć Jaruzelski z czasem znalazł się na samym szczycie zbrodniczych instytucji PRL, to Judasz pozostał Judaszem. Tyle że poprzez kolejne awansy od sprzedawania kolegów przeszedł do sprzedawania całego kraju.

Agenturalny epizod jest istotnym dopełnieniem jego biografii, ale w niczym nie może zmienić ogólnej oceny. Nie można tego porównać z ujawnieniem agenturalności kogoś, kto do czasu ujawnienia cieszył się jakimś zaufaniem społecznym, a zamieszczanie newsów dotyczących ujawnienia „Wolskiego” w takim właśnie tonie było pośrednim wybielaniem Jaruzelskiego.

Dziś nie inaczej odbieram informację o tym, że Jaruzelski zatwierdził zestrzelenie polskiego samolotu cywilnego nad Czechosłowacją w czasie, gdy już jako generał LWP był szefem MON. Znowu wraca paradoks życiorysu Jaruzelskiego. Media zręcznie rozgrywają emocje wokół tego, czy faktycznie to on osobiście wydał zgodę na to morderstwo, czy też zrobił to ktoś inny, zdając się zapominać, że już wtedy, jako szef resortu siłowego, czyli – w realiach komunistycznych – członek najściślejszego kierownictwa kraju i kreator zbrodniczego systemu, odpowiadał za zbrodnie tegoż systemu (a więc zarówno w przypadku poleceń wydawanych osobiście, jak i na niższych szczeblach systemu). Mając na uwadze to zastrzeżenie, warto przyjrzeć się bliżej temu ciekawemu przyczynkowi do komunistycznych zbrodni popełnionych w Polsce i do zbrodni Jaruzelskiego w szczególności.

Ostatni lot Dionizego Bielańskiego

36-letni Dionizy Bielański mieszkał z rodziną w Opolu, miał żonę i dwie córki. Był dobrym doświadczonym pilotem i cenionym instruktorem lotnictwa. Od 1973 lub 1974 pracował w Zakładzie Usług Agrolotniczych we Wrocławiu. Od 3 tygodni wykonywał prace agrolotnicze w Nadleśnictwie Niepołomice.

16.07.75 przebywał na polowym lotnisku we wsi Gawłówek na skraju Puszczy Niepołomickiej (okolice Krakowa), nad którą dzień wcześniej wykonywał opylania. Miał problem – dzień wcześniej milicja aresztowała 2 podwładnych z jego załogi. Bielański kilkakrotnie dzwonił na posterunek – interweniował i starał się bronić swoich ludzi. Nie zanosiło się na to, że zostaną zwolnieni, więc poinformował współpracowników z lotniska, że udaje się samolotem do Wrocławia po nową załogę. Niektóre źródła podają, że polecenie przylotu po nową załogę otrzymał od przełożonego z Wrocławia. Ok. 14.00 wystartował i skierował się na zachód. Po kilku kilometrach zmienił kurs na południe, zmierzając do Austrii przez Czechosłowację. Samolot użyty do ucieczki to produkowany w Polsce i bardzo popularny dwupłatowy An-2, nazywany Antkiem lub potocznie choć nieprecyzyjnie – Kukuruźnikiem (przezwisko Kukuruźnik właściwie odnosiło się do starszego sowieckiego dwupłatowca). An-2 był produkowany w różnych wersjach do różnych zastosowań, w tym przypadku była to wersja do zastosowań rolniczych. Ucieczki z krajów Bloku Wschodniego na Zachód były częste, a system reagował na nie z furią, gotów był zabijać. Szczegóły postępowania z uciekinierami zależały od konkretnego kraju i okoliczności, trzeba jednak przyznać, że nie praktykowano zestrzeliwania cywilnych samolotów należących do własnego bloku, a w latach 70. taka decyzja była już zdecydowanie przejawem nadgorliwości. Tak czy inaczej, każda tego rodzaju ucieczka była niesamowitym wyczynem. Zapewne i w tym przypadku pilot doskonale zdawał sobie sprawę z wysokiego ryzyka.

Dionizy Bielański udał się w kierunku granicy z Czechosłowacją i przed 15.00 niezauważony przekroczył granicę. Leciał lotem koszącym w kierunku Austrii, który to kierunek pokrywał się z dzisiejszą granicą między Czechami a Słowacją. Lot koszący polega na utrzymywaniu niskiej wysokości w celu uniknięcia wykrycia przez radary. Była to dobra taktyka, ale pechowo w Žilinie dostrzegł go kapuś, lokalny szef Svazarmu (Svaz pro spolupráci s armádou, Związek Współpracy z Armią), czechosłowackiej organizacji, w pewnym stopniu odpowiednika polskiego ORMO, i od razu zameldował o tym przełożonym. Od tej chwili An-2 Bielańskiego został namierzony przez wojskowe radary. Wysłano w jego kierunku 4 czechosłowackie wojskowe samoloty z bazy w Brnie: 2 myśliwce przechwytujące MiG-21 (uzbrojone w stałe działko i prawdopodobnie w podwieszane rakiety kierowane powietrze-powietrze) oraz 2 szkolno-treningowe L-29 Delfin (uzbrojone w podwieszane karabiny maszynowe). Myśliwce nawiązały z nim kontakt mniej więcej w połowie drogi nad Czechosłowacją i towarzyszyły mu przez ok. 30 min. Piloci musieli widzieć się nawzajem.

Pilot jednego z L-29, Vlastimil Navrátil, wykonywał kolejne nawroty do znacznie wolniejszego An-2 i próbował zmusić jego pilota do podporządkowania się. Używał w tym celu rac sygnalizacyjnych oraz ustalonych manewrów ostrzegawczych. Bielański podobno w odpowiedzi na ostrzegawcze manewry pokazywał czechosłowackim pilotom przyjazne gesty, chcąc zapewne zyskać na czasie. W każdym razie zamiast podporządkować się, obniżył lot do minimalnego możliwego pułapu i kontynuował kurs w kierunku Austrii. Pilot Vlastimil Navrátil otrzymał ze stanowiska naprowadzania w Brnie rozkaz wykonania strzałów ostrzegawczych, który wykonał tak by pilot An-2 mógł zauważyć błysk pocisków, potem wykonał kolejne manewry ostrzegawcze.

8 km przed granicą z Austrią Vlastimil Navrátil otrzymał rozkaz zestrzelenia Polaka. Podobno, wiedząc, że rozkaz jest niezgodny z prawem, prosił o potwierdzenie, jednak jako żołnierz musiał ten rozkaz wykonać. Odmowa wykonania rozkazu wiązałaby się z poważnymi konsekwencjami z możliwością sądu wojskowego i kary śmierci włącznie. Można też domyślać się, jakie instrukcje mieli piloci wojskowi na wypadek podejrzanego zachowania jednego z nich. Wysłanie aż 4 myśliwców do jednego Antka może świadczyć o braku zaufania władz do pilotów. O 15.56 strzały z karabinów L-29 oddane z odległości ok. 300 m trafiły An-2 z lewej strony kadłuba. An-2 spadł na pola koło miejscowości Kúty i spłonął (dziś ta miejscowość znajduje się niedaleko zbiegu granic Czech, Słowacji i Austrii po stronie słowackiej). Pilot zginął na miejscu z powodu odniesionych obrażeń.

Strzelanie do samolotów cywilnych nie jest cywilizowaną praktyką i nie było zgodne z prawem i procedurami nawet w krajach komunistycznych, był to jednostkowy przypadek tego rodzaju. Moim zdaniem przypadek ten można nazwać morderstwem dokonanym na Dionizym Bielańskim przez osoby odpowiedzialne za wydanie rozkazu zestrzelenia.

Dionizy Bielański, mapka wydarzeń 16 lipca 1975 r.

Obr. 1. Mapka wydarzeń.

Okoliczności ucieczki

Dionizy Bielański urodził się w 1939 r. na Wołyniu. Młodość spędził w Szklarskiej Porębie. Po szkole średniej, by zostać pilotem, wybrał się do Oficerskiej Szkoły Lotniczej w Dęblinie. Później pracował w żywieckiej szkole szybowcowej „Żar”, w Aeroklubie Jeleniogórskim. Pod koniec lat 60. dostał pracę w Aeroklubie Opolskim. W Opolu dał się poznać jako koleżeński, lubiany przez młodzież lotnik, instruktor. Żona wspomina, że w pełni realizował się zawodowo. Trybuna Opolska z 1971 r. pisała: „Dobry był sezon 1970 (...), 20 opolskich załóg startowało w zawodach klubowych i krajowych (...). Tak gwałtowny rozwój działalności sportowej nie był jeszcze notowany w dziejach klubu. Podać warto, że kierownikiem sekcji samolotowej jest instr. Dionizy Bielański” Jego córka zgromadziła wiele pochwalnych i fachowych wycinków prasowych dotyczących ojca z tego okresu. Sam Bielański pisał w Skrzydlatej Polsce. Miał szczęśliwą rodzinę, przyjaciół.

Dionizy Bielański

Obr. 1. Dionizy Bielański w latach 60. Zdjęcie ze zbiorów rodzinnych.

Na swoje nieszczęście Bielański był też trochę niepokorny. Znaczący jest fakt, że nie należał do partii. W tamtych czasach brak zaangażowania politycznego był źle widziany. Im wyższe i bardziej prestiżowe stanowisko tym większy był wywierany nacisk, by się zapisać i większe kłopoty wiązały się z brakiem przynależności. Inna sprawa, że powszechna reguła była inna. Wielu oportunistów najpierw zapisywało się do partii, a wtedy otwierały się przed nimi możliwości awansu – uzyskiwanie wysokich stanowisk było ułatwione niezależnie od zdolności.

30.03.71 SB założyła Dionizemu Bielańskiemu teczkę nomen omen o kryptonimie „Ikar”. Pod wnioskiem o opracowanie kandydata na tajnego współpracownika podpisał się „sierżant magister inżynier A. Brzozowski”. We wniosku Brzozowski napisał: „Kandydat jest etatowym pracownikiem Aeroklubu Opolskiego i z racji zajmowanego stanowiska ma możność uzyskiwania informacji o nastrojach panujących wśród pilotów.” Esbecy zamierzali spróbować metody werbunku przez wyszukanie kompromitujących materiałów na Bielańskiego. Wkrótce opolska SB otrzymała charakterystykę Bielańskiego z SB z Żywca, miasta, w którym wcześniej pracował. Charakterystyka była niekorzystną z punktu widzenia komunistów: „Gdy zapytano go, dlaczego nie należy do partii oraz unika pracy społecznej, oświadczył, że na te sprawy ma swój osobisty pogląd i z tego nie będzie się tłumaczył. Z zachowania i postawy wymienionego należy stwierdzić, że jego stosunek do naszej rzeczywistości był negatywny.” Trzeba zaznaczyć, że wtedy taka postawa w stosunku do funkcjonariusza była aktem niemałej odwagi. Po prostu tak się z funkcjonariuszami nie rozmawiało. Konsekwencje zadzierania z SB mogły być tragiczne, a strach przed komunistycznym reżimem był w społeczeństwie mocno zakorzeniony aż do samego końca systemu w 1989 r. Zresztą dziś ujawnieni TW masowo używają tego jako argumentu, by się wybielać – twierdzą, że musieli rozmawiać z esbekami, bo takie były czasy. Bielański, jak wielu podobnych do niego pilotów, miał ambicję „załapać się” na kontrakt za granicą, np. w Afryce, co było wtedy traktowane jako zawodowy sukces oraz dawało możliwość zarobienia dużo lepszych pieniędzy niż w Polsce. Nawet to pragnienie nie skłoniło go jednak do uległości w stosunku do SB.

Ciekawy fragment teczki Bielańskiego dotyczy incydentu w Aeroklubie Opolskim, o którym dla SB relacjonował TW „Bogumił” (jeden z wielu TW z otoczenia Bielańskiego, ale wyjątkowo obrzydliwy – gorliwie donosił na niego powodowany własnymi kompleksami i zawiścią, gdyż jako pilot nie odnosił sukcesów): „Na jednym z takich szkoleń prowadzonych przez aktywistę partyjnego Bielański oficjalnie wystąpił z prowokacyjnymi pytaniami i podważał wywody prelegenta. Podkreślić należy, że na owym szkoleniu omawiane były zagadnienia związane z walką o utrwalenie władzy ludowej w PRL i sytuacją polityczną w Chinach. Jednomyślną decyzją obecnych na szkoleniu członków Aeroklubu wyproszono Bielańskiego ze szkolenia, a następnie zmuszono do przeproszenia prelegenta. (...) wszyscy byliśmy zawstydzeni, proszę mnie wierzyć, słowami Bielańskiego. W efekcie ob. Bielański przeprosił prelegenta i postawił z drwiną pół litra wódki pracownikom, co miało miejsce w kilka dni po prelekcji w wyniku nacisku pracowników.” TW „Bogumił” skarżył się m.in., że Bielański zwyzywał go od partyjniaków, i gorliwie dopominał się u SB o wskazówki.

W tej sytuacji SB zrezygnowała z próby zwerbowania Bielańskiego, co w późniejszej analizie już po wypadkach w 1975 r. zostało uznane jako błąd. Zamiast tego zaczęła go szykanować za pomocą swoich ponurych metod. Przystąpiono do pełnej inwigilacji jego życia – podsłuch telefonu, czytanie korespondencji, 8 informatorów, do tego zwolnienie z pracy w Aeroklubie Opolskim pod błahym pretekstem w 1972 r. i blokowanie przyjęcia w innych firmach zatrudniających pilotów. Już po zwolnieniu Bielańskiego TW „Bogumił” pisał dla SB: „W przypadku przedostania się za granicę jest pewne, że Bielański będzie szkalował ustrój. Talent organizatorski oraz zaradność pozwolą mu urządzić się w miarę wygodnie.” Po latach wśród kapusiów i szpicli wymienionych w dokumentacji SB rodzina ze zdumieniem rozpoznała kolegów Bielańskiego.

Bielański wiedział, że SB chce mu zaszkodzić, choć pewnie nie domyślał się, przynajmniej na początku, skali tych działań. Świadczą o tym zarejestrowane przez SB rozmowy z sekretarzami partii, do których dzwonił: „Ja sobie sam pracę załatwię. Wy mnie nie pomagajcie, tylko wy mnie nie przeszkadzajcie. Dajcie mi opinię taką, jak mi się należy, jakim ja jestem człowiekiem i niech prawdą będzie to, co Gierek mówi, wasz sekretarz, że w Polsce jest miejsce dla partyjnych i bezpartyjnych, dla wierzących i niewierzących. A ja sobie już sam dam radę, tylko aby mnie nie szkodzić...”

SB nabrała podejrzeń, że Bielański chce uciec na Zachód, miały na to wskazywać takie fakty jak to, że uczył się angielskiego oraz skupował dolary. Gdy w końcu dostał pracę w Zakładzie Usług Agrolotniczych we Wrocławiu, jego pracodawca otrzymał tajny zakaz wysyłania Bielańskiego za granicę.

15.07.75 milicja aresztowała dwóch podwładnych Bielańskiego pod zarzutem kradzieży paliwa lotniczego. Rodzina Bielańskiego tak widzi okoliczności tej sprawy. Dionizy Bielański musiał być coraz bardziej świadomy szeroko zakrojonej esbeckiej operacji przeciwko niemu. Sprawa aresztowania pracowników wyglądała na intrygę spreparowaną przeciwko niemu, aby wrobić go w uczestnictwo w kryminalnym procederze i odebrać mu licencję pilota. Bez licencji i szykanowany przez SB byłby w PRL nikim. Decyzję o ucieczce prawdopodobnie podjął pod wpływem impulsu. Podobnie wypowiada się badacz z IPN dr Łukasz Kamiński: „Ja myślę, że on uciekał do tej Austrii, bo zaciskała się wokół niego pętla. Z dokumentów wynika, że służby chciały mu za wszelką cenę zaszkodzić, szukały pretekstu, przepytywały ludzi. Ktoś musiał Bielańskiemu coś powiedzieć, musiał coś przeczuwać. A on bał się, że straci licencję pilota.”

Od „wypadku” do przywracania pamięci

Żona Dionizego Bielańskiego dopiero po kilku dniach została telefonicznie poinformowana, że był wypadek i odbędzie się pogrzeb męża. Powiedziano jej o śmiertelnym „wypadku”, który miał miejsce w Czechosłowacji, ale już na pytanie, co mąż tam robił, odpowiedziało jej milczenie. Po kilku dniach ludzie w mundurach (formacji żona już nie pamięta, nie była to milicja) przywieźli zaplombowaną metalową trumnę. Nie pozwolono jej zobaczyć zwłok, więc nie ma nawet pewności, czy trumna w ogóle zawierała zwłoki i czy był to faktycznie Dionizy Bielański. Pokazano jej dokumenty w języku czeskim mające świadczyć o tym, że nastąpił wypadek lotniczy. Pogrzeb odbył się nietypowo jak na wypadek znanego lotnika – bardzo cicho i skromnie. W prasie nie ukazały się żadne wzmianki na ten temat. Dziś żona chciałaby przeprowadzić ekshumację, ale do tego potrzebna jest decyzja prokuratora.

Żona pilota procesowała się z Zakładem Usług Agrolotniczych w sprawie odszkodowania za męża, wszak rzekomo miał miejsce wypadek. Sądy jednak orzekły, i to w najwyższej instancji, że za życie Dionizego Bielańskiego jego żonie nic się nie należy. Do tego doszedł strach. Znajomi, którzy coś wiedzieli, nabrali wody w usta, odwrócili się od niej. Była zastraszana przez „dziwne telefony”, kazano jej zaprzestać chodzenia wokół tej sprawy, ostatni telefon był w 1984 r. Ta atmosfera wokół żony Bielańskiego znajduje potwierdzenie w materiałach SB. Wynika z nich, że po śmierci pilota jego żona była nadal inwigilowana. Władze postanowiły sprawę jak najszybciej wyciszyć. Zachowała się tajna specjalnego znaczenia instrukcja MSW z 26.09.75: „W celu przecięcia różnego rodzaju domysłów żony D. Bielańskiego i dwuznacznych jej komentarzy w środowisku (...) zobowiązać dyrekcję ZUA WSK «Okęcie» do zajęcia jednoznacznego stanowiska w tej sprawie: współpracownicy męża zostali aresztowani przez MO w związku z kradzieżą benzyny lotniczej, w czym brał udział również Bielański. (…) [Bielański] nielegalnie przekroczył granicę powietrzną PRL i lecąc 10 metrów nad ziemią spowodował wypadek na terytorium CSSR.” W ten sposób usiłowano zniszczyć pamięć o Bielańskim, czyniąc z niego złodzieja i kiepskiego pilota. Co ciekawe, niektóre gazety i środowiska do dziś trzymają się tajnych esbeckich wytycznych!

Żona Bielańskiego zawdzięcza przetrwanie rodzinie i przyjaciołom swoim oraz męża. Właściwie i dziś nie jest pewna swojego bezpieczeństwa. Twierdzi, że najwyraźniej bardzo wpływowi ludzie blokują rozliczenie takich spraw jak sprawa jej męża, skoro trwa to tyle czasu. Do jakichś fragmentów prawdy musiała dotrzeć już w 1975 r. Informację o zestrzeleniu polskiego uciekiniera nad Czechosłowacją podała Wolna Europa. Ze strachu nie mówiła o tych tajemnicach nawet córkom. Dopiero po roku 2000 jedna z córek ze zdziwieniem przeczytała w jakiejś publikacji wspomnieniowej o Aeroklubie Opolskim, że jej ojciec zginął w niewyjaśnionych okolicznościach. Niewyjaśnionych? Zaczęła drążyć temat, szukać informacji w różnych archiwach, instytucjach. W 2005 r. przeżyła szok, gdy trafiła w Internecie na referat czeskiego historyka o sprawie zestrzelenia jej ojca. Wtedy złożyła do IPN wniosek o udostępnienie teczki ojca oraz o wszczęcie śledztwa.

Dobrym świadectwem tego, w jakiej rzeczywistości żyjemy jest to, że i dziś – choć trudno w to uwierzyć – ukazują się artykuły pisane zgodnie z esbeckimi wytycznymi z poprzedniej epoki. Tego typu zakłamane dziennikarstwo uprawia Rafał Święcki z Gazety Wrocławskiej należącej do grupy Polska The Times (Rafał Święcki, Ciekawe historie: Ostatni lot Dyzia, NaszeMiasto.pl 09.05.09). Ciekawe, czy w ogóle rozumie on, jakim ciemnym siłom wysługuje się, przepisując lub powtarzając kłamstwa, za pomocą których zbrodniczy system niszczył ludzi w mrocznych latach PRL-u. Wypowiedzi rzekomych kolegów Dionizego Bielańskiego, które przytacza Święcki są tak dokładnie zbieżne z materiałami odnalezionymi w teczce „Ikara”, że można z dużą dozą pewności stwierdzić, że to właśnie ówcześni tajni współpracownicy SB dziś pomagali temu redaktorowi szkalować pamięć pilota.

Wersja SB gorliwie zrekonstruowana przez Święckiego przedstawia się następująco. Bielański na pewno nie uciekał z pobudek ideowych, bo gdyby tak było, to wcześniej miał do tego nawet lepsze okazje, będąc za granicą. Po prostu dzielna milicja wpadła na trop afery polegającej na kradzieży benzyny lotniczej i pokątnym jej sprzedawaniu, w którą był on zamieszany. Milicja najpierw aresztowała wspólnika Bielańskiego. 16.07.75 patrol właśnie pędził na lotnisko po samego Bielańskiego, ale niestety ktoś go ostrzegł. Nieobliczalny pilot spróbował cokolwiek nieporadnej ucieczki, ale w porównaniu ze sprawną machiną Układu Warszawskiego oczywiście nie miał żadnych szans. Przyczynił się tylko do tego, że jego koledzy mieli „problemy z SB” – na okoliczność tej ucieczki byli kilkakrotnie przesłuchiwani, zanim SB im uwierzyło, że nie byli w nią zamieszani. „To był dobry pilot, ale proszę tylko nie robić z niego bohatera. Nie warto do tego wracać. Ta sprawa nie przynosi nam chluby” – przestrzegał dziennikarza jeden z jego rozmówców. Może to ten sam gorliwy TW „Bogumił” z Aeroklubu Opolskiego?

Święcki zastosował w swoim jadowitym artykule szeroko dziś stosowane w polskich mediach, dobrze znane manipulacje. O kradzieży paliwa dokonanej rzekomo przez Bielańskiego Święcki zawsze pisze ostrożnie w trybie przypuszczającym, ale właściwie stawia kropkę nad i, okraszając swój tekst takimi zdaniami: „Poniósł bardzo surową karę, niewspółmierną do winy.” Albo: „Jego wspólnik w kradzieży paliwa dostał kilkuletni wyrok.” Trzeba przyznać, że esbecja po przejęciu większości polskich mediów po 1989 r., znalazła w świecie dziennikarskim pojętnych uczniów.

W tym przypadku komentujący czytelnicy zdystansowali się od dziennikarza „oszczędnie gospodarującego prawdą”, jak to się teraz nazywa. Oto jeden z celnych komentarzy: „Do dziennikarza – jeśli chce pan poznać motywy ewentualnej ucieczki pilota, niech pan stara się wykonać więcej wysiłku i dotrzeć do bardziej wiarygodnych źródeł. (...) Mamy do czynienia ze zbrodnią, która była tuszowana przez ponad trzydzieści lat. Dlaczego Dionizy B. znalazł się 16.07.75 nad terytorium byłej Czechosłowacji, to tajemnica, którą pewnie zabrał ze sobą do grobu. Żenujące jest snucie tych śliskich spekulacji. Ważne natomiast i jedynie właściwe jest ocenić mechanizmy władzy, jakie wtedy panowały, obnażyć odpowiedzialnych za zbrodnie, pokazać jak tuszowano morderstwa – panie dziennikarzu to jest istota sprawy!!!”

Oczywiście nikt nie chce dziś robić z Dionizego Bielańskiego bohatera, jak sugeruje we wcześniej cytowanej wypowiedzi, jak mniemam, były TW. Niestety, ludzie, którzy nie zamierzali nawet walczyć z ustrojem PRL, a tylko chcieli zwyczajnie żyć, odnosić sukcesy i nie dali się złamać, mimowolnie stawali się bohaterami. Jednak nie chodzi tu przecież o to wyświechtane dziś słowo. Chodzi tylko o rzetelne zrekonstruowanie faktów i przywrócenie pamięci o ważnym człowieku i ważnym epizodzie w historii zbrodniczego systemu na polskich ziemiach. Tylko tyle, a może aż tyle. Nie ukrywam, że w moim odczuciu pełnia satysfakcji byłaby wtedy, gdyby skazano winnych na surowe i dotkliwe kary. Nie mam jednak złudzeń. Skoro winni zdrady stanu i sprawcy wielu morderstw politycznych z czasów stanu wojennego cieszą się dziś nie tylko wolnością i dostatkiem, ale i szacunkiem niemałej części społeczeństwa, to i w tej sprawie raczej nie ma co liczyć na pełną sprawiedliwość.

Podjęcie decyzji o zestrzeleniu

W ramach armii Układu Warszawskiego istniały procedury umożliwiające sprawne podejmowanie decyzji. W opisywanym przypadku z samych procedur wynika, że rozkaz zestrzelenia polskiego samolotu musiał być zatwierdzony w czeskim dowództwie obrony powietrznej po uzgodnieniu z polskim dowództwem obrony powietrznej. Czesi musieli zwrócić się do Polski w sprawie podjęcia decyzji o dalszych działaniach i ewentualnej zgody na zestrzelenie, dlatego że uciekinierem był Polak, a samolot miał polskie oznakowanie – tak samo zrobiliby Polacy w przeciwnej sytuacji. Należy pamiętać, że obszar powietrzny Bloku Wschodniego był chroniony przed naruszeniem ze strony NATO. Zestrzeliwanie samolotów sojuszniczych nie było standardową procedurą i wymagało zatwierdzenia ze strony danego sojusznika choćby dlatego, by uniknąć pomyłki. Sprawa była też wystarczająco poważna, by oprzeć się o dowódcę sił zbrojnych, a więc po stronie polskiej – ministra obrony narodowej. Jak podaje emerytowany pilot myśliwca mjr Ryszard Trzebowski dla Gazety Wrocławskiej: „Rozkaz o zestrzeleniu musiałby zatwierdzić dowódca wojsk lotniczych. Minister obrony narodowej na pewno byłby o tym poinformowany. (...) Jaruzelski musiał o tym wiedzieć.”

I rzeczywiście: polski An-2 został dostrzeżony o 15.00 nad Žiliną krótko po przekroczeniu czechosłowackiej granicy, a już o 15.20 czeskie dowództwo obrony powietrznej wysłało w jego kierunku myśliwce i jednocześnie skontaktowało się ze swoim odpowiednikiem w Polsce. Została nawiązana łączność między Centralnym Stanowiskiem Dowodzenia 7. Armii Obrony Powietrznej Państwa w Pradze a Centralnym Stanowiskiem Dowodzenia Wojsk OPK w Warszawie. Po stronie czeskiej służbę oficera łącznikowego pełniła npor. Jaroslava Karásková, a oficerem operacyjnym był ppłk. Vladimír Seman, rozkazy wydawał dowódca obrony powietrznej gen. Josef Marušák. Npor. Karásková zapytała polskie Centralne Stanowisko Dowodzenia Wojsk OPK o wytyczne i w odpowiedzi otrzymała polecenie zestrzelenia samolotu, o czym poinformowała ppłk. Semana. Ten zadzwonił do gen. Josefa Marušáka, który wydał rozkaz zestrzelenia samolotu. Rozkaz przekazano na stanowisko naprowadzania, a stamtąd pilotowi L-29 Vlastimilowi Navrátilowi.

Ciekawostką jest fakt, że w Czechosłowacji sprawę zestrzelenia badała ówczesna prokuratura. Ustaliła, że naczelny dowódca lotnictwa i wiceminister obrony gen. Josef Remek starał się ukryć rzeczywistą przyczynę tragedii poprzez zatajenie informacji „o przeprowadzeniu wystrzałów ostrzegawczych i niszczących”. Jednocześnie prokuratura doszła do wniosku, że zestrzelenie samolotu nie było przestępstwem, ponieważ zostało przeprowadzone na żądanie polskiej strony wobec polskiego obywatela. Wyniki śledztwa przesłano do Sztabu Generalnego LWP. Te fakty znały tylko najwyższe władze Czechosłowacji i Polski. Oficjalnie obowiązywała natomiast sfałszowana dokumentacja przygotowana pod nadzorem Josefa Remka, w której używano tylko słowa „wypadek” – w oficjalnej wersji samolot rozbił się w wyniku awarii lub błędu pilota, który leciał zbyt nisko. W czechosłowackim raporcie z 1975 r. napisano, że „[pilot An-2] wykonywał coraz to bardziej niebezpieczne manewry na wysokości około 10 m nad ziemią. Podczas ostatniego ostrego manewru skrętu w prawo przed wysokimi drzewami, 12 km od granicy, zaczepił skrzydłem o ziemię i się rozbił.”

Jeszcze większą ciekawostką był wniosek bratysławskiego SB z lipca 1975 r. o wszczęcie postępowania karnego przeciw Dionizemu Bielańskiego z powodu „naruszenia przepisów o lotach międzynarodowych”. Postępowanie zostało umorzone w grudniu tego samego roku z powodu śmierci Dionizego Bielańskiego...

Zdjęcia rozbitego An-2 Bielańskiego, prawdopodobnie inscenizacja czechosłowackich służb

Obr. 2. Zdjęcia rozbitego An-2 Bielańskiego z czechosłowackiej dokumentacji. Zdaniem ekspertów od katastrof jest to inscenizacja a nie prawdziwy obraz rozbitego An-2. Zwraca uwagę m.in. nie osmalone zboże. Najwyraźniej służby miały coś do ukrycia, chociażby ślady po zestrzeleniu.

Czeski odpowiednik IPN – ÚDV (Úřad dokumentace a vyšetřování zločinů komunismu, Urząd Dokumentacji i Badania Zbrodni Komunizmu) w 2000 r. przypomniał sprawę zestrzelenia polskiego samolotu i doszedł do wniosku, że było to działanie bezprawne. W 2002 r. wszczął śledztwo w tej sprawie. Ustalił, że nie żyją generał Josef Marušák, który bezpośrednio wydał rozkaz strzelania pilotowi, oraz generał Josef Remek, który tuszował tę sprawę. Przesłuchano natomiast oficera operacyjnego Vladimíra Semana i pilota L-29, który zestrzelił polski samolot, Vlastimila Navrátila. Czeskie śledztwo zostało zamknięte z powodu śmierci Navrátila. Na podstawie materiałów zebranych przez ÚDV historyk Tomáš Bursík napisał referat poświęcony śmierci Bielańskiego. Przytoczył zeznania Navrátila: „Wiedziałem, że nie wolno strzelać do samolotów z państw socjalistycznych. (...) Osobiście rozmawiałem z szefem sztabu dywizji, który powiedział mi, że rozkaz zestrzelenia miał nadejść z polskiej strony, konkretnie od generała Jaruzelskiego. (...) Wkrótce przestano mówić o tym wydarzeniu, miałem wrażenie, że próbuje się je zatuszować, ponieważ odpowiedzialne organy miały świadomość, iż interwencja nie była w zgodzie z wytycznymi.” Z punktu widzenia badań historycznych już w 2005 r. można było mówić o odpowiedzialności Jaruzelskiego za podjęcie decyzji o zestrzeleniu Bielańskiego. Tymczasem referat Bursíka znaleziony w Internecie stał się przełomem w poszukiwaniu prawdy o ojcu przez córkę Bielańskiego. Dopiero wtedy też na jej wniosek IPN wszczął śledztwo w tej sprawie.

24.02.08 oficjalnie pojawiła się informacja o tym, że IPN prowadzi śledztwo „w sprawie przekroczenia w lipcu 1975 r. uprawnień przez nieustalonego funkcjonariusza publicznego z Dowództwa Wojsk Obrony Powietrznej Kraju”. Według IPN, przestępstwo polegało na wydaniu – wbrew obowiązującym w Polsce regulacjom prawnym, za pośrednictwem Centralnego Stanowiska Dowodzenia Obrony Powietrznej CSRS w Pradze – zgody na zestrzelenie przez czeski myśliwiec polskiego samolotu cywilnego. IPN zajęło się też analizą odnośnych procedur prawnych oraz podjęło współpracę z czeskim ÚDV. IPN zakwalifikował tę sprawę jako komunistyczną zbrodnię zabójstwa zagrożoną karą dożywocia, zbrodnię, która jeszcze się nie przedawniła.

Wojciech Jaruzelski był ministrem obrony narodowej w latach 1968-83. Na podstawie wiedzy dotyczącej procedur oraz informacji dostępnych przed 2009 r. można było powiedzieć, że uczestniczył on w decyzji o zestrzeleniu polskiego An-2, choć teoretycznie mogła istnieć inna osoba, która po stronie polskiej ostatecznie udzieliła zgody na zestrzelenie. 14.04.09 w czeskiej gazecie Mladá fronta Dnes oraz słowackiej gazecie SME po raz pierwszy pojawiły się informacje wyraźnie wskazujące na Jaruzelskiego. Czeski ÚDV znalazł dokument z wnioskiem polskiego ministra obrony o zestrzelenie uciekiniera, choć w dokumencie nie było podanego wprost nazwiska Jaruzelskiego. Gazety opublikowały też fragmenty zachowanych zeznań pilota L-29 Vlastimila Navrátila, który powiedział, że po wylądowaniu usiłował dowiedzieć się, dlaczego musiał działać wbrew przepisom, które mówiły, że nie wolno strzelać do samolotów cywilnych z krajów socjalistycznych. „Dlaczego otrzymałem rozkaz niezgodny z przepisami?” – zapytał. „Zapomnij o tym! Naciskał na to sam Jaruzelski. Mieliśmy gorącą linię z Warszawą. To Polacy chcieli zestrzelić swojego” – odpowiedział mu dowódca. Gazety podały, że to wydarzenie negatywnie wpłynęło na psychikę pilota, spowodowało problemy w życiu osobistym. Dziś zapewne nazwalibyśmy to zaburzeniem stresowym pourazowym (PTSD). W rezultacie Navrátil po 9 miesiącach odszedł z wojska, co nie było wtedy łatwe.

Reakcja Jaruzelskiego po opublikowaniu w kwietniu informacji wskazujących na niego polegała na wysłaniu do PAP oświadczenia, którego fragmenty opublikowano: „Oświadczam – faktu owego zestrzelenia ja, a także inne osoby z ówczesnego kierownictwa MON oraz Sztabu Generalnego – nie pamiętają (…) Zupełnie niezrozumiałe są adresowane do mnie medialne «sensacje». A w ogóle jak można odnosić do MON rzekomo polską decyzję o zestrzeleniu owego samolotu? Ani pilot nie był osobą wojskową, ani samolot An-2 nie należał do lotnictwa sił zbrojnych.” Jaruzelski podkreślił, że „zależy mu na pilnym wyjaśnieniu tej sprawy”. Jaruzelski raz po raz wydaje kłamliwe książki wspomnieniowe na obronę swoją i swoich kolegów, ale jakoś nie pamięta zasad działania systemu, którym kierował, ani decyzji o zabiciu człowieka, w której przynajmniej uczestniczył. Nie trzyma się to kupy, ale chyba też nikt nie spodziewał się, że Jaruzelski powie prawdę... Swoją drogą, ciekawe skąd on może wiedzieć, że „inne osoby nie pamiętają faktu owego zestrzelenia”? Może to nie jest stwierdzenie, a instrukcja dla tych innych osób z ówczesnego kierownictwa... Albo raczej ostrzeżenie – ówczesny premier Piotr Jaroszewicz nawet jeśli coś wiedział, to na pewno już nic nie powie.

Wojciech Jaruzelski, 2009, spojrzenie - na litość

Obr. 3. „Czy te oczy mogą kłamać?” Jaruzelski twierdzi, że nie pamięta o morderstwie na Dionizym Bielańskim, które – według świadków i danych archiwalnych – zlecił czechosłowackiej obronie powietrznej w 1975 r. Zdaniem dr. Łukasza Kamińskiego z IPN „I tak dobrze, że nie zaprzecza, a mówi tylko, że nie pamięta.”

02.07.09 pojawiła się kolejna poszlaka, dokument na piśmie wskazujący wprost na odpowiedzialność Jaruzelskiego. Jest to notatka służbowa SB we Wrocławiu odnaleziona we wrocławskim oddziale IPN. Notatka jest tajnym numerowanym pismem, dziś stanowi świadectwo obiegu informacji pomiędzy placówkami SB w poszczególnych województwach oraz pomiędzy SB a innymi służbami. SB we Wrocławiu była zainteresowana sprawą zapewne ze względu na miejsce pracy Bielańskiego. Dyżurny SB we Wrocławiu, sierżant Czesław Sobkowiak, zapisał istotne informacje związane z zestrzeleniem samolotu, które otrzymał m.in. od dyżurnego SB w Krakowie. Fragment notatki mówi: „Samolot zestrzelony został na terenie Czechosłowacji w miejscowości Trnawa k/Brna w dniu dzisiejszym o godz. 15.56 na polecenie Ministra Obrony gen. W. Jaruzelskiego.” Jest to ważny dokument – pierwsze pisemne potwierdzenie informacji o podjęciu decyzji przez Jaruzelskiego, dotychczas na bezpośrednią odpowiedzialność Jaruzelskiego wprost wskazywały jedynie relacje świadków.

Dr Łukasz Kamiński z IPN, informując o odnalezionej notatce, powiedział, że „jest to notatka służbowa oficera SB z Wrocławia, znaleziona w IPN we Wrocławiu” (tu zaszła pomyłka, w podpisie widnieje sierżant Czesław Sobkowiak – stopień podoficerski). W ocenie dr. Kamińskiego „stopień wiarygodności tej notatki jest duży” oraz „nie ma podstaw, by podważać tę notatkę i zawarte w niej informacje”. W wypowiedzi dla Nowej Trybuny Opolskiej dr Kamiński tłumaczy, dlaczego tę informację o Jaruzelskim udało się znaleźć w archiwum SB, a nie w archiwach wojska: „Taki wniosek nasuwa się sam, że coś powinno być w dokumentach wojskowych. Ale jest przecież mało prawdopodobne, żeby ktoś taki rozkaz formułował na piśmie. Żeby został tego jakiś ślad. A ten wrocławski trop wyszedł przypadkiem, to był wyciek z boku... Po prostu wrocławska SB musiała rozpracować Bielańskiego, ponieważ samolot, którym uciekał, był z Wrocławia. I tam poszła cała dokumentacja sprawy. Razem ze wszystkimi śladami, łącznie z tym najważniejszym, który wypłynął dziś. To pokazuje, jak można drogą okrężną dojść do prawdy.”

Podstępna narracja

Narracja postkomunistów i salonu, jak zwykle w ważnych dla nich kwestiach, prowadzona jest wielotorowo na zasadzie „dla każdego coś dobrego”. Spójność poszczególnych wersji nie jest przy tym istotna. I tak na przykład wśród dzieciaków propaguje się opinię, iż prawowita władza miała prawo siłą odebrać skradziony samolot. Skołowanych wykształciuchów uspokaja się odwieczną „prawdą leżącą pośrodku” i „złożonością postaci Jaruzelskiego”. Poważny człowiek, który spróbuje zdystansować się od postkomunistycznego jazgotu i spokojnie pomyśleć, widzi, że fakty wyraźnie wskazują na odpowiedzialność Jaruzelskiego za zestrzelenie polskiego An-2. Samo tłumaczenie Jaruzelskiego, że MON jako resort wojskowy nie miał nic wspólnego z cywilnym samolotem jest całkowicie niewiarygodne dla każdego, kto zna choćby pobieżnie realia komunistycznego systemu. Nie stanowiła też problemu komunikacja między armiami krajów Układu Warszawskiego, jak sugerują tu obrońcy Jaruzelskiego. Także wybiórcza pamięć Jaruzelskiego w tej sprawie jest cokolwiek żenująca. Do poważniejszych ludzi skierowane jest więc bicie piany, czy to co zrobił Jaruzelski, to było wydanie rozkazu, a może raczej zatwierdzenie rozkazu, wyrażenie zgody na zestrzelenie, prośba o zestrzelenie, czy Bóg wie, jaka jeszcze forma zabicia człowieka. Gdyby Jaruzelski udusił własnymi rękami małe dziecko, to też pewnie tacy znaleźliby tysiąc subtelnych niejasności świadczących na korzyść byłego funkcjonariusza i przywódcy zbrodniczego systemu, ich „Generała”.

Już w dniu ujawnienia notatki SB wskazującej na Jaruzelskiego 02.07.09 pojawiły się głosy mające na celu rozmyć wymowę tej sprawy metodą bicia piany. Oto przykłady.

Krzysztof Leski na swoim blogu popełnił trylogię wpisów składających się głównie z jego domysłów na temat przebiegu zdarzeń z 1975 r. wysnutych na podstawie pobieżnej lektury medialnych doniesień (Krzysztof Leski, Jaruzelski nie rozkazał, Salon24/Krzysztof Leski 02.07.09 i 2 kolejne wpisy). Krótko mówiąc – twórczość radosna. Szczególnie zabawne jest autorytatywne wypowiadanie się na temat procedur podejmowania decyzji w Układzie Warszawskim. Ja wolę jednak zaufać historykom, którzy badają te sprawy zawodowo. Tu nie wystarczy być byłym mgr inż. historii (tak Leski sam siebie opisuje). Leski jednak wypowiada się nieznośnym tonem autorytetu, który najlepiej wie, co jest dobre dla Polaków: „Za śmierć Polaka z dwupłatowca odpowiada Jaruzelski, Czesi, Moskwa, cały system sowiecki. To jasne. Ale czy współczesnym Polakom trzeba serwować takie uproszczenia, lub wręcz przekłamania, jak w tej historii? To nie pomoże nikomu, kto PRL-u nie pamięta, zrozumieć, jak ten system działał.” Główny wniosek Leskiego jest taki, że powinniśmy nieco bardziej winić system a nieco mniej samego Jaruzelskiego. Inaczej: takie były czasy i uwarunkowania... Leski zaznacza, że on „trochę podziela nienawiść do generała”, jednakże – zdaniem Leskiego – to właśnie ci co „generała” nienawidzą czytają go bez zrozumienia (ergo, ci co „generała” szanują, rozumieją wszystko doskonale). Leski wręcz chorobliwie ekscytuje się tym brakiem zdolności czytania ze zrozumieniem u tych, co nienawidzą Jaruzelskiego: „Nie myliłem się. Jest już około tuzina komentarzy, że jestem komuchem, bronię zbrodniarza, podlizuję się esbekom itp. Czytanie ze zrozumieniem jest nieosiągalne dla znacznej części salonowiczów.” Można by wręcz wysnuć wniosek, iż głównym celem „trylogii” Leskiego było wykazanie ubóstwa intelektualnego u przeciwników Jaruzelskiego.

W sukurs Leskiemu przychodzi nieoczekiwanie historyk IPN Antoni Dudek, który w dłuższym wywodzie stwierdził rzecz zupełnie oczywistą: „[Jaruzelski] nie mógł wydać rozkazu pilotom czechosłowackim, bo nie było takiej zależności”, dodając jednocześnie, że Jaruzelski „dał zielone światło do zestrzelenia” oraz że „to się odbyło na telefon” (Historyk IPN: Jaruzelski nie mógł wydać tego rozkazu, Wp.pl 02.07.09). Mimo jednoznacznego wskazania na odpowiedzialność Jaruzelskiego przez historyka, choć w przesadnie ostrożnych słowach, informacja została tak zatytułowana i wyeksponowana, by wpisać się w narrację obrońców Jaruzelskiego. Tytuł newsa Historyk IPN: Jaruzelski nie mógł wydać takiego rozkazu ładnie komponuje się z podlinkowanym pod nim newsem powiązanym tematycznie: Jaruzelski: nie mogłem wydać tego rozkazu.

Czasem narracja obrońców Jaruzelskiego sprawia, że włos człowiekowi jeży się na głowie ze zdumienia. Można w tym celu przejrzeć komentarze do artykułów temat zestrzelenia polskiego An-2 zamieszczonych przez Gazeta.pl (np. Jaruzelski nakazał zestrzelić samolot uciekiniera z Polski, Gazeta.pl 02.07.09). Czasem jednym tchem zaprzecza się tam faktowi, że Jaruzelski uczestniczył w podjęciu decyzji, oraz wydaje opinię, iż zestrzelenie Dionizego Bielańskiego było decyzją słuszną! Oczywiście te 2 tezy, czysto logicznie biorąc, nie są ze sobą sprzeczne, sprawiają jednak wrażenie, że chodzi tam bardziej o zakrzyczenie przeciwników Jaruzelskiego niż o rzetelną dyskusję.

Dla małoletnich lub też całkowicie pozbawionych wiedzy i wyobraźni uczestników dyskusji dobrym powodem dla decyzji o zestrzeleniu Polaka było to, że „zdradził on swoją ojczyznę” lub też „ukradł samolot” albo jeszcze lepiej „był potencjalnym terrorystą”. Tak wyglądają te dyskusje: „Tak powinny się kończyć wszelkie dezercje. | Nie wiemy czy męczennik Dionizy był w ogóle żołnierzem, więc wstrzymaj swe żądze. | A to takie ważne, czy był wojakiem? W świetle ówczesnego prawa był zdrajcą ojczyzny, ułomnej, ale ojczyzny.” Od czasu do czasu pojawia się motyw rzekomej kradzieży samolotu: „Prywatny jego był czy ukradł?” „Dzisiaj policja strzela do złodziei samochodów, dlaczego Twoim zdaniem uniemożliwienie porwania samolotu jest naganne? | Ty porównujesz złodzieja-bandytę do człowieka, który był przeciw reżimowi bandyckiemu. | Skąd wiesz, że był «był przeciw reżimowi bandyckiemu»? Może ukradł ten samolot, aby sprzedać w Austrii?” Mamy też motyw terrorystyczny: „Dziś powszechnie uznaje się to za terroryzm i w USA jest rozkaz zestrzeliwania każdego porwanego samolotu. | On nie był terrorystą. | Skąd wiesz, że nie był terrorystą? Po prostu zestrzelono go, zanim zdążył popełnić zbrodnię! A każdy, kto porywa samolot, to poważny przestępca i potencjalny terrorysta, więc tu Jaruzelski miał 100% rację!”

Kolejny komentarz wygląda na dzieło nawiedzonego byłego esbeka, który podniecił się „prawomyślną” atmosferą na forum GW: „Brawo, Generale, za jasną, konkretną decyzję. Nic w tym zdrożnego, bo przecież była to odpowiedź za dezercję, za kradzież samolotu, za zdradę kraju. Tchórze uciekali – uczciwi Polacy tu żyli, tu pracowali i tu dążyli do przemian.”

Następujący ciąg komentarzy jest przykładem skuteczności wybielania Jaruzelskiego metodą prawdy leżącej pośrodku oraz całej tej generalskiej tytułomanii: „Bardzo ciekawy artykuł. To sprawy dyskusyjne. Dla jednych Generał Jaruzelski był patriotą i ratował kraj (tak twierdzi większość Polaków), dla innych zaś klęską. A kto ma naprawdę rację? | To postać złożona o czym najlepiej świadczy niejednoznaczne traktowanie go przez rodaków. | To postać złożona z żądzy władzy i wiernopoddańczego stosunku wobec Moskwy. A kontrowersje oznaczają, nie to, że Jaruzelski jest wielowymiarowy, tylko że Polacy są podatni na propagandę!”

Mogłoby się wydawać, że wybieram tu jakieś kompromitujące bzdury, żeby na siłę wykazać stronniczość, a wręcz lewacki ton, komentarzy na stronach GW. Niestety, są to komentarze jak najbardziej reprezentatywne. Prawdę mówiąc, ilość zwolenników Jaruzelskiego jest tam wyraźnie przeważająca, a wśród nich pełno jest kompletnych dziwaków. Oto przykład: „Takie było wtedy prawo i Generał Jaruzelski je przestrzegał. Poza tym Polska nigdy nie była komunistyczna. Gdybyśmy mieli tyle cierpliwości i potrafili wdrożyć ideały komunizmu, to do Polski by uciekali a nie odwrotnie. Mieliśmy realny socjalizm – lepszy czy gorszy ale nasz polski.”

Myślę, że wśród obrońców Jaruzelskiego na forach internetowych są zarówno byli esbecy (bo co mają do roboty na resortowych emeryturach lub rozmaitych synekurach), jak i niemało osób typu użytecznych idiotów, jak ich nazywa sama razwiedka. Jednak można doszukać się wielu wypowiedzi rażąco trącących esbecją, jak w tej wymianie zdań na temat tej samej sprawy z innego forum: „Serdeczne życzenia powrotu do zdrowia, Panie Generale. Dzięki za to, że nie dopuścił Pan do rozlewu krwi w naszym kraju. Krzykacze nie dorastają Panu do pięt. Jest Pan człowiekiem o wysokiej kulturze osobistej. | Jaruzelski to zwykły bandzior i nierób. Forum to nie miejsce na wypowiedzi czerwonej zarazy, która nie została jeszcze zlikwidowana. Pewnie jeszcze jakiś kretyn powie, że należy odznaczyć Piotrowskiego za zamordowanie ks. Popiełuszki. | Piotrowski i koledzy zwalczali tylko czarną ospę.”

Esbeckie historie o Dionizym Bielańskim oraz narrację podobną do rozpowszechnianej przez funkcjonariuszy oddelegowanych do działań w Internecie niektóre osoby związane z tamtymi wydarzeniami otwarcie podtrzymują w realu. I tak Zbigniew Hofman z Aeroklubu Opolskiego, w 1975 r. przełożony Bielańskiego i członek PZPR, powtarza niedorzeczne zarzuty, że ta ucieczka była dezercją i kradzieżą samolotu. Zaszczucie człowieka przez SB go nie interesuje. Wiesław Dziedzio z Jeleniej Góry: „Wtedy nie mówiliśmy o tym inaczej jak o aferze gospodarczej. A teraz robi się z tego wielką sprawę polityczną!” (w teczki SB Dziedzio nie wierzy). Te słowa to oczywiste kłamstwo. W czasach komunizmu każda próba ucieczki na Zachód była przede wszystkim wielką sprawą polityczną, inne aspekty miały przy tym pomijalne znaczenie. Wszyscy uczestnicy tamtych wydarzeń łącznie z pilotami samolotów wojskowych musieli doskonale wiedzieć, że chodzi o ucieczkę polityczną, a nie żadną dezercję, kradzież czy akt terroryzmu. Warto dodać, że epatowanie rzekomą kradzieżą dziś, jest celowym przemilczeniem faktu specyficznego funkcjonowania kategorii własności państwowej w warunkach realnego socjalizmu. Poza tym funkcjonowała praktyka, że w każdym państwie Bloku Zachodniego pilot-uciekinier otrzymywał status uchodźcy, a samolot cywilny użyty do ucieczki zostawał zwrócony do właściwego kraju. W tym przypadku zostałby zwrócony do Polski.

Z drugiej strony Wyborczej

Gazety, tak jak inne media, pozornie pełnią funkcję informacyjną. W rzeczywistości biorą udział w politycznej grze – każda informacja jest mniej lub bardziej zmanipulowana, starannie naświetlona, nastawiona na uzyskanie określonego efektu w tej grze. Mimo to gazety udają, że to są zwykłe a nawet obiektywne informacje, a dziennikarze udają, że są dziennikarzami a nie politrukami. Co innego strona nr 2. Tak się przyjęło, że w większości gazet na drugiej stronie najbardziej wpływowi redaktorzy z danej redakcji przestają udawać. Odkrywają nieco swoje dusze i w tekstach przyjmujących zwykle formę felietonów czy polemik z politycznymi przeciwnikami, często ze szczególną ekspresją, bez mydlenia oczu funkcją informacyjną, mierzą się z głównymi bieżącymi problemami społeczno-politycznymi. 04.07.09 Gazeta Wyborcza na drugiej stronie zmierzyła się z problemem odnalezionej w IPN notatki o odpowiedzialności Jaruzelskiego za zestrzelenie polskiego An-2 nad Czechosłowacją. Zadanie pójścia na odsiecz zagrożonemu „człowiekowi honoru” otrzymał Wojciech Czuchnowski (Wojciech Czuchnowski Tak czy owak, winny Jaruzelski, Gazeta Wyborcza 04.07.09).

Gdy spostrzegłem nazwisko Czuchnowskiego, obudziło się w mojej pamięci jakieś skojarzenie. Jednym z błogosławieństw współczesnych wyszukiwarek informacji jest łatwość odświeżania zamierzchłych skojarzeń. W niedoskonałej ludzkiej pamięci większość takich skojarzeń pozostałaby jedynie niepokojącą ulotną myślą. A tak po 5 sekundach już wiem! Chodziło o wspaniałą polemikę Waldemara Łysiaka z Wojciechem Czuchnowskim. Dosadnie podsumował tę polemikę Adam Haribu (Adam Haribu Wojciech Czuchnowski zmiażdżony przez Łysiaka, Adam Haribu Blog 26.01.07). Według niego funkcjonariusz Michnika obnażył swoją agresję i pogardę w swoim obrzydliwym kłamliwym paszkwilu na Waldemara Łysiaka, a zaatakowany w ten sposób pisarz spokojnie wypunktował wszystkie kłamstwa i niedomówienia, po prostu miażdżąc oponenta niczym gnidę. Haribu stwierdza, że dzięki uważnemu prześledzeniu perfidnych kłamstw Czuchnowskiego wypunktowanych przez Łysiaka, zaoszczędzi czasu w przyszłości: „Po tym co się dowiedziałem o uczciwości Wojciecha Czuchnowskiego, nie będę musiał czytać już żadnych jego tekstów. Bo taki osobnik nie może napisać nic wartościowego i godnego uwagi. To nie jest wolnomyśliciel i szczery intelektualista. To urzędnik machiny propagandowej i jedynym sposobem na takich jest odwracać od nich wzrok.” Ja jednak mimo wszystko ostatni felieton Czuchnowskiego przeczytałem.

W Gazecie Wyborczej, gdy Jaruzelski ma problem, sprawa jest jasna. Trzeba stanąć murem za „człowiekiem honoru”, odsunąć od niego wszelkie podejrzenia oraz obrzucić błotem tych, którzy ośmielają się wątpić w niewinność Jaruzelskiego (po michnikowemu: tych, którzy nie chcą odpieprzyć się od generała). W tym przypadku najlepiej obrzucanie błotem skupić na dyżurnym wrogu Wyborczej, czyli IPN. Poświęćmy więc chwilę na bliższe przyjrzenie się nowemu paszkwilowi Czuchowskiego. Co prawda, jak słusznie zauważył Adam Haribu, czytanie Czuchnowskiego istotnie jest stratą czasu, ale z drugiej strony, pisząc o Jaruzelskim, trudno pominąć opinię jego mentalnej rodziny, czyli michnikowszczyzny.

Sarkastyczny tytuł Tak czy owak, winny Jaruzelski wypomina wszystkim, którzy nie chcą przymknąć oka na niewygodną notatkę SB, że zwyczajnie uwzięli się na Jaruzela. Na dodatek, gdy ośmielamy się odczytać wprost fragment notatki mówiący o tym, że samolot został zestrzelony na polecenie Jaruzelskiego, to wtedy zamiast myśleć samodzielnie, spełniamy wolę tego wrednego IPN-u. Jak pisze Czuchnowski w leadzie: „IPN każe nam wierzyć w notatkę SB, że Jaruzelski kazał zestrzelić uciekającego z Polski samolotem bohatera.” I od razu triumfalnie ujawnia swój koronny argument: „Ale ta sama notatka robi z niego złodzieja.” Jak przystało na człowieka tego pokroju, co Czuchnowski, argument ten sprawia wrażenie szantażu: jak wy będziecie robić z naszego człowieka honoru mordercę, to my zrobimy z waszego bohatera złodzieja. Nie są to pogróżki bez pokrycia. W jednej z bratnich gazet ukazał się już artykuł przedstawiający historię Bielańskiego w wersji spreparowanej przez SB. Tutaj jednak rozumowanie Czuchnowskiego jest tak prymitywne, wręcz dziecinne, a prowokacja szyta tak grubymi nićmi, że aż żal. Ale trudno, przeanalizujmy ten jego żenujący wywód.

Czuchnowski oparł rozumowanie na 2 cytatach z notatki SB, których nie przytacza explicite. Tutaj je podaję:

  1. „Samolot zestrzelony został na terenie Czechosłowacji w miejscowości Trnawa k/Brna w dniu dzisiejszym o godz. 15.56 na polecenie Ministra Obrony gen. W. Jaruzelskiego.”
  2. „Na Bielańskiego, oraz dwie inne osoby, które przebywają w areszcie, prowadzona jest sprawa, prawdopodobnie za nadużycia gospodarcze – bliższych danych brak.”

Zauważmy, że informacja z pierwszego punktu dokładnie mieści się w realiach komunistycznego reżimu. Władza często podejmowała brutalne działania, niewspółmierne do wykroczeń swoich obywateli – przeciwników tejże władzy. Władza totalitarna była silnie scentralizowana i tak poważna decyzja jak zestrzelenie cywilnego samolotu, i to w czasie pokoju, musiała być podjęta na wysokim szczeblu. Dodatkowo wiemy, że notatka jest właściwie potwierdzeniem i uzupełnieniem ustaleń już dokonanych po stronie czeskiej oraz zeznań świadków. W końcu, jaka miałaby być inna interpretacja notatki – pisałby ją funkcjonariusz-mitoman, który notorycznie dokładał zmyślone informacje do swoich notatek? Nie zapominajmy, że komunistyczne służby także od wewnątrz opierały się na strachu i dyscyplinie.

Informacja z drugiego punktu jest przede wszystkim odrębną kwestią, którą – miejmy nadzieję – także uda się wyjaśnić. Czuchnowski próbuje tu perfidnie zagrać na patriotycznej nucie – nie pozwólmy oczerniać bohatera. Czyżby wyobraźnia Czuchnowskiego nie obejmowała tego, że komuś może zależeć przede wszystkim na prawdzie? Trudno powiedzieć, najpewniej dojście do prawdy zwyczajnie nie jest na rękę michnikowszczyźnie. Dionizy Bielański był jeszcze jedną ofiarą systemu komunistycznego, ale nie działał w opozycji i nie prosił się o to, by SB go szykanowało, więc używanie tu i w takim kontekście słowa bohater jest nie na miejscu. Gdyby jednak Czuchnowski zainteresował się sprawą głębiej, to wiedziałby, że Bielański był szykanowany i inwigilowany przez SB, która szukała pretekstu do odebrania mu licencji pilota. Trudno sobie wyobrazić, by w takich okolicznościach myślący człowiek nie wyczuł z daleka esbeckiej prowokacji i ryzykował udział w zwykłej kryminalnej aferze. A w przypadku tej notatki nie było najmniejszej potrzeby opisywania szczegółów tajnych operacji przeciwko Bielańskiemu. W końcu, trudno przypuszczać, że SB rozpracowywanym przeciwnikom miałoby pisać laurki w swoich notatkach...

Czuchnowski nie zawracał sobie głowy taką analizą, lecz po szkicowym przypomnieniu przedmiotu dyskusji, przeszedł do konkluzji wyrażonej w sposób nieudolny, trącący grafomanią: „Jeżeli zatem notatka sierżanta jest twardym dowodem winy Jaruzelskiego – a przecież dla IPN «ma duży stopień wiarygodności», nie można jej podważać... – to powinna być tak samo mocna w kwestii Bielańskiego.” Dalej pogromca historyków z IPN łaskawie dyskredytuje wartość notatki w obu „zręcznie” zestawionych przez siebie punktach i przechodzi do tego, co wyleniałe tygrysy z Wyborczej lubią najbardziej, czyli prymitywnego odsądzania od czci i wiary znienawidzonego IPN-u: „IPN esbeckie brudnopisy regularnie traktuje jak niepodważalne prawdy. W tym przypadku, by dokopać Jaruzelskiemu, przy okazji niszczy dobrą pamięć o zabitym pilocie.”

W końcowej części felietonu Czuchnowskiemu zabrakło konceptu i stoczył się na dno: „Dionizy Bielański z lotniska pod Bochnią wystartował o godz. 14. Czeski pilot strącił go o 15.56. Czy w połowie lat 70. ub. wieku było możliwe, by w tak krótkim czasie sprawa ucieczki małego samolotu mogła oprzeć się aż o ministra obrony? Czy też decyzje podejmował wtedy ktoś z dowództwa wojsk lotniczych, bo Jaruzelski po prostu by nie zdążył?” Czy ja śnię, czy ten facet sugeruje, że sygnał telefoniczny dziś biegnie szybciej niż 35 lat temu? Nie zapominajmy przy tym, że reżimowa armia to dobrze funkcjonujące państwo w państwie z własną łącznością. Oświećmy Czuchnowskiego. W rzeczywistości czasu było mniej i była to ilość czasu zupełnie wystarczająca – ustalono, że czescy wojskowi nawiązali kontakt ze stroną polską o 15.20. Z wiarygodnych relacji wynika, że wojsko z bezpieką zdążyło jeszcze ustalić telefonicznie miejsce pobytu rodziny Bielańskiego, prawdopodobnie chcieli upewnić się, że nie ma jej na pokładzie samolotu. W całej sytuacji nie widać żadnych znamion braku prawdopodobieństwa.

Czuchnowski zakończył felieton jakąś fantasmagorią, której już nawet nie warto przytaczać. Nasuwa się wniosek, że Gazeta Wyborcza wraz z grupą wiernych czytelników zamienia się powoli w coś na kształt oderwanej od rzeczywistości sekty (podobna historia zdarzyła się z Trybuną). Abstrahuję tu od funkcji Gazety Wyborczej jako biuletynu politycznego dla swojego środowiska, którą także pełni ta gazeta.

Podsumowanie

Dobrze się stało, że sprawa zestrzelenia Dionizego Bielańskiego nad Czechosłowacją wyszła na jaw. Jest to kolejny przyczynek do lepszego zrozumienia funkcjonowania systemu komunistycznego oraz roli jego funkcjonariuszy takich jak Wojciech Jaruzelski. Państwo polskie całkowicie poległo po 1989 r. w kwestii rozliczenia minionego systemu, a teraz nie warto sobie zawracać tym głowy. Wszak rozliczenie nie nastąpi za rządów Donalda Tuska (szarą eminencją w jego rządzie jest były agent SB) czy jego ewentualnego następcy jeszcze lepiej osadzonego w postkomunistycznym układzie. Warto za to rozliczać komunistów moralnie, choćby zajmując jasne stanowisko w stosunku do ich czynów.

Należy z całą mocą odcinać się od opinii dość ostro forsowanych w komentarzach w portalu Gazeta.pl, według których zestrzelenie polskiego samolotu było słuszną decyzją i naturalną konsekwencją naruszenia obowiązujących wówczas przepisów prawnych. Tego typu opinie można spotkać też na niektórych forach zdominowanych przez młodych technokratów, do których taka pozornie logiczna argumentacja bardzo dobrze trafia. Od takich opinii tylko krok do przekształcenia Polaków z narodu wiecznych buntowników w naród niewolników, dla których pozytywnymi wartościami będą bierność i bezwolne stosowanie się do nawet najbardziej opresyjnych przepisów.

Warto też obserwować, jakie stanowisko zajmują poszczególne media, środowiska, osoby. Dzięki temu można przekonać się, kto jest po jakiej stronie. Nie wierzę, by przeciętny Polak, nawet niezorientowany szczegółowo w polityce i historii, choćby intuicyjnie nie wyczuwał, po której stronie w tej dość prostej sprawie leży prawda i dobro. Naprawdę nie mogę w taką ewentualność uwierzyć. Pozostaje tylko czekać, kiedy społeczeństwo obudzi się z tego letargu czy też transu, w który zostało wprowadzone przez media i elity falą najbardziej szalonej propagandowej nagonki na prawicową partię i prawicowego prezydenta, jaką widziałem i mogłem sobie w życiu wyobrazić.

Materiały dodatkowe

1. Upadek Ikara - jak zginął opolski pilot Dionizy Bielański (1), Upadek Ikara - jak zginął opolski pilot Dionizy Bielański (2)
Portal Nto.pl (Nowa Trybuna Opolska), 28.04.09, 02.05.09. Nowa Trybuna Opolska zamieściła w 2 częściach najlepszy jak dotychczas reportaż o Dionizym Bielańskim i jego rodzinie. Spośród tylu gazet, tygodników i innych polskich mediów tylko jedna lokalna gazeta z rodzinnego miasta Bielańskiego zadała sobie trud wykonania rzetelnej pracy dziennikarskiej i starannego zebrania materiałów, łącznie z lekturą teczki „Ikara”. Najwyraźniej, wśród większości dziennikarzy panuje niepisana umowa, by nie korzystać z uprawnień, jakie daje im ustawa lustracyjna i omijać archiwa SB z daleka.
2. Rafał Święcki Ciekawe historie: Ostatni lot Dyzia
Portal NaszeMiasto.pl/Jelenia Góra (Polska The Times), 09.05.09. Artykuł powtarzający kłamstwa SB z mrocznych lat PRL-u jako faktyczne okoliczności zestrzelenia polskiego An-2 w 1975 r.
3. Luděk Navara Český pilot roku 1975 sestřelil polské letadlo, případ má v rukou policie
Czeska gazeta Mladá fronta Dnes, 14.04.09. Artykuł podający fakty wskazujące na odpowiedzialność Jaruzelskiego za zestrzelenie polskiego An-2 w 1975 r.
4. Marek Vagovič Český pilot zostrelil v roku 1975 poľské lietadlo, polícia stíha zločiny na hraniciach
Słowacka gazeta SME, 14.04.09. Artykuł podający fakty wskazujące na odpowiedzialność Jaruzelskiego za zestrzelenie polskiego An-2 w 1975 r.
5. Jaruzelski nie rozkazał, Nie rozkaz, lecz machina, Obrońcy komunizmu
Blog Salon24/Krzysztof Leski 02.07.09. Trylogia wpisów wybielających Jaruzelskiego metodą bicia piany. Leski napisał swoje wpisy tak, by z jednej strony sprowokować przeciwników Jaruzelskiego, a z drugiej strony zostawić sobie taką furtkę, że on sam przecież także „trochę podziela nienawiść do generała”. Burzliwa dyskusja pokazuje, że prowokacja była skuteczna. Leski aktywnie uczestniczył w dyskusji oraz odnosił się do niej w 2. i 3. wpisie, udatnie rżnąc głupa.
6. Dlaczego w 1975 r. Czechosłowacy zestrzelili polski samolot, Jaruzelski nakazał zestrzelić samolot uciekiniera z Polski
Portal Gazeta.pl, 15.04.09, 02.07.09. Ilość lewicowej i bolszewickiej propagandy na forum komentarzy portalu Gazeta.pl przekracza wszelkie granice zdrowego rozsądku. Dobrym przykładem tego zjawiska są komentarze do tych 2 artykułów o sprawie zestrzelenia polskiego An-2 w 1975 r.
7. Wojciech Czuchnowski Tak czy owak, winny Jaruzelski
Portal Wyborcza.pl (Gazeta Wyborcza), 04.07.09. Dość żałosna polemika niedouczonego dziennikarza-politruka z historykami z IPN-u na łamach gazety, która walkę z IPN-em uznała za swoją misję dziejową.
8. Adam Haribu Wojciech Czuchnowski zmiażdżony przez Łysiaka
Blog Adam Haribu Blog, 26.01.07. Kłamstwa i manipulacje Czuchnowskiego w paszkwilu na Waldemara Łysiaka zdemaskowane w świetnym stylu przez samego Łysiaka. Polemika Łysiaka pokazuje przy okazji warsztat politruków z Gazety Wyborczej.
9. Przemysław Wilczyński Dionizego Bielańskiego życie po życiu
Tygodnik Powszechny 29/09, 14.07.09. Ukazał się jeszcze jeden artykuł o sprawie Dionizego Bielańskiego, który nie ucieka od prawdy o esbeckich intrygach.

Dodatek 1

Komunikat IPN

Komunikat IPN prawdopodobnie z 2008 r., kiedy oficjalnie poinformowano o śledztwie w sprawie zestrzelenia polskiego An-2 w 1975 r. Treść komunikatu za portalem Lotnicza Polska (Sławomir Kasjaniuk Czeski dziennik o zestrzeleniu polskiego samolotu, Lotnicza Polska 14.04.09)

Śledztwo w sprawie przekroczenia w dniu 16 lipca 1975 r. w Warszawie uprawnień przez funkcjonariusza publicznego należącego do kierownictwa Dowództwa Wojsk Obrony Powietrznej Kraju polegającego na wydaniu wbrew obowiązującym w Polsce regulacjom prawnym, za pośrednictwem Centralnego Stanowiska Dowodzenia Obrony Powietrznej CSRS w Pradze, zgody na zestrzelenie przez pilota czeskiego myśliwca wojskowego L-29, polskiego samolotu cywilnego An-2, pilotowanego przez Dionizego B., co nastąpiło pomiędzy miejscowościami Czary i Kuty, powiat Senice, powodując zgon ww. (S 62/06/Zk) tj. o przestępstwo z art. 231§1 kk w zb. z art. 18 §1 kk w zw. z art. 148 §2 pkt 4 kk w zw. z art.11§2 kk w zw. z art. 2 ust. 1 ustawy z dnia 18 grudnia 1998 roku o Instytucie Pamięci Narodowej – Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu (Dz. U. z 19 grudnia 1998 r.).

Przedmiotem śledztwa jest wyjaśnienie okoliczności zestrzelenia w dniu 16 lipca 1975 r. nad terytorium Czechosłowacji, na polecenie najwyższych władz polskich, polskiego samolotu cywilnego An-2, pilotowanego przez Dionizego B. Obecne czynności procesowe prowadzą do ustalenia procedur prawnych związanych z tego typu sytuacjami i ustalenia osób winnych tej zbrodni. Obecnie prowadzone są szerokie kwerendy – w celu odnalezienia materiałów archiwalnych i są przesłuchiwani świadkowie związanymi z tym zdarzeniem. Uzyskano referat Tomasa Bursika z konferencji poświęconej stosunkom polsko-czeskim w latach 1945-1989, dot. zestrzelenia polskiego samolotu cywilnego nad terytorium Czechosłowacji w lipcu 1975 r. Lektura tego referatu w znaczny sposób poszerza wiadomości na temat tego zdarzenia i wskazała dalsze kierunki poszukiwania materiałów archiwalnych – tj. Urząd Dokumentacji i Badania Zbrodni Komunizmu Policji Republiki Czeskiej. W celu zakończenia przedmiotowego śledztwa konieczne jest uzyskanie od strony czeskiej posiadanych przez nią materiałów związanych z przedmiotowym zdarzeniem oraz odnalezienie w wojskowych zasobach archiwalnych materiałów źródłowych związanych z zakresem przedmiotowego śledztwa – co pozwoli na dokonanie gruntowej oceny tego zdarzenia, sformułowanie wniosków końcowych i doprowadzi w konsekwencji do ustalenia osób odpowiedzialnych za to przestępstwo.

środa, 1 lipca 2009

To tylko Bolek

06.05.09 (śr) w Dzienniku ukazał się prowokacyjny artykuł dotyczący wypowiedzi Wałęsy (Lech Wałęsa wzywa do rękoczynów, Dziennik 06.05.09). Artykuł przytacza kilka – jak zwykle – średnio składnych wypowiedzi Wałęsy, z których wynika, że Wałęsa zaproponował rozwiązanie sporu między zwolennikami okrągłego stołu a jego przeciwnikami za pomocą bitwy np. na kamienie: „Musimy się umówić, czy walczymy na kamienie, czy walczymy inaczej. (...) Organizujemy się przeciwko tym szaleńcom, tym anarchistom, druga strona też się bierze za kamienie i kto przeżyje, ten żyw będzie”. Za Dziennikiem kilka innych mediów powtórzyło tę wypowiedź w tonie sensacji.

Wypowiedź Wałęsy nawiązywała do głośnej manifestacji stoczniowców z Gdańska, która miała miejsce w Warszawie 29.04.09 (śr). Manifestacja zasłynęła z płonących opon oraz dość brutalnej interwencji policji. Rząd zareagował nerwowo, gdyż tego samego dnia odbywał się w Warszawie międzynarodowy zlot EPP (European People’s Party, Europejskiej Partii Ludowej), do której należy PO. Z jednej strony zlot ten był wielką akcją promocyjną rządzącego PO, ale z drugiej mógł też stanowić niedozwoloną formę kampanii wyborczej w wyborach do Europarlamentu. Związkowcy zapowiedzieli, że manifestacje odbędą się również 4 czerwca w Gdańsku – w trakcie obchodów 20. rocznicy wyborów 1989 r., do których rząd niemrawo się szykował. W rezultacie zapowiedzi związkowców Tusk nabrał wątpliwości dotyczących organizacji obchodów. Wystraszył się ewentualnych zamieszek czy może bardziej pragmatycznie – zdominowania święta zawłaszczonego przez elity przez bardziej autentycznych depozytariuszy solidarnościowej tradycji. Zaczęły pojawiać się informacje o ewentualnym odwołaniu obchodów, także Wałęsa we wspomnianej wypowiedzi opublikowanej w Dzienniku zasugerował takie rozwiązanie: „W tym stanie rzeczy lepiej jest odwołać gdańskie uroczystości. Ponieważ taką anarchię zasiał Kaczyński, polityk Rydzyk, że tu rzeczywiście może dojść do tragedii.” Wydaje się więc, że prowokacja Wałęsy i obliczony na sensację artykuł w Dzienniku 06.05.09 był akcją osłonową dla Tuska, która miała złagodzić efekt wycofania się z obchodów. Ostatecznie 07.05.09 ogłoszono decyzję o przeniesieniu części obchodów z Gdańska do Krakowa. Osobiście uważam, że – niezależnie od swojej gry – medialnie Tusk okazał się w tej sprawie śmierdzącym tchórzem, ale też to nie mój cyrk – obchody rocznicy zgniłego porozumienia i przegranych z komunistami wyborów 1989 r. nie są dla mnie szczególnie istotne.

Klip 1. Prezentacja zdjęć i newsów z wydarzeń 29.04.09 – Strona rządowa brutalnie rozpędza manifestację stoczniowców z Gdańska. Bezwzględna pacyfikacja stoczniowców jest znamienna – stanowi groteskowe oblicze zapowiadanej przez Tuska tzw. „polityki miłości” oraz szokujący dowód stronniczości mediów, które wchodziły na szczyty oburzenia z powodu happeningu zidiociałych pielęgniarek w 2007 r., który – właściwie nie wiadomo dlaczego – miał być dowodem na to, że „reżim Kaczyńskich zamachnął się na prawa człowieka”.

Klip 2. Amatorski film z fragmentu zajść 29.04.09 pod Pałacem Kultury i Nauki w Warszawie. Telewizja raczej unikała pokazywania brutalnych scen – ludzi poparzonych gazem pieprzowym lub rannych.

Wezwanie Wałęsy do bitwy na kamienie zostało wygłoszone w poczuciu całkowitej bezkarności i braku odpowiedzialności osoby publicznej za słowo. Pojawia się pytanie, czy jest sens bawić się w procesowanie z bucem, który ma ogromne plecy – poparcie esbeckiego układu, mediów i samego premiera. Wiadomo, że nasz wymiar sprawiedliwości jest mocno przegniły, nasączony esbekami lub ich następcami. Wiadomo, jakie zapadają wyroki – urągające logice, przyzwoitości, nie wspominając o poszanowaniu prawa. Do przeprowadzenia spraw po myśli układu stosuje się od 20 lat wyświechtane już kruczki i sztuczki proceduralne, które z prawem mają tyle wspólnego, co kanciarze z Kantem. Wielu uważa, że reformę Polski należałoby zacząć właśnie od tego przegniłego systemu sprawiedliwości. We wpisie Lancelota (Lancelot, Od czego zacząć remont RP czyli suplement do „Nowego Otwarcia”, Blogmedia24.pl/Lancelot 26.06.09) czytamy: „Polskie sądownictwo trzeba poddać gruntownej lustracji, dekomunizacji i społecznej kontroli, obecna «wolność» instytucji tej wybitnie nie służy i doprowadziła ją do stanu głębokiej degeneracji, potężnej korupcji i moralnej zgnilizny!” Warto przypomnieć, że zderzenie z potężną korporacją prawniczą było znaczącą porażką rządu PiS-u, który skupił się na kluczowych dla państwa reformach. 19.04.06 Trybunał Konstytucyjny orzekł, że państwowy egzamin adwokacki jest sprzeczny z konstytucją, bo powinien on mieć charakter korporacyjny!

Wszyscy przyzwyczaili się już do tego, że przedstawiciele salonu mogą zwykłych ludzi obrażać i bić bez żadnych konsekwencji, natomiast zwykły człowiek publicznie kontestujący mafijny system III RP poważnie naraża się na kłopoty. Przykłady można mnożyć. Z jednej strony mamy człowieka Wałęsy bijącego nielubianego dziennikarza na sali sądowej na oczach swojego pryncypała i policji oraz policję, która robi sobie kpiny z ludzi żądających interwencji w tej sprawie. Mamy tu także Tuska, który obraża ludzi nazywając en bloc wyborców przeciwnych partii moherami albo porównuje polityków opozycji do złodziei plądrujących bagaże, a mimo to jest kochany przez dziennikarskie prostytutki, które próbują tę miłość wmusić społeczeństwu. Z drugiej strony mamy skromnych blogerów, którzy są nękani przez nieuzasadnione kontrole skarbowe, policyjne rewizje lub straszeni starciem sądowym z samym synem ministra sprawiedliwości, którego praca w biurze ojca oczywiście nie stanowi nepotyzmu. Zdarzają się też niepokorni biznesmeni, których niszczy się konfiskatami (np. Roman Kluska), wieloletnim przetrzymywaniem w areszcie (sprawa firmy Bestcom), porwaniami, zabójstwami.

Wykorzystywanie sądów i niesławnego art. 212 kk do nękania przeciwników politycznych, choćby przez Michnika i Wałęsę, to znany problem. Najlepiej byłoby uwolnić debatę publiczną od nadmiaru spraw sądowych, które szkodzą swobodzie wypowiedzi. Dociekanie przez sąd, co kto miał na myśli i w jakim stopniu miał rację, a w końcu orzekanie i dekretowanie prawdy jest niedorzeczne. Jednak nie ma na szans na zmiany, nękanie nie ustanie, gdyż sądy są dla salonu wygodnym dyspozycyjnym narzędziem uciszania niewygodnych ludzi. W związku z tym niektórym marzy się, by niejako odwrócić sytuację, odegrać się na przedstawicielach salonu tą samą bronią. Wiadomo, iż w związku z naszym chorym systemem sprawiedliwości, w tej grze jednak nie ma szans na sukces. Może chodzi tu o to, by sprawy, problemy pewnych uciszanych środowisk zostały bardziej nagłośnione... Jednakże najczęściej „nagłośnienie” to będzie miało zasięg bardzo ograniczony, głównie do prawicowych zaangażowanych blogerów. Media przemilczają lub traktują takie sprawy marginalnie, tak jak to było z pobiciem dziennikarza przez Gulczyńskiego. Dziś Gulczyński jest nadal pozytywnym bohaterem medialnych doniesień.

Tak dochodzimy do sprawy oskarżenia Wałęsy o wypowiedź podżegającą do przemocy. 07.05.09 (cz) blogerzy Artur M. Nicpoń i Łażący Łazarz, nawiązując do wypowiedzi Wałęsy opublikowanej w Dzienniku 06.05.09, zaprezentowali projekt akcji zmuszenia prokuratury do zajęcia się sprawą wypowiedzi Wałęsy przez masowe wysyłanie zawiadomień o popełnieniu przestępstwa do Prokuratury Rejonowej Gdańsk-Wrzeszcz (Artur M. Nicpoń, Pozew przeciwko Wałęsie, Salon24/Artur M. Nicpoń 07.05.09). Wzorcowe zawiadomienie zostało starannie merytorycznie przygotowane. Powołując się na szereg artykułów kk określono przestępstwa Wałęsy m.in. jako podżeganie i publiczne nawoływanie polegające na sprowadzaniu niebezpieczeństwa dla życia lub zdrowia wielu osób, publiczne znieważanie grupy ludzi, usiłowanie udaremnienia groźbą bezprawną przeprowadzenia zgromadzenia. Dla uzasadnienia zawiadomienia zacytowano następujące zdanie Wałęsy: „Organizujmy się przeciwko tym szaleńcom, tym anarchistom, druga strona też niech się bierze za kamienie i kto przeżyje ten żyw będzie”. Dalej podano odpowiednią argumentację, wskazano przy tym na wysoką szkodliwość społeczną działania Wałęsy. Trudno mi z boku oszacować liczbę wysłanych zawiadomień, a sami autorzy akcji chyba zaprzestali szczegółowego informowania o jej przebiegu. Sądząc po wpisach, wysłano przynajmniej kilkanaście zawiadomień.

Dla zaprezentowania kontrowersji związanych z tą akcją oraz argumentów przemawiających za nią zamieszczam kilka komentarzy, wśród nich odpowiedzi i wypowiedzi samych autorów akcji.

Parę miesięcy temu asystent Wałęsy, niejaki Piotr Gulczyński, dał w mordę postronnemu człowiekowi w majestacie sądu tzw. „państwa polskiego” (celowo piszę w cudzysłowiu). Sprawą nie zainteresował się nikt pomimo tego, że incydent został uwieczniony przez kamerę. Czy Ty naprawde wierzysz, że po takim numerze, ktokolwiek w prokuraturze odważy się to pismo chociażby przeczytac?

Przekonaj mnie, że jest chocby cień szansy na wskóranie czegokolwiek.

Wiktor Kornhauer

A po co mam cię przekonywać? Sprawa jest prosta – znaczek i koperta, ile kosztują? 3 zeta? No, to tyle trzeba zainwestować. I już. Po co mamy z góry zakładać cokolwiek? Sam zdecyduj, czy wywalić te 3 zeta i mieć spokój sumienia by móc powiedzieć, że się zrobiło co trzeba. Przecież nie wzywam do pójscia na barykady.

Tyle się gada o tym, że jako obywatele powinniśmy robić inicjatywy, tylko się głównie jęczy na to, co zrobią lewaki, ale sami jakoś niemrawo. No to ja proponuję, żeby zacząć od czegoś prostego. Uda się czy nie – co za problem. My nabędziemy namacalnej wiedzy, a i po małej akcji nie będzie jakichś wielkich żali, że się nie udało.

Twój ruch.

Artur M. Nicpoń

Byle sobie z nas Lesio, z Adasiem listy do internowania nie ułożyli. Poza tym, jak znam życie, to nagle ujawni się przypadkiem, kto na salonie w czym pracuje, a kto się opieprza, kto inwalida, kogo żona rzuciła i jeszcze parę innych ciekawostek. WSI jeszcze nie do końca zdechło, a cały aparat sądowy jest u nas jakby retro. Inicjatywa mi sie podoba i powinna należeć przede wszystkim do ludzi młodych, takich nieudrutowanych. Ja jako wyborca Wałęsy, mam obowiązek przyłączyć się do wysyłających to zawiadomienie, to samo powinni uczynić wszyscy ci wyborcy Lecha, którzy uważają, że ten ich oszukał.

ljStach

Tego rodzaju zawiadomienia zazwyczaj nie wiążą się z żadnymi formalnościami. Jak jesteś za granicą, to już na pewno nikt Cię nie będzie fatygował. Po prostu uważasz, że ktoś popełnił przestępstwo i uzasadniasz to w tym piśmie. Prokuratura najpierw zbada czy są podstawy do wszczęcia śledztwa, a później musi zbadać sprawę samodzielnie, czy należy sformułować akt oskarżenia, czy sprawę umorzyć. Jeśli jesteś osobą pokrzywdzoną (tak jak tu), to masz prawo wglądu do akt podczas śledztwa i muszą cię informować o jego przebiegu. Masz prawo do odwoływania się od postanowień prokuratury oraz do udziału w procesie jako oskarżyciel posiłkowy. Prawo, nie obowiązek. Czym więcej zawiadomień wpłynie w sprawie, tym bardziej prokurator będzie zobligowany ją zbadać. Chyba warto. Wyobrażacie sobie, co by się działo gdyby Kaczyński nawoływał do wybijania ludzi kamieniami? A jeśli ktoś teraz faktycznie postanowi komuś łeb rozwalać, bo guru Wałęsa tak kazał? To jak się poczujemy?

Łażący Łazarz

Jeden z blogerów, który wziął udział w tej akcji, Michał Tyrpa, zamieścił fragmenty otrzymanej odpowiedzi – postanowienia o odmowie wszczęcia dochodzenia – jakżeby inaczej (Michał Tyrpa, Towarzysze i obywatele, Salon24/Michał Tyrpa 30.06.09). W uzasadnieniu odmowy pani prokurator Ewa Leśniewska usprawiedliwiała naszego niesfornego Wałęsę w ten to sposób, że ma on „powszechnie znany styl wypowiedzi charakteryzujący się przesadą, barwnością i nietypowymi przenośniami”. Innymi słowy: to tylko Wałęsa. Michał Tyrpa konstatuje: „Zakonotujcie sobie raz na zawsze: w demokratycznym państwie prawa, jakim jest Rzeczpospolita Polska A.D. 2009 wam – zwykłym obywatelom wolno mniej. Was, szanowne wyborcze mięso armatnie, mogą wsadzić do ciupy za nieposiadanie biletu. Dostojni towarzysze wzajemnej adoracji, których aż nadto dobrze znacie ze srebrnego ekranu, mogą pozwolić sobie nawet na sianie nienawiści.”

Lech Wałęsa, Bolek, dziwna mina

Obr. 1. Tym razem jeszcze uśmieszek nie zszedł z gęby Wałęsy.

Jakie wnioski nasuwają się z tej sprawy? Czy takie akcje z góry skazane na niepowodzenie, swego rodzaju prawnicze happeningi, mają sens? Wydaje mi się, że mają sens niewielki. Co prawda, można utwierdzić się w przekonaniu, jak bardzo stronniczy jest nasz wymiar sprawiedliwości, ale to już i tak wiemy doskonale. Oczywiście, pozytywne jest już samo wyzwolenie obywatelskiej energii, zdolności organizacyjnych, odwagi cywilnej. To wartości same w sobie, których nie można negować. Ale należy też zwrócić uwagę na to, że w tym przypadku mamy do czynienia z typowym przykładem wchodzenia do gry na warunkach wyznaczonych przez przeciwnika. Wypowiedź Wałęsy była ordynarną prowokacją, której celem była osłona działań Tuska. Z góry przegrana inicjatywa przeciwko Wałęsie wpisywała się w cele, które przed Wałęsą postawiono. Od 2 lat PR-owcy Tuska opanowali do perfekcji sterowanie debatą publiczną z pomocą mediów tak życzliwych dla jego ekipy. Mamy do czynienia z ciągłym narzucaniem tematów zastępczych, a w najbardziej prymitywnej wersji pojawiają się prowokacje Wałęsy lub happeningi Palikota. Wchodząc w tę sztuczną dyskusję, nawet jeśli werbalnie kontestujemy ekipę Tuska, to faktycznie działamy na jej korzyść.

Główna energia dziś powinna iść w pracę u podstaw, w upowszechnianie narracji prawicowej, patriotycznej. Trzeba jasno nakreślić linię podziału – gdzie jesteśmy my, a gdzie oni. Wydaje mi się, że Jarosław Kaczyński cechuje się przenikliwością polityczną, rzucając w przestrzeń publiczną proste hasła jako punkty odniesienia, stawiając w opozycji do siebie tradycję AK i tradycję ZOMO. Dużą walkę polityczną można wygrać tylko prostymi hasłami odwołującymi się do społecznych i historycznych archetypów. Nie zwalnia to oczywiście aktywnej społeczności z pielęgnowania wszystkich szczegółów tej narracji. Od chwalebnej polskiej historii po dzisiejszą zdradę elit, które w imię własnej władzy i dobrobytu rezygnują z polskich interesów głównie na rzecz Niemiec i Rosji. W ramach tworzenia naszej narracji ważne są zarówno prześwietne satyryczne teksty i komiksy ukazujące się na Blogpressie, rozmaite niezależne klipy polityczne na YouTube, jak i rzetelne analizy poszczególnych faktów politycznych na blogach. Wydaje mi się, że to nie jest, nie może być zmarnowana energia. Internet w najbliższym czasie będzie stawał się coraz ważniejszym medium, przejmując – powoli lecz nieubłaganie – obszary prasy, radia i telewizji. Jednocześnie Internet będzie eksplorowany przez świadomych użytkowników, którzy interesującą treść i komentarz są w stanie znaleźć po kilku kliknięciach, nie wiążąc się emocjonalnie z nudnymi, jednostronnymi mainstreamowymi portalami. Myślę, że dla tego rodzaju świadomych użytkowników brak autentyczności w politpoprawnych inicjatywach społecznościowych typu „Pępek Europy” itp. jest wręcz rażący, a to jest szansa dla szerszego zaistnienia inicjatyw inspirowanych przez autentyczne zaangażowanie w sprawy kraju.

Myślę, że w ramach swobodnej debaty z czasem wykrystalizują się jasne cele metapolityczne. Należy bowiem pamiętać, że zmiana dzisiejszej, wybitnie szkodliwej dla kraju, władzy to tylko jeden z celów, ale tak naprawdę trzeba zmierzać do tego, żeby polski naród obudził się wreszcie i stał się świadomy swojej indywidualności, pozytywnych cech i własnych dążeń w ramach Europy tego wieku.

W każdym razie główną przeszkodą jest obecnie sączona przez media podstępna narracja pełna nienawiści do prawdziwych przeciwników politycznych Donalda Tuska, który przy całej swojej nieudolności stał się dla postkomunistów skuteczną tratwą ratunkową. Stopniowe przełamywanie tej narracji w ramach możliwości i wolności, jaką daje Internet (jak na razie), jest więc tymczasem ważniejsze od z góry przegranych potyczek prawnych. Dzięki przełomowej pracy doktora Sławomira Cenckiewicza i doktora Piotra Gontarczyka Wałęsa ostatecznie stał się dla Polaków Bolkiem. Ktoś wreszcie powiedział, że król jest nagi i choć dworzanie próbują jeszcze zakrzyczeć prawdę, to nie ma już odwrotu. Powoli staje się jasne, że wolność, którą Polska otrzymała w 1989 r. jest zatruta od samego jądra, znacznie bardziej, niż większość ludzi w ogóle podejrzewała. Tak więc Wałęsa-Bolek może nadal pleść farmazony, siać prowokacje i zamęt, procesować się czy fizycznie atakować ludzi ujawniających jego moralny upadek. Może żyć z poczuciem siły i władzy, jaką dają mu postkomunistyczne układy. Okazując swoją wściekłość i nienawiść, obnaża jednak coraz bardziej siebie i całkowicie zdemoralizowane elity opierające swoją wiarygodność na jego kłamstwach.

Materiały dodatkowe

1. Lech Wałęsa wzywa do rękoczynów
Portal Dziennik.pl (Dziennik), 05.05.09. News usiłujący zrobić sensację z obelg i prymitywnych prowokacji Lecha Wałęsy. Wałęsa wpadł tu na „genialny” pomysł bitwy na kamienie między zwolennikami jego, Tuska i okrągłostołowych porządków w Polsce oraz ich przeciwnikami.
2. Pozew przeciwko Wałęsie
Blog Salon24/Artur M. Nicpoń [w trakcie przenoszenia w inne miejsce], 07.05.09. Projekt akcji blogerów Artura M. Nicponia i Łażącego Łazarza polegającej na wysyłaniu do prokuratury zawiadomień o popełnieniu przestępstwa w związku z wypowiedzią Wałęsy opublikowaną w Dzienniku.
3. Wałęsa nawoływał do zabójstwa? Blogerzy chcą śledztwa
Serwis Pardon – poppolityka, prawdy emocje i pogłoski, 16.05.09. Artykuł o akcji blogerów w związku z wypowiedzią Wałęsy opublikowaną w Dzienniku.
4. Towarzysze i obywatele
Blog Salon24/Michał Tyrpa, 30.06.09. Informacja o postanowieniu prokuratury, czyli postanowieniu o odmowie wszczęcia postępowania w związku z wypowiedzią Wałęsy opublikowaną w Dzienniku.