Humor i satyra. Tu nie ma tematów tabu ani świętych krów. Przełamujmy zmowę milczenia. Zdemaskujmy i zniszczmy kamarylę. Nadchodzi kontrrewolucja.

niedziela, 16 maja 2010

Kronika nienawiści popularnej

Krótka historia zła

Jakub Wojewódzki nie ma poglądów politycznych. To nie poglądy polityczne czy troska o dobro publiczne skłaniają go do agitacji na rzecz Tuska i jego ludzi. U podstaw jego działalności leży prostytucja a wręcz kurewstwo (określenie brutalnie, lecz usankcjonowane w kontekście politycznym przez pewien „autorytet” – wyjaśnienie poniżej). Wojewódzki to prostytutka najgorszego sortu, gotowa spełnić każde najbardziej odrażające życzenie klienta, taka, dla której rynsztok i bycie opluwanym to codzienność. Mimo iż wszystkie publiczne występy Wojewódzkiego są w aspekcie politycznym skrajnie stronnicze, on do ich reżyserowania nie potrzebuje poglądów, jemu wystarczy wiedzieć, na kogo ma szczekać, a komu wchodzić w tyłek, a w tym ma doskonałą orientację. Nie ulega dla mnie wątpliwości to, że ma on świadomość w jak odrażającej podstępnej wojnie przeciwko Polakom uczestniczy.

Waldemar Kuczyński: Palikota pod pręgierz, 13.01.09

Prostytucja polityczna to epitet brutalny, ale używany publicznie w języku polityki na określenie zachowań drastycznie szargających to, co powinno być szanowane. I w takich przypadkach jest on celny, wobec mężczyzny i kobiety. W kuluarach i prywatnie mówi się wprost o politycznym kurewstwie.

Wojewódzki ze swoim kompanem z tej samej branży, Figurskim, dla kasy zrobią wszystko w zakresie „szargania tego, co powinno być szanowane”, ale te 2 pajace są zaledwie przejawem zła, jednym z jego narzędzi. Źródłem zła jest szczególny system trwający w Polsce od 21 lat – III RP, postkomunizm, układ okrągłostołowy, Rywinlad – system oplatający nasz kraj na rozmaitych poziomach. Szczególnie bolesne było zawłaszczenie świadomości społecznej przez ten układ. Dla układu było to jednak niezbędne, aby mógł zostać właściwie domknięty. Bezbronność społeczeństwa na poziomie świadomości społecznej miała swoje źródła. W latach 90. źródłem tej bezbronności było zagubienie zwykłych ludzi w ówczesnym gangsterskim kapitalizmie. W kolejnych latach przyniosło owoce systematyczne zatruwanie świadomości społecznej rynsztokową popkulturą sztucznie wyniesioną do głównego nurtu. I tak, od lat możemy wyraźnie obserwować, iż jedną z metod podtrzymania systemu jest utrwalanie przekazu popkulturowego, w którym główną zasadą jest cynizm, szyderstwo i rynsztok, a głównym celem ataku – wartości i symbole wiążące się z trwałością i godnością polskiego narodu. Treść jest, co prawda, tandetna i rynsztokowa, ale elita biznesowo-polityczna III RP traktuje tę dziedzinę bardzo poważnie. Co więcej, im bardziej naród próbuje zrzucić to jarzmo, tym bardziej nasila się presja tego przekazu, sięgając granic absurdu w formie choćby happeningów Janusza Palikota z PO. Jakby tego było mało, twórcy tej części projektu, którą stanowi Palikot, każą nam wierzyć, że plugawe ekscesy tego osobnika są wykwitem jego rzekomej filozoficznej erudycji.

W roku 2007 urabianie młodzieży przy pomocy rynsztokowej popkultury trwało już od wielu lat i po raz pierwszy przyniosło spektakularny efekt polityczny. Odpowiednio ukształtowana młodzież, która osiągnęła już wiek wyborczy, łatwo uwierzyła, że politykę trzeba uprawiać w kategoriach imprezy towarzyskiej, a Kaczory po prostu nie są trendy. Następnie dała się zmobilizować tandetnymi hasłami („zabierz babci dowód”, „zmień Polskę”) i jak owce (lemingi – wg nowszego trafnego określenia) poszła zagłosować na rzecz kolejnego pookrągłostołowego projektu (pod szyldem PO). Zręczna manipulacja pozwoliła osiągnąć unikatową frekwencję w tej grupie wiekowej i znacząco wpłynąć na wyniki wyborów. Naiwna młodzież nieświadomie, bo sądząc, że to wszystko jest tylko kolejnym niezłym ubawem (polewka z Kaczorów), przyczyniła się do zakonserwowania układu okrągłostołowego w Polsce. Medialni politolodzy, którzy siłą rzeczy musieli doskonale rozumieć ten mechanizm, wyjaśnili zdumionemu narodowi, że całe społeczeństwo zdecydowanie i trwale odrzuciło władzę PiS i Kaczyńskich. Lemingom zaś powiedziano, że trzeba jeszcze tylko dorżnąć watahy.

Baza medialno-biznesowa

Rynsztokowy przekaz zapoczątkował w 1990 r. jeden z byłych prominentnych funkcjonariuszy PRL, Jerzy Urban, za pomocą skandalizującego tygodnika Nie. Po latach jego kontynuatorem jest właśnie Wojewódzki (podobne ogólne zasady w unowocześnionej formie – wszak w czasach świetności Nie telewidzowie dopiero zaczynali oswajać się z formułą talk-show (Na każdy temat)). Rynek prywatnych mediów w Polsce został tak podzielony, by mógł być naturalną bazą dla tego typu przekazu. Show Wojewódzkiego było pokazywane w obu głównych prywatnych telewizjach wywodzących się z PRL-owskich służb specjalnych: od 2002 w Polsat, a od września 2006 w TVN.

W wersji radiowej wypromowano parę skandalistów w pakiecie, czyli Jakuba Wojewódzkiego i Michała Figurskiego, określających się skrótem WF. Konsekwenta promocja tej pary obejmowała m.in. liczne kampanie billboardowe w całej Polsce, a w koszty akcji były pewnie wliczone protesty lokalnych społeczności przeciwko nieobyczajnej zawartości reklam. Od stycznia 2008 WF występują w Eska Rock w audycji pt. Poranny WF.

Eska Rock to stacja radiowa należąca do spółki Grupa Radiowa Time (Eska, Eska Rock, Vox FM, Wawa, Eska TV) należącej do firmy ZPR SA (znanej jako Zjednoczone Przedsiębiorstwa Rozrywkowe) kontrolowanej przez Zbigniewa Benbenka i działającej jako główny gracz w branży hazardowej (kasyna, automaty hazardowe). Do ZPR SA należy także Super Express. Benbenek to prawdziwy rekin biznesu III RP, wiele wskazuje na jego świetne kontakty ze środowiskiem politycznym z kręgów KLD/PO oraz SLD. Ironia losu polega na tym, że dalekim przodkiem Radia Eska było podziemne Radio Solidarność z czasów stanu wojennego i kolejnych lat opozycji. W czasach opozycji często używano skrótowej nazwy Radio S, a w 1991 pod tą nazwą zaczęło działalność pierwsze komercyjne radio w Poznaniu. Poznańskie Radio S zostało włączone w sieć o nazwie Radio Eska do 1998 nadającą tylko w Warszawie, Poznaniu i Wrocławiu. Wrocławskie Radio Eska założył w 1993 przewodniczący KLD we Wrocławiu i sekretarz generalny KLD, przyjaciel Donalda Tuska, Zbigniew Schetyna. Pieniądze na stację radiową wyłożył Zbigniew Benbenek. Radio odniosło sukces, a KLD poniosło wyborczą porażkę w wyborach 1993 roku. Dzięki radiu Schetyna wypromował i rozwinął klub koszykarzy Śląsk Wrocław. Gdy w roku 2000 drogi Schetyny i Benbenka rozeszły się, Benbenek odebrał mu radio, a Schetyna jako poseł Unii Wolności a później PO skupił się na biznesie sportowym (koszykówka, piłka nożna) przy wykorzystaniu dobrych znajomości wśród polityków różnych opcji. W ramach sportowych interesów następowało stopniowe zbliżanie Schetyny z Ryszardem Sobiesiakiem. Benbenek tymczasem przejmował częstotliwości kolejnych niezależnych dotąd stacji i włączał je do sieci Eska. W mediach o Benbenku zrobiło się głośno w 2003 jako o konsultancie ustawy hazardowej uchwalanej wtedy przy aktywnym udziale Jerzego Jaskierni (SLD) i Zbigniewa Chlebowskiego (PO). Doszło wtedy do afery, Benbenek miał przekazać politykom 10 mln $ za korzystne zapisy, ale afera ta w końcu rozmyła się. W cieniu katyńskiej rocznicy i nowego dramatu narodowego bez większego echa przeszło przesłuchanie Benbenka przed komisją hazardową 08.04.10, które było o tyle ważne, że ten boss stoi w branży hazardowej wyżej od aktorów dzisiejszej afery – Rycha (Ryszard Sobiesiak) i jego dyspozycyjnych kolesi z PO – Zbycha, Mira (Zbigniew Chlebowski, Mirosław Drzewiecki).

Wróćmy do działalności Wojewódzkiego. Wojewódzki dobiera gości i tworzy scenariusze swoich programów według starannie przemyślanego klucza, a poszczególne skandale są dokładnie zaplanowane. Działania na rzecz skażenia przestrzeni publicznej całym tym rynsztokowym przekazem są – jak wcześniej napisałem – bardzo ważne dla domknięcia systemu. Koszty kar finansowych są przy tym drugorzędne i w razie potrzeby ponoszone, choć nie zdarza się to zbyt często. Podejmowanie prawnej walki ze słabymi instytucjami państwa próbującymi zwalczać ten przekaz ma przede wszystkim znaczenie wizerunkowe. Dla systemu jest bowiem korzystne, gdy obraźliwe treści w przestrzeni publicznej są niejako oficjalnie zatwierdzone. Dzięki temu następuje wzmocnienie przyzwolenia społecznego na ich obecność. To przyzwolenie staje się czynnikiem sprzyjającym włączaniu się społeczeństwa w tworzenie nienawistnego przekazu poprzez Internet. Samo postępowanie w sprawie kar wraz z towarzyszącą mu debatą jest też elementem promocji, szerszego zaistnienia w świadomości społecznej, określonych mediów, programów i osób. Większość postępowań związanych z występami Wojewódzkiego kończy się umorzeniem, a jeśli już dojdzie do orzeczenia kary finansowej (zawsze niewielkiej w porównaniu z zarobkami), to ponoszą ją stacje telewizyjne lub radiowe, które nadają ich programy.

Przepisy prawne

W sprawach opisanych w tym opracowaniu skargi do KRRiT oraz do odpowiedniego sądu umożliwia ustawa o radiofonii i telewizji, punkt 1. lub 2. artykułu 18. W niektórych przypadkach może mieć zastosowanie Kodeks karny.

Ustawa z dnia 29 grudnia 1992 r. o radiofonii i telewizji

Artykuł 18

1. Audycje lub inne przekazy nie mogą propagować działań sprzecznych z prawem, z polską racją stanu oraz postaw i poglądów sprzecznych z moralnością i dobrem społecznym, w szczególności nie mogą zawierać treści dyskryminujących ze względu na rasę, płeć lub narodowość.

2. Audycje lub inne przekazy powinny szanować przekonania religijne odbiorców, a zwłaszcza chrześcijański system wartości.

(...) [łącznie 7 punktów]

Ustawa z dnia 6 czerwca 1997 r. – Kodeks karny

Artykuł 135 [Czynna napaść lub znieważenie prezydenta RP]

§ 1. Kto dopuszcza się czynnej napaści na Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej,

podlega karze pozbawienia wolności od 3 miesięcy do lat 5.

§ 2. Kto publicznie znieważa Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej,

podlega karze pozbawienia wolności do lat 3.

Artykuł 136 [Czynna napaść lub znieważenie przedstawiciela państwa obcego]

§ 1. Kto na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej dopuszcza się czynnej napaści na głowę obcego państwa lub akredytowanego szefa przedstawicielstwa dyplomatycznego takiego państwa albo osobę korzystającą z podobnej ochrony na mocy ustaw, umów lub powszechnie uznanych zwyczajów międzynarodowych,

podlega karze pozbawienia wolności od 3 miesięcy do lat 5.

§ 2. Kto na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej dopuszcza się czynnej napaści na osobę należącą do personelu dyplomatycznego przedstawicielstwa obcego państwa albo urzędnika konsularnego obcego państwa, w związku z pełnieniem przez nich obowiązków służbowych,

podlega karze pozbawienia wolności do lat 3.

§ 3. Karze określonej w § 2 podlega, kto na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej publicznie znieważa osobę określoną w § 1.

§ 4. Kto na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej publicznie znieważa osobę określoną w § 2,

podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do roku.

Artykuł 137 [Znieważenie znaku lub symbolu państwowego]

§ 1. Kto publicznie znieważa, niszczy, uszkadza lub usuwa godło, sztandar, chorągiew, banderę, flagę lub inny znak państwowy,

§ 2. Tej samej karze podlega, kto na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej znieważa, niszczy, uszkadza lub usuwa godło, sztandar, chorągiew, banderę, flagę lub inny znak państwa obcego, wystawione publicznie przez przedstawicielstwo tego państwa lub na zarządzenie polskiego organu władzy.

Artykuł 138 [Zasada wzajemności]

§ 1. Przepisy art. 136 oraz 137 § 2 stosuje się, jeżeli państwo obce zapewnia wzajemność.

(...) [łącznie 2 paragrafy]

Przypadki z pogranicza skandalu i polityki

04.12.05, Tusk

Aktywność polityczna Jakuba Wojewódzkiego jest maskowana przez pozowanie na niby-buntownika walczącego ze staroświeckimi normami społecznymi i kpiącego ze wszystkiego. Ale dokładnie sprecyzowany kierunek jego działalności został ujawniony wprost w programie z udziałem Tuska wyemitowanym przez Polsat 04.12.05, kilka miesięcy po przegranych przez Tuska wyborach. Wojewódzki zaczął program od wyjawienia, że credo jego pokolenia „Nie wierzę politykom” odnosi się do wszystkich polityków z wyjątkiem Tuska, któremu warto zaufać. Potem jawnie podlizywał się Tuskowi i kreował go na idola, a program zakończył wezwaniem do wszystkich widzów: „Chciałem wam powiedzieć na zakończenie, patrząc wam prosto w oczy z ekranu telewizji Polsat: Zobaczcie jakiego fajnego mogliście mieć prezydenta. Dziękuję bardzo. Do widzenia.” Nota bene, co za upadek polskiej polityki nastąpił w 2007 roku: szalę w wyborach przeważyła grupa uważająca, że politycy mają być głównie fajni.

26.02.06, Szczuka

Do stałej oprawy talk-show Wojewódzkiego należało szyderstwo z Kaczyńskich. Taki przekaz, zręcznie wmontowany, był w tych programach sączony na zasadzie zbliżonej do przekazu podprogowego. Skandale, które kreował wraz ze swoimi gośćmi były precyzyjnie ukierunkowane na osaczenie i zepchnięcie do narożnika części społeczeństwa stygmatyzowanej przy użyciu przezwiska „mohery” wprowadzonego do obiegu w końcu 2005 roku przez Donalda Tuska. Do głośniejszych przykładów należy program z udziałem Kazimiery Szczuki wyemitowany przez Polsat 26.02.06. W programie tym Szczuka szydziła z ciężko chorej dziewczyny prowadzącej w Radiu Maryja i Telewizji Trwam programy dla dzieci polegające na wspólnej modlitwie. Szczuka opowiedziała, jak jechała samochodem z kolegą w ciemnościach przez Bory Tucholskie, a gdy stracili już nadzieję na znalezienie noclegu, ona zaczęła się „modlić” na podstawie audycji zasłyszanej nieco wcześniej w Radiu Maryja. Następnie zademonstrowała, jak parodiowała modlitwę, naśladując charakterystyczny głos Madzi Buczek z Radia Maryja, bo o niej mowa. Szczuka posunęła się w bluźnierstwach jeszcze dalej i zakończyła opowieść tym, jak to za sprawą tej „modlitwy” stał się cud i zupełnie nieoczekiwanie znalazła z kolegą nocleg w przypadkowym prywatnym domu. Przytoczę fragment programu następujący dalej:

Kuba Wojewódzki

Kuba Wojewódzki, gość: Kazimiera Szczuka, TVN 26.02.06

Szczuka [parodiując głos Madzi Buczek]: Byliśmy małymi pielgrzymami z Dziecięcych Podwórkowych Kółek Różańcowych...

Wojewódzki: Powiesz to jeszcze 10 razy i zwymiotuję.

Szczuka: ...i pan czekał, rozumiesz?

Wojewódzki: Na małą pielgrzymkę?

Szczuka: Tak!

Wojewódzki [rechocząc]: Żeby się z nią zabawić?

Szczuka [śmiejąc się]: Nie, ale... Słuchaj, to był cud!

Wojewódzki: Kazia, więc ja ci coś powiem. Cudem jest to, że ja poszedłem w niedzielę pod kościół. To był cud. I wybrałem sobie 10 „moherowych beretów” i zapytałem, czy te „moherowe berety” dadzą wiarę, że ty będziesz pracowała w Telewizji Trwam. I wiesz co to było? Chcesz zobaczyć?

Szczuka: No.

Wojewódzki: No to zobaczcie razem.

Na ekranie pokazano wypowiedzi kilku starszych ludzi głównie chwalących Szczukę, którą znają z telewizji TVN. Jeden z panów ironizuje na temat Telewizji Trwam.

Komentarz Szczuki: [„Moherowe berety”] to są panie, które uległy jakoś tej takiej hipnozie tego swojego przewodnika duchowego. Ja bym chciała, żeby one się wyzwoliły spod wpływów ojca Tadeusza, żeby zostały demokratkami, żeby one zrzuciły to jarzmo mówienia im, co one mają myśleć. Niech one zrzucą z siebie to jarzmo. Niech one przyjdą na manifę. Niech one po prostu śpiewają, tańczą.

Powyższy fragment przytoczyłem nie po to, by epatować postawą Wojewódzkiego i jego gości, ale po to, by pokazać jak w praktyce wygląda ten popkulturowy rynsztokowy przekaz, o którym wcześniej pisałem. Przekaz jednakże nie spontaniczny i przypadkowy, a bardzo precyzyjnie wyreżyserowany. Podlany sosem modnej wśród młodzieży postawy: nonszalancji, zblazowania, cynizmu – lekceważenia wszelkich wartości i idei włącznie z własnymi. Za obraźliwe treści, które znalazły się w tym programie, KRRiT już marcu 2006 nałożyła na Polsat karę 500 tys. zł. Przewodniczącą KRRiT była wtedy Elżbieta Kruk. Rada Etyki Mediów negatywnie zaopiniowała karę. Po odwołaniach do sądu gospodarczego, apelacji i oddaleniu kasacji w styczniu 2010 kara została ostatecznie zatwierdzona.

12.03.06 i 29.05.09, Urban

Odnotuję teraz program, który sam w sobie nie był skandalem – spotkanie dwóch pokoleń skandalistów III RP, które miało miejsce w programie wyemitowanym przez Polsat 12.03.06. Gościem Wojewódzkiego był Jerzy Urban. Jak na standardy tego talk-show to był nudny odcinek. Urban nie popisał się elokwencją, nie wzbudził sympatii, jego repliki wypadły blado z punktu widzenia młodzieżowej widowni. Wojewódzki i Urban wyraźnie określili się po jednej stronie politycznej barykady, czyli przeciwko Kaczyńskim, ale jednocześnie Wojewódzki pozostał zdystansowany oraz wyraźnie odciął się od komunistycznej przeszłości swojego gościa. Myślę, że los SLD/LiD w sensie kulturowym został już wtedy przesądzony i było to przemyślane posunięcie układu. Ten program odebrałem jako symboliczne pokojowe przejęcie pałeczki przez młodych od starych w dziedzinie „rządu dusz”, co obaj w swoim specyficznym stylu potwierdzili. Wojewódzki na początku zapowiedział to spotkanie jako pojedynek „pierwszego chama II Rzeczpospolitej z pierwszym chamem III Rzeczpospolitej” (absurd tego sformułowania zapewne zamierzony). Jedno z pierwszych pytań Wojewódzkiego brzmiało: „Czy pan jest ciekaw, jak pana odbiera młode pokolenie?”, Urban: „W ogóle mnie nie odbiera. Ja jestem takim komunistycznym zabytkiem i młode pokolenie nie jeździ zwiedzać Pałacu Kultury.” I chwilę później: „Niech pan nie wmawia, że jakakolwiek młodzież wie co to jest Urban. Teraz dopiero będzie wiadomo, że to jest ten, z którym rozmawiał Kuba Wojewódzki.” Bardzo paradoksalny był ten program, w którym zadeklarowany postkomunista do spółki z Wojewódzkim przekonywali młodzież, że władza Kaczyńskich jest gorsza od komunizmu. Oto jeszcze jeden charakterystyczny fragment.

Kuba Wojewódzki

Kuba Wojewódzki, gość: Jerzy Urban, TVN 12.03.06

Wojewódzki: Panie Jurku, ja wygrzebałem gdzieś w jakichś archiwach informację, że pan dostał kiedyś bardzo popularną nagrodę telewizyjną, Wiktora.

Urban: No, należała mi się jak psu buda. Ja miałem 60% oglądalności – czego i panu życzę – w moim talk-show.

Wojewódzki: Ale pan miał jedną telewizję, a my mamy teraz ile? Z iloma ja muszę walczyć!

Urban: Niedługo będzie jedna, tylko nie wiem, czy pan się do niej załapie.

Wojewódzki: Nie, bo ja niewierzący jestem.

Aż trudno uwierzyć, że Wojewódzki z Urbanem zagrali tak otwarcie, ale ci panowie w tymże programie zainscenizowali symboliczne przekazanie Wojewódzkiemu tego Wiktora, którego Urban dostał w 1987 roku.

W tym miejscu odejdę od układu chronologicznego i przejdę do pewnej audycji radiowej. Skandalizująca audycja Wojewódzkiego i Figurskiego w Eska Rock posiada specjalną wersję nadawaną w piątki, w której Figurski samodzielnie prowadzi wywiad, zwykle z jakimś celebrytą. W konwencji tych rozmów, podobnie jak w głównej audycji, także mieści się atakowanie Kaczyńskich. W audycji nadanej 29.05.09 Figurski przeprowadził wywiad z Jerzym Urbanem. W audycji pojawiła się kolejna wskazówka mówiąca o przekazaniu młodszym pokoleniom misji upodlenia społeczeństwa, przy zachowaniu ciągłości tej misji.

Poranny WF – Śniadanie mistrzów

Michał Figurski, gość: Jerzy Urban, Eska Rock 29.05.09

Figurski: A jak emerytura? To jest stanowczo za wcześnie, żeby akurat o tym rozmawiać, natomiast chciałem się spytać, czy pan się kiedykolwiek uda na zawodowy spoczynek, bo wielu na to czeka.

Urban: No, ja też na to czekam, ale nie dostanę żadnej emerytury ponieważ mi nie przysługuje.

Figurski: Oczywiście, czyli pańska gazeta nic nie warta. Natomiast, czy pan przewiduje taki moment, że rzeczywiście Jerzy Urban się uciszy i zaprzestanie swojej wrogiej, wywrotowej działalności? Czy pan już znazł swoich spadkobierców w sensie spuścizny?

Urban: Ja już jestem uciszony, ale ja uważam, że jestem stworem odrębnym i że zdolniejsi dziś ode mnie, a wcale nie moi naśladowcy, hasają na tym świecie. Ja jestem pełen podziwu dla jednego z wybitnych posłów Platformy, nie wymienię jego nazwiska, bo bym bardzo mu zaszkodził, który robi o wiele bardziej udane happeningi niż mi się to udawało.

Figurski: Do litery „P” jeszcze dojdziemy.

Przytoczę jeszcze wypowiedź Urbana na temat naszego prezydenta z tego samego wywiadu: „Prezydent wzbudza moje najgorętsze uczucia. Chciałbym, żeby miał raka wątroby i żołądka i żeby zdechł jak najszybciej. (...) To nie jest zniewaga. To są moje szczere życzenia.”

Do kompletu do powyższej wypowiedzi warto zacytować fragment wywiadu Urbana dla Dziennika z tego samego czasu (Dziennik, 23.05.09): „– A czym budzi pana sympatię Donald Tusk? – Wieloma rzeczami, ale nie chcę mu prawić komplementów, bo tylko mu zaszkodzę. Najważniejsze jest jednak to, że zapewnia stabilizację. Chroni mnie przed obozem nienawistników, którym przewodzą Kaczyńscy. Z ich nacjonalizmem, mitem suwerenności.”

24.03.06, Raczkowski

Opiszę teraz zdarzenie, które czasowo zlokalizowane jest blisko wcześniej opisanego ataku Wojewódzkiego i Szczuki na Radio Maryja, z tym że tu celem ataku były polskie symbole narodowe. Ta sprawa nie jest bezpośrednio związana z projektami firmowanymi przez Wojewódzkiego, ale Wojewódzki pojawi się w jej kolejnej odsłonie. Głównym bohaterem jest tu rysownik Przekroju Marek Raczkowski, nazywany też Sraczkowskim, pochodzenie tego przezwiska zaraz się wyjaśni. Wszystko zaczęło się od happeningu na temat stosunku Polaków do psich odchodów na chodnikach. Happeningu, którego być może wcale nie było. Happening miał być wykonany przez Raczkowskiego i jego koleżankę, artystkę Agnieszkę Brzeżańską, w marcu 2006 roku. W przestrzeni publicznej zaistniał on poprzez zrelacjonowanie przez Raczkowskiego 24.03.06 w audycji Blog FM w radiu Tok FM. Gośćmi byli tam Jerzy Urban i właśnie Marek Raczkowski, a tematem przewodnim były granice satyry.

Program zaczął się od omówienia wyroku skazującego Urbana na karę grzywny za znieważenie papieża w artykule „Obwoźne sado-maso” opublikowanym w Nie w sierpniu 2002 z okazji ostatniej pożegnalnej pielgrzymki Jana Pawła II do Polski. Przypomnę, że ten tekst składa się z samego jadu przeciwko polskiemu papieżowi. Jerzy Urban nazwał tam naszego papieża m.in. „żywym trupem obwożonym po świecie” itp. Sprawą zajęła się prokuratura na podstawie doniesień osób prywatnych (zdaniem Urbana – „wydelegowanych przez PiS”), a w marcu 2006 Urban został ostatecznie skazany na grzywnę 20 tys. zł. W opisywanym programie Urban z satysfakcją przyznał, że to daje mu więcej reklamy, niż przynosi kłopotu. Nawiasem mówiąc, to była jego pierwsza przegrana sprawa tego typu. Urban argumentował, że była to tylko uprawniona krytyka „widowisk z udziałem papieża”. „Nawet za moich ukochanych czasów, czyli w PRL-u, czasem można było widowiska teatralne czy filmowe krytykować. Ten wyrok sądu jest wyrazem klerykalizacji Polski. (...) To się działo za rządów moich przyjaciół z SLD, ale przecież oni także podlizywali się klerowi, jak tylko mogli.” Urban zapowiedział skargę do Trybunału w Strasburgu, uzasadniając to naruszeniem zasady wolności słowa. Skarga Urbana została złożona, a sprawa odżyła niedawno, w styczniu 2010, gdy media doniosły, że Trybunał w Strasburgu się nią zajął (wcześniej nie miał czasu).

W audycji nie mogło zabraknąć odniesień do Radia Maryja, w tym okresie ataki na to radio były szczególnie nasilone. Uczestnicy solidaryzowali się z Kazimierą Szczuką, która była oskarżana za niedawny obraźliwy występ u Wojewódzkiego. Raczkowski: „Nie wiem, czy słuchacze Radia Maryja mają świadomość tego, ile osób słucha tego radia dla zabawy, dla rozrywki, dla – po prostu – uciechy, szczególnie jadąc samochodem, ponieważ radio doskonale odbiera Radio Maryja w samochodzie. Ja podobną do Kazimiery Szczuki przygodę przeżyłem z panią Buczek, również słuchając z ogromnym przejęciem jej audycji, i też chcąc opowiedzieć o tym i przybliżyć tę postać znajomym, też nieświadomy nawet jej choroby, również ją nawet – przyznam się – parodiowałem, ale w domu...”

Przejdźmy do głównej sensacji w tej audycji, która sprowadzała się do krótkiej wypowiedzi Raczkowskiego: „Ja muszę państwu się przyznać, że z obecną tu Agnieszką ostatnio wetknęliśmy 70 malutkich biało-czerwonych flag w kupy na trawnikach w Warszawie. Mamy zdjęcia.” W trakcie audycji odczytano mail z protestem w tej sprawie. Reakcja Urbana: „Może pani jest miłośnicą psów i ją razi to, że flaga tak marnego kraju jest wkładana w tak szlachetne wydzieliny. Dla różnych ludzi różne rzeczy są ważne i nietykalne.” Jedno głupawe zdanie wypowiedziane przez mało znanego dziwaka w niszowej stacji radiowej stało się kanwą ciągniętej przez wiele lat głośnej medialnej historii, której motywem przewodnim była polska flaga w psim gównie. Czy to przypadek, czy zaplanowana akcja – na to pytanie każdy musi spróbować odpowiedzieć sobie samodzielnie.

Sprawą wypowiedzi Raczkowskiego zajęła się KRRiT oraz prokuratura na podstawie doniesień osób prywatnych w sprawie znieważenia flagi państwowej. Raczkowski czynności prokuratury z jednej strony potraktował jako okazję do kpin, a z drugiej strony od razu wycofał się na bezpieczne pozycje. Wycofanie Raczkowskiego polegało na przyjęciu linii obrony takiej, że zdarzenie opisane przez niego na antenie Tok FM w ogóle nie miało miejsca. Jeszcze w maju mówił dla Gazety Wyborczej: „Razem z artystką Agnieszką Brzezańską wetknęliśmy w psie kupy 100 małych biało-czerwonych flag. Czy zawstydziło to właścicieli czworonogów, nie wiem, ale od pewnego czasu widzę, że gdy pies narobi na chodnik, jego pan niepewnie się rozgląda na boki.” A w sierpniu, gdy toczyło się śledztwo: „Czuję się dziwnie i nieswojo. Mówiąc szczerze, jestem przerażony, bo pierwszy raz słyszę słowo «prokuratura» w kontekście mojej osoby. Zapewniam, że jestem niewinny. W rzeczywistości ja tych flag nie wtykałem. Nie było takiej sytuacji. Powiedziałem o tym w radiu, bo chciałem jakoś wywołać problem psich kup. A nawet gdybym to zrobił, to jestem przecież dyplomowanym artystą. Słyszałem, że działalność artystyczną w takich sprawach traktuje się inaczej.” Media wokół sprawy tworzyły atmosferę opresyjnego państwa podgrzewaną dalej skutecznie na licznych forach internetowych. Na forach, często razem z kuriozalną sprawą bezdomnego Huberta K., podawano to jako oczywisty zwiastun powrotu Polski do czasów stalinowskich: „Mnie powoli autentycznie zaczyna to wszystko przerażać.” Zabawne było, gdy na forach nieliczni przytomni zwolennicy szargania flagi konsekwentnie skrytykowali konformizm Raczkowskiego, który zmiękł na pierwszym przesłuchaniu i nawet nie dał szansy na dojrzenie tej grozy reżimu: „Połowa szacunku, którym darzyłem tego gościa, wyparowała.” W październiku prokuratura umorzyła sprawę z powodu braku dowodów. Sam Raczkowski po tej akcji stał się swego rodzaju celebrytą. Miał nawet kandydować na prezydenta Warszawy.

25.03.08, Raczkowski

Minęły 2 lata od pierwszej odsłony „gównianego skandalu”. Skończył się „reżim Kaczyńskich”, także dzięki dobrze skoordynowanej i skutecznej akcji na odcinku popkulturowym, a nad Polską jasno świeciło Słońce Peru. Aktywiści z kręgu Wojewódzkiego nie zaprzestawali swoich wysiłków. Trwało to, co Radek Sikorski z subtelnością charakterystyczną dla jego nowych przyjaciół nazwał dorzynaniem watah. W tej sielance nastąpiła druga odsłona „gównianego skandalu”. Pomysł odgrzewany, ale przy zastosowaniu medium masowego rażenia, czyli telewizyjnego show Wojewódzkiego, skandal znowu rozgrzał opinię publiczną. Zdarzenie miało miejsce w programie wyemitowanym przez TVN 25.03.08, w którym jednym z gości Wojewódzkiego był Marek Raczkowski-Sraczkowski. Nie potrafię zrozumieć pozy, którą w programie przyjął ten człowiek. W każdym razie ten bardzo już dojrzały mężczyzna wystawił się na pośmiewisko. Później nastąpiła kulminacyjna część z psią kupą, której realistyczny model umieszczono na stoliku obok krewetek. Raczkowski podał kolejną już wersję wydarzeń sprzed 2 lat, którą zacytuję dla dociekliwych czytelników: „Był to mój protest przeciwko kupom, które leżą na chodnikach, i tyle. Ale nie był to mój protest, tylko Agnieszki. Ja w pewnym momencie tej całej historii wziąłem winę na siebie i na policji nie sypnąłem Agnieszki, że to ona, aczkolwiek powiedziałem policjantowi, że to nie ja, a on zapytał: kto?, a ja powiedziałem, że nie powiem. Muszę uczciwie powiedzieć, że był to pomysł Agnieszki. Realizacja zresztą też... Nawet tego nie zrobiłem, tylko grupa znajomych. Ale chętnie teraz to oczywiście zrobię, bez żadnego wahania. Ja to zrobię z przyjemnością.” Wojewódzki zbudował karykaturalnie podniosły nastrój z odpowiednią muzyką, a Raczkowski wykonał ten gest, wetknął miniaturkę polskiej flagi w leżącą na stoliku psią kupę, po czym nastąpił aplauz widowni. Nie mam wątpliwości, że programy Wojewódzkiego są starannie reżyserowane włącznie z reakcjami widowni. Zresztą program po nagraniu a przed emisją jest montowany. Niemniej gest Raczkowskiego, właśnie wraz z tą – prawdziwą czy też nie – żywiołową reakcją młodzieży, zrobił niesłychanie smutne wrażenie.

Postępowanie w KRRiT oraz spodziewane zawiadomienie do prokuratury Wojewódzki komentował dla mediów: „Ciągle w Polsce jest bardzo ciasna przestrzeń dla wszelkiego rodzaju prowokacji czy happeningów quasiartystycznych. Myślę, że wracają trochę duchy afery z Dorotą Nieznalską [penis na krzyżu] czy Katarzyną Kozyrą, bo jednak było to nawiązanie do takiego happeningu.” Doniesienia do prokuratury złożyły osoby z całej Polski m.in. były poseł Mirosław Orzechowski. W czerwcu 2008 KRRiT za znieważenie symboli narodowych na podstawie art. 18 ust. 1 ustawy o radiofonii i telewizji nałożyła na TVN karę blisko 500 tys. zł (dokładnie 471 tys. zł – połowa opłaty za korzystanie z częstotliwości). Grupa osób związana z portalem Netbird zebrała ponad 10.000 podpisów w obronie flagi, o czym poinformowała prokuratora zajmującego się sprawą. Mimo to śledztwo w prokuraturze zostało umorzone już we wrześniu 2008 z wykrętnym uzasadnieniem, że „przedmiot, którym posłużyli się uczestnicy programu, nie spełnia kryteriów flagi państwowej.” Z wypowiedzi prokuratury do mediów: „Program był rozrywkowy, miał formę happeningu, a osoby w nim występujące nie przejawiały lekceważącego stosunku do flagi.” Ciekawa była reakcja Raczkowskiego na umorzenie: „Te kupy przyniosły mi dużo większą popularność niż moje rysunki, choć nie było to zamierzone. Żałuję, że już po raz drugi popełnione przeze mnie przestępstwo nie zostało docenione przez organy ścigania. Chyba będę musiał pomyśleć o kolejnym razie.” Zwraca uwagę, że osobnik ten nabiera pewności siebie wraz z upływem lat, gdy ciągnie się jego „gówniany skandal”. Ta arogancka wypowiedź wyraźnie różni się od bojaźliwego wycofania po pierwszym razie.

Wspomniana grupa osób z Netbird jeszcze przez wiele miesięcy podejmowała próby zmiany decyzji o umorzeniu poprzez składanie kolejnych zażaleń na niezrozumiałe decyzje prokuratury i sądu, ale bezskutecznie. Tymczasem kara KRRiT po odwołaniach do sądu gospodarczego w sierpniu 2009 została anulowana z uzasadnieniem, że „samo umieszczenie miniatur flagi w zwierzęcych ekskrementach nie jest równoważne ze znieważeniem.” Sąd pozytywnie ocenił obecny w programie element potępienia dla zanieczyszczania ulic.

2008/09, kulminacja

Lata 2008/09 były okresem, w którym skala ataków na braci Kaczyńskich w obiegu popkulturowym i ze strony rozmaitych osób publicznych, a zarazem stopień, w jakim do tej gry zostało wciągnięte całe społeczeństwo – to wszystko osiągnęło poziom jakiegoś ogólnonarodowego mrocznego szaleństwa. Jeśli w nieodległym czasie różni doktorzy nauk nie opiszą i nie wyjaśnią tego zjawiska w jakiś przekonujący sposób, to przyjdzie nam kiedyś samym tłumaczyć się przed przyszłymi pokoleniami z tego bezrozumnego szału. Był to czas szczytowej aktywności Palikota, którego happeningi, skrupulatnie relacjonowane przez media (w stylu „niezdrowej ciekawości”), sprytnie przykrywały bezwład rządów jego partii.

Zwolennicy PiS zostali zepchnięci do narożnika: każda próba poważnej dyskusji na tematy polityki zaczynała się od ironicznych uśmieszków. Na popularnych forach internetowych rozsądne głosy zaniknęły wśród jednostronnych obelg. Jednostronnych, bo bezrozumne pyskówki to był teren, na którym elektorat PO panował niepodzielnie. Nie da się porównać kreatywności strony platformerskiej, obelżywych ‘pisiorów’, ‘pisuarów’, ‘pis-dzielców’, z bladą odpowiedzią pisowską – dobrodusznymi ‘cieniasami’ (z czasów Marcinkiewicza) czy nawet ‘platfusami’. Jeśli ktoś jest naprawdę tak naiwny, żeby wierzyć w bajki o pisowskiej agresji lub choćby w to, że istnieje tu cień równowagi, to o frekwencji poszczególnych obelg może łatwo przekonać się przy pomocy odpowiednio skonstruowanych kwerend. Jeśli na spotkaniu w małym gronie włączony był telewizor, to wystarczyło, że pojawił się jeden z braci Kaczyńskich, by zaraz ktoś zakrzyknął coś w rodzaju „o, kaczka!”, a pozostali z mniejszym czy większym zaangażowaniem śmiali się z „dowcipu” i dokładali jakieś rytualne obelgi (kartofel, Borubar itd.).

W nagonce na PiS nawet politycy nie chcieli pohamować się przed najbardziej niesmacznymi genitalnymi obelgami, w ogóle nie tracąc przy tym poważania, ani u swoich kolegów, ani w mediach. Podaję przykłady jeszcze sprzed okresu kulminacji 2008/09. Przykłady, których nie należy lekceważyć, gdyż każdy z czołowych polityków jest siłą rzeczy autorytetem dla jakiejś części społeczeństwa, przynajmniej dla elektoratu swojej partii. Takie publiczne wypowiedzi miały więc swój udział w rozkręcaniu tego szaleństwa w całym społeczeństwie poprzez wytwarzanie atmosfery przyzwolenia na takie obelgi. Pierwszy przykład to posłanka Joanna Senyszyn, która powiedziała po prowokacji TVN i Beger we wrześniu 2006: „IV RP poszła w PiS-du!”. Drugi przykład to hasło rzucone przez Mirosława Drzewieckiego, przyszłego ministra sportu, na sam koniec ostatniej debaty wyborczej w TVP przed wyborami 2007: „Idźcie na wybory, bo wygrają pisiory.”

Ataki na Kaczyńskich miały ciekawy aspekt „ekspercki”, który wydaje się istotny dla całościowej analizy tego zjawiska. W mediach odnoszących się z demonstracyjną wrogością do Kaczyńskich publicyści i dyspozycyjni eksperci-politolodzy przewrotnie sączyli przekaz, który miał dawać logiczne wyjaśnienie złego wizerunku PiS w społeczeństwie oraz proponować tej partii środki zaradcze. Według założeń przyjętych a priori w ich rozważaniach źródłem wszelkiego zła w polskiej polityce oraz w samym PiS byli bracia Kaczyńscy. „Eksperci” konsekwentnie więc stwierdzali, że jedyna szansa dla PiS na uzyskanie sympatii w społeczeństwie to odwołanie prezesa partii Jarosława Kaczyńskiego i wystawienie w wyborach parlamentarnych innego kandydata niż Lech Kaczyński. Podawali jeszcze inne „życzliwe” zalecenia, ale te dwa były najważniejsze, ilustrowane całą serią sondaży. Warto podkreślić, że zalecenia te wychodziły z mediów wrogich wartościom konserwatywnym oraz jawnie lewicowych. Ostatnią rzeczą, do której chcieliby przyłożyć rękę ludzie, którzy te zalecenia formułowali, było zmniejszenie szans PO na rzecz PiS czy nawet innej partii konserwatywnej. Ten przekaz „ekspercki”, mimo iż jawnie nieszczery, był ważnym dopełnieniem kampanii „nienawiści popularnej”. Życie publiczne, w którym Palikot, Niesiołowski, Kutz, Bartoszewski, media i legion pożytecznych idiotów w Internecie nieustannie oskarżają PiS o szerzenie nienawiści, przy minimum refleksji ewidentnie trąciło surrealizmem. Zagubionym ludziom, którzy potrafili zdobyć się przynajmniej na refleksję, by zauważyć ten surrealizm, ten przekaz „ekspercki” o złych Kaczyńskich dawał jedyną szansę na zracjonalizowanie sytuacji, w której znalazło się polskie społeczeństwo, czyli w pewnym sensie – na pozostanie przy zdrowych zmysłach. Efekt był taki, że ustąpienia Kaczyńskich zaczęli domagać się nawet zwolennicy PiS o słabszej wytrzymałości psychicznej. W końcu aksjomatem stało się stwierdzenie, że dopóki Kaczyńscy nie znikną z polityki, to PiS pozostanie na marginesie. Eksperci oczywiście przymykali oczy na to, że jak na „zanikającą” partię elektorat PiS jest dość trwały, a „margines” wcale nie taki wąski. Niemniej jednak, wyjście poza żelazny elektorat wydawało się prawie niemożliwe, gdyż uniemożliwiono samą dyskusję – debata publiczna została skutecznie zdemolowana.

W okresie kulminacji 2008/09 mogło powstać mylne choć zamierzone wrażenie, że winna takiego stanu rzeczy jest garstka zadeklarowanych chamów z mediów takich jak Wojewódzki i Figurski. Do tego dochodzą harcownicy z kręgu PO: Palikot, Niesiołowski, Bartoszewski, Wałęsa, którym w dobrym tonie było okazać pobłażliwość i nie rozliczać za ostro, wszak oni „już tacy są”. Jednak manipulacja była kreowana szerokim frontem, za pomocą wielu precyzyjnych metod. To za sprawą tej sięgającej bardzo głęboko manipulacji po 10. kwietnia powstało tak szokujące wrażenie, że społeczeństwo w ogóle nie znało pary prezydenckiej – pięknych, mądrych i przesympatycznych ludzi, o ogromnych zasługach dla Polski, darzących się miłością mogącą być wzorem dla wielu rodzin. Ale przed 10. kwietnia jakby nie istniały zdjęcia, na których pan i pani prezydent wyszli ładnie, a na przebitkach filmowych we wszystkich telewizjach prezydent ewidentnie sprawiał wrażenie dziwacznej, małej i niezgrabnej postaci, na dodatek jakoś żałośnie osamotnionej – tak jakby wszyscy trzymali się od niego z daleka.

W jednym z artykułów z tego okresu Dziennik, zresztą bez głębszej refleksji, epatował czytelników nieracjonalną nienawiścią do prezydenta wśród najmłodszych użytkowników Internetu (Dziennik: 6.04.09). Wg Dziennika dzieci twierdzą, że obrażanie prezydenta jest po prostu modne, gazeta przytoczyła szereg takich wypowiedzi. 13-letni Damian, który dopisał do szeregu komentarzy z obelgami, że prezydent jest „gnidą społeczną”: „Ja osobiście nic do niego nie mam, ale wszyscy się z niego śmieją, że kaczka itp., to ja nie chcę się wyłamywać. Nasz obecny prezydent w ogóle nie wygląda na prezydenta i wszędzie się ośmiesza.” 15-letni Oskar: „Spieprzaj, dziadu! Normalnie, taki prezydent to pośmiewisko na całym świecie. Wstyd mi, że wybraliśmy takego.” A jakie właściwie wpadki prezydenta pamięta? „Artur Borubar, Leo Benhauer albo «spieprzaj, dziadu».” 18-letni Adam w epitetach pod adresem prezydenta idze na całość: „Co za ch..”. Dzieci oczywiście nie mają pojęcia o polityce, mieszają urząd prezydenta z rządem, nie rozumieją, że obecnie krajem rządzi PO a nie PiS. Widać to także w wyjaśnieniach 18-latka: „Wszyscy, którzy głosowali na Lecha (i PiS), teraz żałują swoich decyzji, przynajmniej tak myślę. Ogólnie pogarszający się stan państwa i słuchanie bez przerwy złch wiadomości w tv doprowadzają mnie do frustracji. Jako, że nie mogę nic na to poradzić, próbuję się przynajmniej wyładować. Zazwyczaj słuchając wiadomości, dochodzę do wniosku, że to właśnie PiS i m.in. Lech, bezsensownie i czasami śmiesznie rządząc, doprowadzają nasz kraj do takiej sytuacji. Wolałbym, jakby rządy w kraju objęła tylko PO, jestem przeciw pluralizmowi, bo wg mnie to właśnie on przyczynia się do niepotrzebnych sporów i tego konsekwencji (PO zazwyczaj bezsensownie nie wszczyna sporów). Pozdro. PS. Specem od polityki nie jestem, ale każdy może takie zjawisko zauważyć (oczywiście oprócz zaślepionych chęcią władzy braci Kaczyńskich).”

Przytoczyłem te obszerne fragmenty artykułu, by pokazać, że nienawiść dzieci nie wzięła się z niczego. Jeśli przyjrzeć się przekazowi telewizyjnemu mniej pod kątem treści (której jakże często po prostu w nim brak), a bardziej pod kątem płynących z niego emocji, to widać, że emocje dzieci są poprawną projekcją tego medialnego wykrzywionego obrazu rzeczywistości. Powstaje myśl, że znaczna część społeczeństwa wykazała się dziecinną naiwnością, dając się tak bardzo oszukać „nienawiści popularnej”.

17.03.08, orędzie

W ostatnich latach Unia Europejska znalazła się na zakręcie. Po raz pierwszy tendencje do pogłębiania integracji tak wyraziście starły się z tendencjami do jej zahamowania. Wokół podpisywania i ratyfikacji kolejnych wersji traktatów powstawał coraz większy ferment. W nielicznych państwach członkowskich przeprowadzono referenda, z których jasno wynikało, że ludność Unii jest znacznie bardziej sceptyczna w kwestii pogłębiania integracji niż jej elity polityczne. W chwili przystąpienia Polski do UE obowiązywał Traktat z Nicei (traktat nicejski) z 2001 roku, a jednym z elementów tego traktatu była istotna pozycja krajów wielkości Polski w Radzie UE. Już wtedy pracowano nad konstytucją europejską (eurokonstytucją), ostateczna nazwa: Traktat ustanawiający Konstytucję dla Europy (TKE) podpisany w Rzymie w 2004, krótko po przystąpieniu do UE nowych państw w tym Polski. W TKE wprowadzono system głosowania zwany podwójną większością, w którym pozycja krajów wielkości Polski uległa osłabieniu, a pozycja największych państw – Niemiec i Francji – uległa wzmocnieniu. W trakcie negocjacji nad zmianą systemu głosowania kolejne mniejsze państwa ustępowały pod naciskiem Niemiec i Francji, nie pomogło hasło Jana Rokity „Nicea albo śmierć!” Ratyfikacja TKE nie sprawiała problemu w krajach, w których decydował parlament. Spośród 4 krajów, które przeprowadziły referendum, w 2 – we Francji i Holandii w 2005 – TKE został odrzucony. Ze względu na wymóg jednomyślności UE znalazła się w patowej sytuacji. Referendum planowane w Polsce nie doszło do skutku. Jednakże nacisk na ratyfikację „martwego” TKE stał się jednym z elementów medialnej kampanii przeciwko PiS, która zaczęła się od razu po dojściu tej partii do władzy. Troska o zabezpieczenie polskich interesów była przedstawiana w naszych mediach jako obskurancka antyeuropejskość, zaprzeczenie nowoczesności.

Europejskie elity postanowiły wprowadzić ustalenia TKE nieco inną drogą – nie jako konstytucję europejską a jako traktat reformujący. Oprócz słowa ‘konstytucja’, zrezygnowano także (na jakiś czas) z kilku niezbyt istotnych pod względem prawnym, ale drażniących opinię publiczną, atrybutów państwowości UE. Ostateczna nazwa traktatu reformującego: Traktat z Lizbony zmieniający Traktat o Unii Europejskiej i Traktat ustanawiający Wspólnotę Europejską (traktat lizboński) podpisany w Lizbonie w 2007. Osobiste zaangażowanie Lecha Kaczyńskiego w negocjacje doprowadziło do uzyskania szeregu klauzul zabezpieczających polskie interesy, hasłowo: protokół brytyjski do Karty Praw Podstawowych, przedłużenie funkcjonowania nicejskiego systemu głosowania do 2014/17, mechanizm z Joaniny, solidarność energetyczna. Traktat lizboński został podpisany 13.12.07 już przez rząd Tuska i ogłoszony jako wspólny sukces prezydenta i nowego premiera. Już wtedy miały miejsce ostre ataki na prezydenta zmierzające do umniejszania jego roli w sprawach międzynarodowych. Klauzule wynegocjowane przez prezydenta miały znaczenie tylko wtedy, gdyby rząd chciał korzystać z możliwości, które one dają. Tymczasem z kręgów PO płynęły sygnały o gotowości do odstąpienia od tych klauzul. 20.12.07 Sejm przyjął uchwałę mówiącą, że „Sejm RP (...) wyraża nadzieję, że możliwe będzie odstąpienie przez Rzeczpospolitą Polską od protokołu brytyjskiego.” Równolegle do tych działań PO i media stosowały swego rodzaju szantaż dotyczący ratyfikacji traktatu w stosunku do PiS i prezydenta. Szybka ratyfikacja miała być zgodna z oczekiwaniami euroentuzjastycznego polskiego społeczeństwa, a opóźnianie ratyfikacji miało być niekonsekwentne, skoro traktat negocjował sam prezydent Lech Kaczyński. 28.02.08 Sejm przyjął uchwałę o ratyfikacji, odrzucając postulaty PiS, kolejnym krokiem miał być podpis prezydenta. Dalszą historię splecioną z obydwoma referendami w Irlandii pamiętamy.

W nakreślonej tu bardzo szkicowo sytuacji doszło do orędzia prezydenta nadanego przez TVP 17.03.08. Prezydent w kilku zdaniach wyjaśnił, jakie korzyści odnosi Polska z przynależności do UE, oraz jakie istnieją związane z tym zagrożenia. Wśród zagrożeń wymienił możliwość pojawienia się roszczeń byłych właścicieli niemieckich dotyczących mienia pozostawionego na polskich ziemiach północnych i zachodnich oraz możliwość zmuszenia Polski do wprowadzenia związków homoseksualnych na prawach małżeństw. Prezydent powiedział, że przed tymi zagrożeniami chroni Polskę wynegocjowany przez niego protokół brytyjski, przypomniał też fragment uchwały Sejmu z 20.12.07 o możliwości odstąpienia Polski od protokołu brytyjskiego. Prezydent zapowiedział kroki w kierunku zabezpieczenia polskich interesów, zanim podpisze traktat lizboński. Zakończył słowami: „Szanowni Państwo, są takie chwile w życiu narodu, kiedy trzeba zapomnieć o partyjnych szyldach i interesach i myśleć tylko o jednym – o Polsce.” Wypowiedzi prezydenta spotykały się zwykle ze zmasowaną krytyką, szczególnie pozamerytoryczną, jako nieudane wizerunkowo. W tym przypadku orędzie było zrealizowane perfekcyjnie. Chwilami pojawiał się dyskretny podkład muzyczny oraz ilustracja omawianych zagadnień. Między innymi pojawiła się kanclerz Angela Merkel z szefową Związku Wypędzonych Eriką Steinbach, a także 2-sekundowa migawka z relacjonowanego swego czasu w mediach gejowskiego ślubu w Toronto. Skutki tej ostatniej sprawy okazały się zdumiewające, o tym dalej.

Orędzie obejrzało rekordowo dużo Polaków i mimo nieustającej nagonki na prezydenta, aż połowa z widzów oceniła je pozytywnie. Front przystąpił więc do kontrataku. Media relacjonowały orędzie wyłącznie w wykrzywiony sposób jako wyraz jakichś zabobonnych lęków przed Europą i nowoczesnością. Zaatakowano TVP za, podobno, zbyt daleko idące zaangażowanie we współpracę z Kancelarią Prezydenta przy przygotowaniu i emisji orędzia, m.in. prześledzono każdy krok Patrycji Koteckiej z Agencji Informacyjnej. Z upodobaniem cytowano niemiecką prasę, która – z oczywistych względów – oceniła orędzie bardzo krytycznie. Orędzie skrytykowali politycy wszystkich opcji poza PiS. To wszystko jednak było trochę za mało spektakularne. Hitem okazało się dopiero wyciągnięcie pary gejów z migawki z gejowskiego ślubu, którzy na długi czas zapewnili mediom sensacyjne newsy jakoś związane z prezydentem. Jak się okazało, para gejów to Brendan Fay i Tom Moulton, aktywiści gejowscy z Nowego Jorku, którzy, poinformowani o sprawie przez reportera Radia Zet, chętnie weszli w rolę ofiar Lecha Kaczyńskiego, tym bardziej że mieli już doświadczenie w tego typu międzynarodowych akcjach. Ich krzywda polegała na tym, że poczuli się urażeni wykorzystaniem migawki z ich ślubu, który – przypomnijmy – był relacjonowany przez media, a zatem materiał ten jest w legalnym posiadaniu stacji telewizyjnych. Brendan Fay już następnego dnia udał się do polskiego konsulatu w celu złożenia protestu, do mediów powiedział m.in.: „To, jak wykorzystano moją i Toma prywatność w orędziu głowy państwa, które jest członkiem Unii Europejskiej, jest po prostu wstrząsające.” W Polsce pojawiły się bardzo ostre wypowiedzi aktywistów gejowskich, zapowiedzieli m.in., że będą szukać pomocy u posłów PO, żeby postawić prezydenta przed Trybunałem Stanu. Zbigniew Hołda z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka zapowiedział, że Fundacja udzieli Fayowi wszelkiej pomocy prawnej. W kolejnych dniach Fay starał się wywrzeć presję na prezydenta Polski, ostro domagając się przeprosin i grożąc prawnikami. W tym samym czasie polski konsul w Nowym Jorku, Krzysztof Kasprzyk, dał gejowi przesadnie uniżoną odpowiedź: „Chciałbym wyrazić wdzięczność za Pańskie pojednawcze podejście i empatię, jaką wykazał się Pan od pierwszej chwili, gdy wypłynął ten godny pożałowania incydent.” Sprawa zdawała się nie mieć końca. Gazeta Wyborcza tradycyjnie opublikowała list „autorytetów”, w którym czytamy: „Wolimy, żeby prezydent Kaczyński nie ośmieszał Polski – niech, skoro już musi, ośmiesza siebie i swoją przegraną formację polityczną.” TVN zorganizowało parze gejów przyjazd do Polski. Fay zapowiadał: „Mamy też, oczywiście, nadzieję spotkać się, choćby na kilka chwil, z prezydentem Polski. To jest nasz cel od samego początku. Jak napisaliśmy w naszym liście do prezydenta, pragnęlibyśmy pełnego szacunku dialogu.” W trakcie wizyty geje m.in. wystąpili w programie Teraz My! (TVN zastrzegło sobie wyłączność na wywiady telewizyjne) oraz spotkali się w Sejmie z posłami LiD. Dopiero w ten sposób prawie udało się sprowadzić orędzie prezydenta w świadomości społecznej do „właściwego” poziomu. „Prawie”, bo póki co wojowanie przy użyciu praw mniejszości seksualnych to w Polsce miecz obosieczny i akurat ten atak na prezydenta nie spotkał się z szerokim zrozumieniem w społeczeństwie.

Temat gejowskiej pary wrócił do mediów po roku. Geje, Fay i Moulton, zwracali się do prezydenta z prośbą o spotkanie. „Chciałbym zwrócić uwagę prezydenta RP na sytuację gejów w Polsce” – mówił Fay, informując o liście do prezydenta z grudnia 2008, w którym zapowiadał kolejny przyjazd pary do Polski. Kancelaria Prezydenta wysłała do nich kurtuazyjną odpowiedź, w której znalazło się i takie zdanie: „Mam nadzieję, że podróżując po Europie wstąpią Panowie do Polski. Jeśli będzie to w kwietniu, to proszę nie przeoczyć w Warszawie 13. Wielkanocnego Festiwalu Ludwiga van Beethovena z udziałem takich gwiazd jak Ann-Sophie czy maestro Krzysztof Penderecki.” 17.03.09 za sprawą Radia Zet w mediach pojawiła się dezinformacja, według której Kancelaria Prezydenta wysłała do pary gejów pismo z zaproszeniem na Festiwal Beethovena. Tak przynajmniej mówiły nagłówki, a szczegóły sprawy i tak nikogo nie interesowały. Przykładowe tytuł newsów: L. Kaczyński zaprosił gejów ze swojego orędzia do Polski, Lech Kaczyński przeprosi gejów ze swojego orędzia? W Dzienniku ukazał się artykuł gejowskiego działacza, Roberta Biedronia, Prezydent zapraszający gejów to żenada. Geje przyjechali w kwietniu, zgodnie z zapowiedzią, media informowały jeszcze o jakichś próbach spotkania się z prezydentem, ale w sumie relacje z tej wizyty były znacznie skromniejsze niż za pierwszym razem. Bezpośrednim celem „kampanii gejowskiej” było przykrycie bardzo ważnych osiągnięć naszego prezydenta w sprawie korzystnych dla Polski zapisów w traktacie lizbońskim, a pośrednim – pogłębienie ogólnej atmosfery nieustannych ataków na prezydenta. Przy okazji skandaliści tacy jak Wojewódzki z Figurskim czy Palikot wykorzystywali tę sprawę jako dodatkowy motyw dla swoich rutynowych ataków na prezydenta.

24.11.08, Komorowski

Czarny PR wokół Lecha Kaczyńskiego miał kilka stałych elementów: najmniej aktywna prezydentura, bezmyślne wetowanie ustaw, ciągłe obrażanie się. Był to sztuczny obraz, całkowicie fałszywy i krzywdzący. Weźmy aktywność prezydenta. Media nie dały w ogóle szansy społeczeństwu, by mogło dowiedzieć się, że nasz prezydent był niezwykle zapracowany, między innymi bardzo dużo robił dla dobra naszych stosunków z innymi państwami. Niemal codziennie przyjmował zagranicznych gości lub wyjeżdżał z oficjalnymi wizytami, rocznie odbywał ok. 30 wizyt zagranicznych w tym wizyty wielodniowe. Możemy być pewni, że nasz kraj reprezentował godnie. Porównanie tej aktywności prezydenta z tym, co docierało z tego do przeciętnego Polaka przez media, jest szokujące. Mit małej aktywności prezydenta starał się wykorzystać także Donald Tusk w słynnym stwierdzeniu o żyrandolu z wywiadu dla Gazety Wyborczej z wyjaśnieniem przyczyn swojej rezygnacji z kandydowania (Gazeta Wyborcza, 30.01.10, Tusk: Tracę zaszczyt, żyrandol, Pałac i weto), w którym powiedział: „Kluczowe było przekonanie, że chociaż prezydentura to wielki spektakl, a kampania wyborcza bardzo wielu wyborców ekscytuje, pociąga, to wszyscy wiemy, że po tym, jak nowy prezydent mówi słowa przysięgi, jest tylko prestiż, zaszczyt, żyrandol, pałac i weto.” Zwróćmy uwagę na frazę „wszyscy wiemy”. PO w swojej propagandzie bardzo często racjonalne argumenty zastępuje takimi ogólnikami, które swoje źródło mają wyłącznie w kampanii czarnego PR przeciwko PiS i prezydentowi.

Lech Kaczyński był stosunkowo częstym gościem w Gruzji: 4 wizyty przed wojną w Osetii Południowej i Abchazji, 1 wizyta w trakcie wojny i 1 wizyta po wojnie. Wojna doprowadziła do oderwania de facto od Gruzji obu terytroriów, które już wcześniej były pod „opieką” Rosji i powodowały ciągłe napięcia. Mimo wszystko było sukcesem utrzymanie niepodległości Gruzji i do tego sukcesu w znaczący sposób przyczynił się Lech Kaczyński w trakcie słynnej wizyty 5 przywódców w Tbilisi 12.08.08. W tym kluczowym dniu prawdopodobnie miała miejsce szczególna kombinacja operacyjna, której cel był propagandowy. Z punktu widzenia Rosji społeczność międzynarodowa nie mogła odnieść wrażenia, że polski prezydent uratował niepodległość Gruzji. Dlatego opóźniono przylot 5 przywódców, tak by wcześniej w Tbilisi pojawił się Nicolas Sarkozy jako przedstawiciel UE i mediator między Rosją a Gruzją. Sarcozy pozornie wynegocjował tego dnia w Moskwie porozumienie pokojowe w imieniu Gruzji, ale w rzeczywistości zdał się całkowicie na stronę rosyjską, gdyż jemu zależało na tym, by Rosja zapewniła mu wizerunek skutecznego polityka, który doprowadził do zakończenia wojny, a jeszcze bardziej na pokazaniu domniemanej skuteczności UE jako podmiotu międzynarodowego. Porozumienie było bardzo dla Gruzji, gdyż pozostawiało sprytnie sformułowane furtki Rosjanom. Punkt 5. pozwalał na przedłużanie w nieskończoność okupowania dowolnych obszarów całej Gruzji przez wojska rosyjskie. Punkt 6. otwierał możliwość legalnego trwałego oderwania Osetii Południowej i Abchazji. Ostatecznie prezydent Micheil Saakaszwili m.in. za radą Lecha Kaczyńskiego nie zgodził się na ten ostatni punkt. Rosjanie – co za niespodzianka – porozumienie zinterpretowali bardzo tendencyjnie. Wojska rosyjskie jeszcze przez wiele dni okupowały Gori i urządzały rajdy po całym terytorium Gruzji, niszcząc gruzińskie bazy, które Saakaszwili przezornie nakazał swoim żołnierzom opuścić. Ostatecznie Rosjanie w ogóle nie wycofali się na linie sprzed rozpoczęcia działań bojowych, znacznie poszerzając obszar kontrolowany przez fasadowe państwa, szczególnie Osetię Południową.

Sposób, w jaki społeczność międzynarodowa potraktowała Gruzję, miękkość w stosunku do Rosji, to powinno dać nam do myślenia. Przypomnę tu tylko jedno zdanie ze wspaniałego i – jak mamy podstawy twierdzić – proroczego przemówienia Lecha Kaczyńskiego 12.08.08 na placu w Tbilisi: „My wiemy, że dziś Gruzja, jutro Ukraina, pojutrze państwa bałtyckie, a później może i mój kraj. Potrafimy się temu przeciwstawić, jeśli Europa będzie reprezentować wspólne wartości. Tu są cztery państwa należące do UE i NATO. I Ukraina, wielki kraj. Ale powinno tu być 27 państw.” W tych historycznych dniach nie zdało egzaminu polskie społeczeństwo, które nie stanęło za swoim prezydentem. W mediach i w Internecie dominował tłum pożytecznych idiotów, krzyczących jak to nasz prezydent „jest nieobliczalny”, „macha szabelką”, „drażni niedźwiedzia” itp. Przeciwne głosy bardzo słabo przebijały się przez tę wrzawę. Nie zmienił tego jakiś taktyczny zwrot Adama Michnika, który akurat w tej sprawie wyraził poparcie dla Lecha Kaczyńskiego, pisząc: „Niesłychanie wysoko oceniam podróż prezydenta Lecha Kaczyńskiego do Tbilisi. Pierwszy raz poczułem się dumny z tego, że prezydent mojego państwa w tak godny sposób, a zarazem tak zgodny z polskim i moim wyobrażeniem etosu wolności, honoru, tradycji historycznej i rozumu politycznego dał temu wyraz w Gruzji.” Złośliwi twierdzą, że za tym zwrotem Michnika stały zagrożone izraelskie interesy w Gruzji. Jednak Gazeta Wyborcza nie zrezygnowała z polityki wspierania rządu Tuska i atakowania prezydenta, pojawiły się tam także polemiki z naczelnym w sprawie gruzińskiej.

Kolejne miesiące pokazały, że UE całkowicie nie radzi sobie z niezykle dokładnie przemyślaną i konsekwentnie realizowaną polityką Moskwy. Po zakończeniu działań bojowych w Gruzji Rosja bez oporów realizowała swoje cele. 23.11.08 prezydent Lech Kaczyński udał się z kolejną wizytą do Gruzji, gdzie wziął udział w obchodach 5. rocznicy Rewolucji Róż. Na początku wizyty miał miejsce dodatkowy punkt – wizyta w Metechi, w obozie dla gruzińskich uchodźców z terenów zajętych przez Rosjan. W trakcie przejazdu miał miejsce poważny incydent przy rosyjskim posterunku w pobliżu miejscowości Achalgori, na terytorium, które wbrew porozumieniu było nadal okupowane przez Rosjan. Rosyjscy żołnierze oddali ostrzegawcze serie z broni automatycznej z odległości ok. 30 metrów w kierunku kolumny z prezydentami Polski i Gruzji. Wydaje mi się, że nasz prezydent udał się w to miejsce w jasno określonym celu. Chodziło o to, by pokazać światu, że Rosjanie nie przestrzegają porozumień, przeszkodzić im uszczuplaniu gruzińskiego terytorium. Znając Rosjan, można zakładać, że nie było tu przypadku, oni kreują tego typu incydenty zgodnie z własnymi potrzebami. Nie doszło do żadnego incydentu, gdy wcześniej to samo miejsce wizytował Javier Solana czy inni politycy zachodni. Kraje zachodnie nigdy nie przejawiały entuzjazmu w stosunku do podmiotowej polityki polskiego prezydenta, ale reakcje na ten incydent były wyważone. Sekretarz generalny NATO, Jaap de Hopp Scheffer: „Bez względu na to, kto strzelał, nie powinno do tego dojść. To z pewnością nie jest w duchu porozumienia pokojowego. Mogę tylko obwiniać tych, którzy strzelali, bo to nie jest odpowiedzialne, zwłaszcza gdy w rejonie jest wysoki rangą gość, jak polski prezydent.” Rzecznik francuskiego MSZ: „Szef państwa gruzińskiego ma naturalnie prawo poruszać się z polskim prezydentem po terytorium gruzińskim.” Reakcje te kontrastowały z jednoznacznym potępieniem polskiego prezydenta wewnątrz kraju.

Polskie media całą odpowiedzialność zwyczajowo zrzuciły na polskiego prezydenta. To on miał zachować się w tym incydencie prowokacyjnie wobec Rosji. Jego „awanturniczy wypad w góry” miał doprowadzić świat na krawędź wojny Rosja-NATO. Komentarze publicystów obowiązkowo były formułowane w tonie lekceważącym w stosunku do prezydenta, miało z nich wynikać, że nasz prezydent pakuje się w tarapaty, bo jest nieobliczalny i trochę niekumaty. Oto bardzo charakterystyczny przykład z felietonu Moniki Olejnik (Dziennik, 25.11.08): „Wciąż tak naprawdę nie wiemy, co się w niedzielę wydarzyło. Być może doszło do prowokacji – mogła być ona korzystna dla różnych stron z różnych względów. Jedni mówią, że strzałów było kilka, inni, że strzelano z kałasznikowa blisko pięć minut. Warto odnaleźć sprawców strzałów, ale pan prezydent już wie: skoro słyszał okrzyki po rosyjsku, to znaczy, że strzelali Rosjanie. Szkoda, że nikt nie powiedział mu, że na Zakaukaziu język rosyjski jest powszechnie znany. Teraz na dodatek prokuratura zaczęła badać, czy ktoś nie zmusił naszego prezydenta do tego wyjazdu.”

W Polsce był to czas kulminacji „nienawiści popularnej” 2008/09. Nienawiścią do Kaczyńskich była wypełniona popkultura, ale opary tej nienawiści zatruwały całe życie publiczne. Z czasem trudno było nawet zorientować się, że wiele słów wypowiadanych przez na pozór poważnych polityków w ogóle nie pasuje do powagi państwa. Tylko w tym surrealistycznym otoczeniu incydent w Gruzji, mógł stać się dobrą okazją do kolejnych kpin. Przypomnijmy słynne słowa maszałka Sejmu Bronisława Komorowskiego 24.11.08 w PR1 i chodzi nie tylko o słynnego „ślepego snajpera”: „Jaka wizyta, taki zamach, no bo z 30 metrów nie trafić w samochód to trzeba ślepego snajpera, więc raczej wygląda to na coś bardzo niepoważnego a przykrego, bo stawiającego polskiego prezydenta w dosyć niezręcznej sytuacji. (...) Ja sam byłem trochę ćwiczony na okoliczność ewentualnego zamachu jako Minister Obrony Narodowej. Wiem, że w sytuacji jakiegokolwiek zagrożenia to osoba chroniona jest po prostu, albo wciskana do samochodu i samochód natychmiast odjeżdża, albo jest rzucana na ziemię i na niej się kładą oficerowie ochrony. A tutaj widać zdjęcia, gdzie obaj prezydenci stoją, rozmawiają, zdaje się, że jeden się uśmiecha. No, tysiąc znaków zapytania.” Gazeta Wyborcza nieco „poprawiła” słowa marszałka, aby poprzez uwypuklenie efektu komicznego bardziej poniżyć naszego prezydenta: „W sytuacji zagrożenia prezydent jest natychmiast wciskany do samochodu i on odjeżdża.” W tej formie wypowiedź marszałka była najczęściej dalej cytowana i tak zaistniała w świadomości społecznej, a pewnym czasie całość została skrócona do jednego szyderczego zdania: „Jaki prezydent, taki zamach.” Logicznie biorąc, to ostatnie zdanie jest zgodne z intencją zawartą w wypowiedzi Komorowskiego. Sam Komorowski wielokrotnie powtarzał, że w tej wypowiedzi nie było nic złego. Swoje słowa nazwał przerysowanymi i określił je jako ironię. Utrzymuje, że miał na myśli prezydenta Saakaszwilego a nie Lecha Kaczyńskiego. W kolejnych dniach eksploatowano temat ochrony prezydenta w taki sposób, by podkreślać całkowicie przedmiotowe podejście do prezydenta. Ilustruje to wypowiedź Grzegorza Schetyny dla TVN24: „Ustalamy, czy szef prezydenckiej ochrony mógł nie wydać zgody na ten wyjazd. Moim zdaniem mógł skonsultować to z generałem Janickim. Nie zrobił tego, choć była to bardzo niebezpieczna eskapada. Gdyby takiej zgody nie uzyskał, powinien zatrzymać prezydenta.” Jakie reakcje wśród lemingów na forach internetowych wzbudziła sprawa przedstawiona w mediach w taki sposób, chyba łatwo się domyślić.

Polska reakcja na ten incydent z pewnością została przeanalizowana poza naszymi granicami. Słowa marszałka Komorowskiego były chętnie cytowane przez media na wschodzie. Kto wie, może wtedy w jakimś ośrodku decyzyjnym zauważono, że przy odpowiednim zakamuflowaniu i medialnym naświetleniu prawdziwego zamachu na polskiego prezydenta, zdarzenie takie zostałoby przyjęte w Polsce pozytywnie. Powie się na przykład: „Jaki prezydent, takie lądowanie.” C’est la vie!

Charakterystyka audycji „Poranny WF”

Czym jest Poranny WF Wojewódzkiego i Figurskiego? Tematyka i charakter audycji polega na wybieraniu spośród bieżących newsów dziwnych wydarzeń, ciekawostek i skandali ze świata celebrytów i przerabianiu tego na specyficzny „radiowy show”. Styl WF to szokujące dowcipy, bezczelna kpina, wulgarność. Niemało w tym programie lubianego, zwłaszcza przez młodsze pokolenie, absurdalnego humoru. Poszczególne wejścia prowadzących są prowadzone w szybkim tempie, wręcz niedbale, ale ta niedbałość jest w dużej mierze pozą, programy są dość starannie wyreżyserowane. Znakiem firmowym audycji jest tzw. jazda po bandzie, wyśmiewanie wszystkiego, różnych świętości. W konwencji Porannego WF można obrazić wszystkich i wszystko i w tej samej sekundzie powiedzieć „odcinam się od tego”, co na zasadzie dziecinnej wiary w magię ma zdejmować z nich całą odpowiedzialność. Jednak główną obroną przed ewentualnymi zarzutami jest pozowanie na głupków, „niegrzeczne dzieci” – jak kiedyś byli promowani. Wojewódzki rozbrajająco przyznaje na antenie, raz – że jest idiotą, innym razem – że jest Żydem. Chcą uchodzić za błaznów, którym wszystko wolno.

Zarysowany profil audycji Poranny WF przedstawia na pozór całkiem klarowny obraz: program w konwencji „przez głupków dla idiotów”; programów w tej konwencji na świecie nie brakuje. Ale to nie jest jeszcze pełny obraz, nie wyjaśnia on bowiem, dlaczego właściwie ten program miałby należeć do opisywanego tutaj obszaru „nienawiści popularnej”. Powiedzenie, że WF nawiązują do polityki często i w sposób bardzo stronniczy, też nie wyjaśnia wszystkiego. Oni sami niechętnie przyznają się do stronniczości, wolą być oficjalnie uznawani za prześmiewców, którzy atakują polityków bez względu na barwy, patrzą władzy na ręce, szargają wszelkie świętości. Tyle że to nieprawda. Wystarczy przełamać się i wysłuchać kilku audycji, by przekonać się, że żarty z PO i SLD w ich wykonaniu to raczej żarty w rodzinie, natomiast akcje przeciwko PiS i Kaczyńskim to czysta nienawiść.

Jednego dnia WF mogą naśmiewać się z Palikota, a drugiego dnia Figurski przeprowadza z nim wywiad, z którego wynika, że panowie doskonale się rozumieją i na swój sposób wspierają. Palikot deklaruje: „Kuba Wojewódzki i Michał Figurski to są moi absolutni mistrzowie, jeżeli chodzi o język, swobodę, dowcip, dystans do siebie, autoironię i taki – w tym sensie wychodzący z najlepszych europejskich tracycji od Kartezjusza, gdzie się uformowała nowoczesna Europa – krytycyzm, bez którego nie ma w ogóle możliwości bycia Europejczykiem. To właśnie wprowadzacie do życia publicznego i za to jestem wam wdzięczny. Sam staram się to nieudolnie naśladować.” (Poranny WF – Śniadanie mistrzów, 04.05.09). Trzeba tu stwierdzić, że to wzajemne zrozumienie jest i koniunkturalne (polityczne), i naturalne. O ile bowiem PiS stara się stać na straży pewnych wartości spajających wspólnotę, to zarówno WF jak i Palikot z pełną determinacją starają się te wartości niszczyć. WF, Palikota, jak również ich fanów, łączy bardzo istotna więź – wspólny kod kulturowy, rynsztokowa popkultura. Działalność WF i Palikota schlebia niskim instynktom odbiorców, odpowiada na potrzebę oglądania skandalu. Ważne jest też to, że WF i Palikot dla realizacji celu nadrzędnego poświęcają swój wizerunek. Najgorsza słowna krytyka pod ich adresem, sprowadzenie ich do społecznej kloaki, raczej ich bawi niż wzrusza. Jak skrytykować kogoś, kto określa się jako „pierwszy cham III Rzeczpospolitej” i reklamuje się za pomocą sterczącego kutasa? Czy Palikota może zaboleć to, że ktoś drwi z jego atrybutów – sztucznego penisa i świńskiego ryja? To pytania retoryczne. Znamienne jest też to, że w konwencji WF mieści się wyśmiewanie Palikota, ale już żarty z Tuska zdarzają się rzadko i są bardzo wyważone.

To, co robią, WF przeciwko PiS i Kaczyńskim, to nie jest uprawianie polityki, krytykowanie władzy, satyra – to jest czysta nienawiść. Z tą nienawiścią nie da się nawet polemizować. Klasyczny spór jest tu niemożliwy. Jeśli mówimy o ludziach mediów, to różnica miedzy WF, a publicystami którym jest blisko do idei reprezentowanych przez PiS, jest różnicą o kilka klas. Nie chodzi tu o ocenę Wojewódzkiego czy Figurskiego jako prywatnych osób. Dyskusję z nimi wyklucza sposób działania, jaki oni przyjęli, owa rynsztokowa popkultura. Problem życia publicznego polega na tym, że to, co powinno być na marginesie, u nas zostało wyniesione do głównego nurtu. Rynsztokowa popkultura rozlała się na świat celebrytów, zatruła umysły dużej części młodzieży oraz polski internet, w którym ludzie zatruci tym przekazem masowo dawali upust swojej nienawiści. Ta bezosobowa nienawiść, przez to że obecna w głównym nurcie i tak napęczniała, wyrządzała konkretną krzywdę konkretnym ludziom, o czym łatwo zapomnieć w ferworze politycznej kłótni. WF wyszukują i uderzają w najczulsze punkty swoich ofiar. Potrafią słownie sponiewierać kobietę i odrzeć ją z czci. Mężczyzn starają się ośmieszyć w najbardziej podły sposób. Trudno podawać przykłady, gdyż ich plugawe szyderstwa i obelgi nie bardzo nadają się do powtórzenia. Na porządku dziennym są u nich szyderstwa wymierzone w braci Kaczyńskich. Kilka przykładów innych osób, którym z jakichś swoich chorych powodów starają się (lub starali) dopiec szczególnie mocno: ś.p. Przemysław Gosiewski, Nelly Rokita, Beata Kępa.

Ci, którzy tę parę skandalistów znają tylko z doniesień medialnych, mogą sądzić, że ich dokonania polityczne ograniczają się do kilku głośnych skandali, które były wymierzone w podkopywanie i niszczenie wizerunku braci Kaczyńskich. W rzeczywistości atakowanie PiS i politycznego wroga numer jeden, dziś już tylko Jarosława Kaczyńskiego, to jeden ze stałych elementów audycji Poranny WF. Jeśli już jakaś sprawa stanie się głośnym skandalem, to jest ona przedstawiana w mediach bardzo wycinkowo jako jedno zdanie lub piosenka, co zupełnie nie oddaje atmosfery seansów nienawiści i złości, jaka często w tym programie pojawia się pod płaszczykiem satyry politycznej.

W charakterystyce Porannego WF jeśli mówimy o stale obecnym w audycji komponencie politycznym, to powinniśmy też powiedzieć o równie mocno akcentowanym komponencie kulturowym. Stałym elementem jest zwalczanie wiary katolickiej, a w tym są oczywiście obecne integralne elementy ich kodu kulturowego – szydzenie z Radia Maryja, ojca Rydzyka, „moherowych beretów”, pielgrzymek. Osoba słuchająca tej audycji pierwszy raz może być zaskoczona tym, że oni bez najmniejszych oporów łamią także liczne tabu narzucane w od wielu lat przez poprawność polityczną. Pozwalają sobie na prymitywne żarty z Żydów czy homoseksualistów, z udawaną ksenofobią atakują także Niemców i „Rusków”. Zagadka wyjaśnia się, gdy wsłuchamy się w ich program nieco dokładniej. Wszystkie żarty pozornie naruszające poprawność polityczną mają u nich jasny cel – jest to wzmacnianie negatywnych stereotypów na temat Polaków zgodnie z zamówieniem elit, które Polakami gardzą. Według nich Polacy są ksenofobami, antysemitami, homofobami itd. WF w rzeczywistości kpią tylko z tych nieistniejących lub absurdalnie wyolbrzymionych polskich wad narodowych. Na stronie internetowej Porannego WF wykorzystywane są motywy z serialu South Park, ale moim zdaniem oni posługują się tym skojarzeniem w sposób nieuprawniony. South Park jest bowiem satyrą podejmującą autentyczną dyskusję z poprawnością polityczną, a WF jedynie grzecznie za nią podążają. Dlatego po ich audycjach nigdy nie pojawiły się i nie pojawią się protesty środowisk żydowskich czy gejowskich.

19.03.09, Wojewódzki i Figurski

Audycja duetu WF nadana 19.03.09 przez Eskę Rock oraz wykreowany wraz z tą audycją skandal, to było jedno z bardziej „udanych” przedsięwzięć medialnych w sferze rynsztokowej popkultury. W szumie medialnym zniknął fakt, że sprawa miała swój początek 2 dni wcześniej w Piotrkowie Trybunalskim. Zamiast, jak większość mediów w tamtym czasie, ograniczać się jedynie do rozkładania na części pierwsze nowych obelg rzuconych na Lecha Kaczyńskiego przez WF, prześledźmy zdarzenia od początku.

17.03.09 telewizja TVN24 poinformowała o wizycie prezydenta w Piotrkowie Trybunalskim, której jednym z punktów było wygłoszenie wykładu pt. Aktualne problemy społeczno-gospodarcze i rola państwa w ich rozwiązywaniu. Ale wcześniej dziennikarze nie zajmowali się spotkaniami prezydenta z ludnością miast w różnych regionach Polski. Zamiast tego z bardzo gorliwie zajmowali się czarnym PR i przyczepianiem prezydentowi łatek typu: „samotny pan prezydent”, „prezydent nieprzystępny i zamknięty w swoim pałacu”, „prezydent mało aktywny”. Społeczeństwo nie dostało szansy, by zobaczyć, że spotkania z lokalną ludnością prezydent traktował jako zwykłą część swoich obowiązków (nie był to czas kampanii wyborczej ani prezydent nie szukał rozgłosu) i robił to chociaż i bez tego pracy mu nie brakowało. Temat i treść wykładu, który prezydent wygłosił w Piotrkowie, dyskusja po wykładze – te sprawy także niezbyt interesowały dziennikarzy. Skupili się tylko na tym, co pasowało do schematu, że każda wiadomość dotycząca prezydenta musi być zła, a jeszcze lepiej śmieszna lub kpiąca. Przeciętny widz miał szansę dowiedzieć się o wizycie prezydenta w Piotrkowie Trybunalskim tylko dlatego, że zdarzyło się coś śmiesznego. I nie dowiedział się tego z jakiejś migawki dołączonej do choćby kilkuminutowej poważnej relacji z wizyty. To śmieszne zdarzenie było jedyną rzeczą z całej wizyty, która zdaniem dziennikarzy powinna zainteresować widzów kanału – jakby nie było – politycznego, czyli ludzi raczej dorosłych i poważnych.

W ten sposób mogliśmy dowiedzieć się z TVN24, że dekoracja, czyli duży napis „Wyższa Szkoła Handlowa” zrobił organizatorom psikusa: rozsypał się jak domek z kart i spadł prosto na miejsce pana prezydenta. Prezydent miał kilkuminutowe spóźnienie i właśnie w tym czasie, tuż przed wejściem na aulę prezydenta, miał miejsce incydent z napisem. Portal dodaje, że „Borowiki” w pośpiechu sprzątali resztki napisu. Nie podaje jednak, czy ktoś zainteresował się i sprawdził, dlaczego ten napis spadł w tym miejscu i czasie. Nie chodzi mi wcale o nadmierną podejrzliwość, ale wydaje mi się, że takie pytanie jest zupełnie naturalne, szczególnie z punktu widzenia ochrony prezydenta. Cóż, to tylko Lech Kaczyński... TVN-owi chyba nie wypada martwić się o zdrowie i godność tak znienawidzonego polityka. Pewnie było im przykro, że zabrakło tych kilku minut. To byłby prawdziwy hit, a pewnie udałoby się też rozpropagować nagranie w zaprzyjaźnionych mediach w świecie. Newsa o spadającym napisie powtórzyło jeszcze Szkło kontaktowe.

Na forach się posypało: „Żałować tylko, że wódz się spóźnił o te kilkanaście sekund... szkoda, bo by poszło na cały świat.” „Jaki prezydent, taka dekoracja – czyli do niczego.” „Jaki wykład, taki zamach.” „Wielka szkoda, że się spóźnił.” „Całe szczęście, że się spóźnił.” „Cudem uniknął zamachu, teraz CBA, IPN, BBN będą sprawdzać pinezki przez pół roku.” „Głupi ma zawsze szczęście.” „Palec Boży uchronił go przed kompromitacją. On na niczym się nie zna i plecie głupoty. Ba, on ma problemy ze skleceniem jednego zdania.” „Powinien w kasku chodzić.” „Kolejny nieudany zamach po tym w Gruzji. Szkoda :( – No, wielka szkoda, ale mówi się «do trzech razy sztuka»!!!” W tym tonie były niemal wszystkie komentarze. Jeden rozsądny, ale też z „odpowiednią” repliką: „Żeby się zajmować już takimi bzdurami, to trzeba mieć naprawdę nieporządek w głowach. Czyż nie ma innych poważniejszych problemów Polska??? – Prezydent jest największym problemem, jaki ma Polska, a że nie ma nic ciekawego do powiedzenia, to warto napisać o tym, że spadł tekst (ciekawszy niż wykład).” To oczywiście bardzo skromny wybór z tysięcy znacznie gorszych kpin i złorzeczeń, które na temat prezydenta były wypisywane przez ostatnie lata każdego dnia. Przytaczam kilka przykładów dotyczących jednego newsa, by pokazać przewidywalność tych komentarzy i swoisty zamknięty obieg nienawiści. Newsy są kreowane tak, by stanowiły odpowiednią pożywkę dla nienawistnych komentarzy, a obserwacja komentarzy pozwala autorom newsów poprawić skuteczność w tym zakresie.

Jeszcze jeden wniosek nasuwa się po przeczytaniu przytoczonych komentarzy, jeśli zwrócimy uwagę na ilość pojawiających się wariacji na temat szyderstwa „Jaki prezydent, taki zamach.” Wypowiedzi polityków, nawet te dowcipne czy ironiczne, nigdy nie są błache. Dotyczy to szczególnie czołowych polityków, do których zalicza się marszałek Sejmu. Każde słowo ma wagę i musi być starannie przemyślane, wiele elementów jest przygotowanych przez konsultantów politycznych. Szyderstwo marszałka zaczęło żyć własnym życiem jako tzw. ‘catch phrase’ i na początku zapewne właśnie taki był plan, upowszechniano to z radosną głupotą. Teraz wiemy, że po 10 kwietnia to zdanie zostanie już na stałe w świadomości społecznej jako nieusuwalna zadra. System skutecznie wykorzystywał taką nowoczesną słowną broń do walki z Kaczyńskimi. Z jednej strony drogą prowokacji i intryg upowszechniali catch phrases, które miały kompromitować Kaczyńskich i PiS jak „spieprzaj, dziadu” czy „ciemny lud wszystko kupi”. Z drugiej strony wprowadzali do obiegu coraz to nowsze szyderstwa skierowane bezpośrednio przeciwko nim jak zdanie „Jaki prezydent, taki zamach.” Różnica polega na tym, że zdanie Komorowskiego nie pojawiło się w przestrzeni publicznej w wyniku prowokacji. On chciał publicznie wyrazić swoją pogardę dla prezydenta Lecha Kaczyńskiego, świadomy pełnionej przez siebie funkcji i wagi, jaką ta funkcja nadaje jego słowom.

Spadający napis z tego powodu, że nie trafił w prezydenta, nie stał się upragnionym hitem, a to widocznie było komuś nie na rękę. Najwyraźniej wyniki rządowych analiz alarmowały, że najwyższy czas na zamieszanie, które mocno uderzy w wizerunek prezydenta. Palikot był na jakiś czas zbyt zgrany, ale w odwodzie był gotowy duet WF działający w rozgłośni Eska Rock należącej do starego znajomego, Zbigniewa Benbenka. Już 2 dni po incydencie w Piotrkowie Trybunalskim, 19.03.09, przygotowali oni własną wersję tego zdarzenia w swoim programie Poranny WF. To jest jednak niszowy program, toteż nowe obelgi zaprezentowane w tym programie zostały tego samego dnia nagłośnione za pośrednictwem Presserwisu (popularne internetowe źródło informacji związane z miesięcznikiem Press) i jeszcze tego samego dnia stały się ogólnopolską sensacją.

Posunięcie z Presserwisem było sprytne, bo pozostałe media usłużnie ograniczyły się do cytowania doniesienia Presserwisu, w ogóle nie próbując zbadać sprawy poprzez sięgnięcie do zapisu audycji. Nagłaśniano więc za Presserwisem tylko kilka starannie wybranych obelg. W ten sposób sprawcom zamieszania podano na tacy linię obrony, która mogła być potrzebna, a jednocześnie podjęto próbę przyklejenia do prezydenta nowego szyderstwa. Gorącą sensacją tego dnia stały się słowa „small, retarded, stupid man”, które miał wypowiedzieć Figurski na temat naszego prezydenta. To wszystko pokazuje, że była to starannie zaplanowana akcja medialna: począwszy od audycji WF, a skończywszy na obłudnym potępieniu Figurskiego przez polityków skądinąd zaangażowanych w niszczenie wizerunku prezydenta. Ta akcja medialna tak dobrze pokazuje mechanizmy działające w sferze rynsztokowej popkultury, że zostanie ona tutaj przeanalizowana bardzo dokładnie. Na początek kilka fragmentów Porannego WF z 19.03.09.

Poranny WF

Jakub Wojewódzki, Michał Figurskigość, Eska Rock 19.03.09

Figurski: Notowanie składa się z okruchów informacji z tego tygodnia, które okrasimy dla państwa piosenką.

Wojewódzki: Istnieje parę osób, których powinien przeprosić u schyłku swojej prezydentury pan Kaczyński.

Figurski: No, gdzie, przecież on w pół drogi jest. O czym ty mówisz?

Wojewódzki: Nie, nie, już jest dwie trzecie.

Figurski: Ale schyłek jest od początku tak naprawdę.

Wojewódzki: Na pewno powinien przeprosić Boruca, Pereiro, Gabon, no i tak ze 30 milionów Polaków.

Figurski: To prawda. Natomiast jeżeli się zastanowić nad jego cechami żeńskimi...

Wojewódzki: O Jezu! Nie mów o tym!

Figurski: ...wydaje mi się, że on jako gejsza zrobiłby furorę ze względu na ten mały rozmiar stópki.

Wojewódzki: Oj, tak!

Figurski: Gdyby włożyć go w taki mały pantofelek, ubrać w takie wielkie kimono i zawinąć ten łeb, żeby nikt nie widział...

Wojewódzki: Łeb? Bo nas wsadzą do pierdla!

Figurski: Przepraszam, główkę... główeczkę... A mówimy, proszę państwa, o prezydencie Lechu Kaczyńskim.

Wojewódzki: O panu prezydencie.

Figurski: O panu prezydencie, przepraszam bardzo.

(...)

Figurski: Medalu nie dostał imć Brendan Fay, z którego prezydent tak okrutnie drwił.

Wojewódzki: Oraz Tom Moulton. Pamiętacie Państwo to prezydenckie orędzie, gdzie mówiono o Erice Steinbach, o rozbiorze Polski i o homoseksualizmie.

Figurski: Otóż, Proszę Państwa, pojawili się w orędziu Kaczyńskiego specjalnie w temacie traktatu lizbońskiego.

nagranie z aktualną wypowiedzią Faya dla Radia Zet z 17.03.09: Dziękujemy oczywiście za zaproszenie na Festiwal Beethovena, ale dla mnie i dla Toma więcej znaczyłoby, gdyby prezydent w swoim kalendarzu znalazł dla nas choć kilka chwil i porozmawiał z nami. Jesteśmy gotowi dostosować nasze plany do terminu, który wyznaczy.

Figurski: To był, Proszę Państwa, słynny gej, jak było słychać po głosie zresztą, bo to był ewidentnie homoseksualny głos Brendana Faya, tego od Toma Moultona, którzy się poślubili byli.

Wojewódzki: Proszę Państwa, chodzi o to, że mamy właśnie pierwszą rocznicę emisji tego słynnego orędzia. Okazuje się, że jakoś tak zmiękła – to jest dobre słowo – zmiękła, Kancelaria i wysłała do tych dwóch popularnych na całym świecie gejów list z zaproszeniem do Polski na Wielkanocny Festiwal Ludwiga van Bethovena, który jak wiadomo był głuchym gejem.

Figurski: Podobno prezydent Lech Kaczyński już się zabarykadował w mieszkaniu, by na wszelki wypadek nie natknąć się na Brendana Faya i Toma Moultona, którym bynajmniej nic nie mięknie na widok prezydenta.

Wojewódzki: Ale my jako jedyni dotarliśmy do materiału, dlaczego prezydent go zaprosił. Podobno codziennie przychodził do niego Jarek i mówił: „Zaproś ich. Leszek, zaproś ich. Proszę cię, zaproś ich.”

Figurski: „Przestań się cały czas na nich dąsać.”

Wojewódzki: „Zaproś ich. No, co ci szkodzi.”

Figurski: „Maryśka, barykaduj chałupę! Oni zaraz przyjdą tu.”

Przerywnik muzyczny: Homo Twist, Oni zaraz przyjdą tu

Wojewódzki: Jeżeli w ciągu najbliższych dni zobaczycie, że Jarek jest pogodny, macha rączką i ma wyczyszczone buciki, to znaczy, że przyjechali.

Figurski: Z jakich dziwnych sprzętów domowych robiłeś sobie kiedykolwiek seks-zabawkę?

Wojewódzki: Słuchaj, robiłem z miksera kiedyś.

(...)

Wojewódzki: Proszę Państwa, w tej chwili łączymy się z naszą sekcją radia Eska Rock w Londynie, BBC News, I’m Bobbie Battista and...

Figurski: ...and Larry King Live.

Figurski: Ladies and gentelman.

Wojewódzki: Panie i Panowie.

Wojewódzki: Miał być poważny wykład na poważny kryzysowy temat, ale tuż przed przybyciem spóźnionego Lecha Kaczyńskiego na salę nastrój zakłóciła spadająca dekoracja.

Figurski: [?] a serious lecture concernig crisis, but befor retarded Lech Kaczyński, the president, to the hall, the mood was retarded by the falling decoration.

Wojewódzki: Napis „Wyższa Szkoła Handlowa” rozsypał się z wrażenia jak domek z kart a organizatorzy i Borowiki w pośpiechu sprzątali ogromne litery, które na tle prezydenta wyglądały olbrzymie, jak Lisza na tle Ibisza.

Figurski: The sign „The Holy School of Commerce” was fallen apart like house made of cards and the organisation of Borowiki in a serious rush was cleaning after the mess with Joanna Liszowska and Krzysztof Ibisz.

Wojewódzki: Prezydent Lech Kaczyński miał w Piotrkowie wygłosić wykład „Aktualne problemy społeczno-gospodarcze i rola państwa w ich rozwiązywaniu” i odpowiedzieć na pytania studentów.

Figurski: This small mentally retarded stupid man called the president in a shithole called Piotrków was supposed to give a lecture on actual problems of economics and sign of the country in holy spirit concerning I have a dog.

Wojewódzki: Tuż przed wejściem całej delegacji na aulę napis Wyższa Szkoła Handlowa nie wytrzymał napięcia, głównie słowa „wyższa”, i spadł prosto w miejsce, gdzie miał stanąć prezydent muskając jego małą głowę o milimetry.

Figurski: In front of the entrance of Wyższa Szkoła Handlowa the sign felt down on the head of the small stupid retarded mentally man that we are talked before.

Wojewódzki: Lech Kaczyński nie wie, kto stał za tym atakiem, ale cieszy się, że żyje, niestety jest odosobniony w tym uczuciu.

Figurski: The small stupid retarded man called the president of Poland Lech Kaczyński...

Wojewódzki: Ja się od tego odcinam.

Figurski: ...was fallen apart by the letters that felt on his head.

Wojewódzki: This is the end.

(...)

Wojewódzki: Będzie atak na prezydenta dekoracją?

nagranie z wypowiedzią Lecha Kaczyńskiego z 02.12.08 w związku z awarią rządowego samolotu w Mongolii: Chwalę Boga ponieważ i państwo, i ja, mamy okazję rozmawiać, a także moi współpracownicy, i najważniesze, moja żona, to jest niezwykle istotne.

Wojewódzki: Czekaj, ja w ogóle nie rozumiem, możesz jeszcze raz puścić go?

Figurski: Ale to jest on, to nasz prezydent.

Wojewódzki: Nie rozumiem, jeszcze raz go puść od początku.

Figurski: Proszę bardzo.

Wojewódzki: Ćśś! Co on powiedział?

„ekspert”: Gdybym ja tam był na miejscu, to bez względu na to, czy by się to prezydentowi podobało, czy nie, to bym nakazał zwijanie się z tego miejsca, to pierwsza sprawa i druga sprawa, szybka metoda ewakuacyjna, a więc proszę pana, musiałby być w rezerwie przynajmniej jeden śmigłowiec. To oznacza, że najprawdopodobniej jest jednak jakieś ryzyko i mimo wszystko kontynuuje, to jest wbrew zasadzie.

Figurski: Proszę Państwa, możemy robić sobie śmichy chichy, ale lecąca dekoracja na prezydenta to naprawdę nie jest dla nas dobra informacja.

Wojewódzki: Dotarliśmy do tajnych dokumentów BOR-u. Pierwsza zasada ewakuacji: prezydenta pod pachę i do domu!

Figurski: Z tej okazji mamy piosenkę-dedykację, jak zwykle zresztą.

Wojewódzki i Figurski: O tym, że jak się przewróci prezydent, to zostawcie go, niech on tam leży, tylko omijajcie go.

przerywnik muzyczny: Elektryczne gitary, Przewróciło się niech leży

piosenka: Cały luksus polega na tym, że nie muszę go podnosić. Będę się czasem potykał, ale nie muszę sprzątać

Figurski: Panie prezydencie, pan nie wstaje.

Wojewódzki: Proszę leżeć!

Figurski: Pan jeszcze troszkę poleży!

piosenka: To mi się wreszcie należy, więc się położę na tym

Figurski: Niech się pan nie rusza.

Wojewódzki: Tam pod literą leży! Pod literą A leży!

Figurski: Rączka wystaje!

piosenka: Ja w tym czasie trochę pośpię, tym bezruchem się napieszczę, napieszczę się tym bezruchem, potem otworzę okna.

Figurski: Tam przecież budzik leży! Ten brudny to prezydenta właśnie.

Wojewódzki: Dusi się!

Na powyższym przykładzie można zauważyć, że WF w swoich atakach wykorzystują zdarzenia i narracje, które wcześniej zostały dobrze osadzone w świadomości społecznej za pomocą innych mediów zwalczających braci Kaczyńskich. Główne motywy analizowanej audycji to sprawa protestu pary gejów przeciwko prezydentowi, incydent w Piotrkowie Trybunalskim oraz narracja o konieczności ubezwłasnowolnienia prezydenta przez jego ochronę upowszechniona przez Komorowskiego i zaprzyjaźnione media w ramach akcji „Jaki prezydent, taki zamach.” To wszystko były pierwotnie pseudosensacje, których nagłośnienie w normalnym kraju byłoby znikome, oraz impertynencje marszałka Sejmu w stosunku do prezydenta, które w normalnym kraju byłyby niemożliwe. U nas jednak nadano im status ogólnie znanych afer, by w ten sposób mogły stać się podstawą do dalszego nakręcania nienawiści na forach internetowych oraz przez skandalistów z mediów.

Po zapoznaniu się z obszernymi fragmentami audycji można właściwie ocenić stopień zmanipulowania dalszej kampanii medialnej, która nastąpiła w tej sprawie. Kluczowym elementem było oparcie wszystkich dalszych doniesień i komentarzy nie o samo zdarzenie, a o doniesienie Presserwisu. Oto jego fragment: „W dzisiejszej audycji Poranny WF prowadzący relacjonowali wizytę prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Piotrkowie Trybunalskim. Wojewódzki udawał polskiego dziennikarza, jego słowa tłumaczył Figurski, wcielając się w reportera brytyjskiego. Nazwisko Kaczyńskiego Figurski przetłumaczył: «small, retarded, stupid man called president of Poland, Lech Kaczyński» (mały, niedorozwinięty, głupi człowiek zwany prezydentem Polski Lechem Kaczyńskim). – Każdy, kto słuchał choć przez pięć minut naszej audycji wie, że to kabaret, program satyryczny. A naszego żartu nie zrozumiano. Nie kpiłem z prezydenta, lecz z nieudolności brytyjskiego reportera. Obśmiewaliśmy kontekst w jakim, często bardzo nieprzychylnie, opisywany jest prezydent w zagranicznych mediach – tłumaczy Michał Figurski w rozmowie z Presserwisem. – Szkoda, że wyrwano to zdanie z kontekstu.” Znając rzeczywisty kontekst, widzimy skalę zakłamania w wypowiedzi Figurskiego firmowanej w jakiś sposób przez Presserwis a dalej przez pozostałe media. Znacząca była nawet mała poprawka do faktycznej wypowiedzi Figurskiego, którą wprowadzono w tym doniesieniu: określenie ‘mentally retarded’ zamieniono na ‘retarded’. W tym samym doniesieniu podano jeszcze wypowiedź ministra z Kancelarii Prezydenta, który potępił obelżywe słowa Figurskiego. Ta wypowiedź była podana jako kontrast dla Figurskiego, którego szarpią, choć tylko bronił prezydenta przed zagranicznymi mediami. Przez ten kontrast miała ona pokazać, że prezydenta cechuje pieniactwo i mściwość. Na koniec podano wypowiedź przedstawiciela ZPR, który stwierdził, że „prawnicy i lingwiści analizują zapis dzisiejszej audycji”, co z kolei miało zrobić wrażenie, że sprawa faktycznie jest nieoczywista, dyskusyjna.

Tego samego dnia news Presserwisu obiegł media elektroniczne i portale jako sensacja dnia. Wszyscy powielali tę wersję, czyli jedno obelżywe zdanie w języku angielskim z sympatycznym wyjaśnieniem Figurskiego typu „just joke”. Figurski miał swoje 5 minut i udzielał tego dnia wywiadów niczym gwiazda, podając różne niespójne wykręty: „W amerykańskim slangu słowo retarded może oznaczać też ‘wspaniały, świetny’. Zależy kto z jakiego słownika korzysta. Jest to zupełnie luźna interpretacja moich słów.”; „Gdybym powiedział to w języku chociażby chińskim to nie byłoby wokół tego żadnego szumu. Nie dopuściłem się obrazy prezydenta.” Jak widać wyjaśnienia Figurskiego szły wielotorowo. W 3 wypowiedziach poznaliśmy w sumie 3 wersje usprawiedliwienia. Najciekawsza jest jednak ta ze slangowym znaczeniem słowa retarded. Jest to oczywiście wyjaśnienie obłudne, jak wszystko, co w tej sprawie miał do powiedzenia Figurski. Główne znaczenie w słownikach slangu to: ‘a retarded person: an offensive term of contempt’. Przypomnijmy zresztą określenie mentally retarded z oryginalnej wypowiedzi Figurskiego. Gdy sprawa nabrała już rozgłosu, ZPR ostatecznie zadecydował, by zawiesić audycję Poranny WF na tydzień. Główny efekt polegający na rozpowszechnianiu obraźliwych treści na temat naszego prezydenta został jednak osiągnięty. Nawet przewrotnie zapoczątkowana dyskusja na temat znaczenia słowa retarded miała w tym swój udział. Dodatkowo Eska Rock i program WF miały darmową reklamę, a Figurski mógł się lansować. Po tygodniu program Poranny WF został wznowiony.

Reakcja mediów i polityków na tę aferę była przebiegła. Media przypominały szereg obelg i impertynencji rzucanych do tej pory bezkarnie na naszego prezydenta przez Wałęsę, Palikota, Niesiołowskiego itp. Za to ci sami politycy, którzy wcześniej obrażali prezydenta, obłudnie skrytykowali Figurskiego. Palikot: „W tym wypadku będę bronił prezydenta. Czasami trzeba bronić Kaczyńskich.” Kancelaria Prezydenta oczywiście nie była zainteresowana tą aferą, ale prokuratura zajęła się sprawą z urzędu, gdyż można tu podejrzewać naruszenie artykułu 135 kk § 2 o znieważeniu prezydenta RP. W czerwcu 2009 pojawiła się informacja o umorzeniu śledztwa przez prokuraturę z uzasadnieniem, że „wypowiedziane na antenie słowa dziennikarzy nie miały charakteru znieważającego, a dziennikarze nie mieli zamiaru znieważyć prezydenta”. Dla porównania podaję słowa z 1996, za które z tego samego paragrafu w 1999 został skazany Wojciech Cejrowski: „Ten pulpeciarz nie zawsze stojący równo na nogach”; „Kwaśniewski swoim tłustym dupskiem bezcześci urząd prezydenta.” Z uzasadnienia: „Wojciech Cejrowski lżył nie tylko osobę sprawującą urząd prezydenta RP, ale i sam urząd. We wszelkich formach i przejawach życia społecznego i politycznego wygłaszane opinie, zdania czy oceny dotyczące osoby Aleksandra Kwaśniewskiego dotyczą go jako prezydenta RP. Sąd świadom jest, że prawdopodobnie nie zyska aprobaty tych, którzy politykę i satyrę uprawiają za pomocą jajek i inwektyw, oraz tych, którzy wyczuleni są w sposób szczególny na pojęcie wolności słowa. Jednakże wszelka wolność, w tym wolność słowa, niczym nie ograniczona przeradza się w samowolę.”

UWAGA: Ten post będzie kontynuowany pod tym samym adresem

piątek, 14 maja 2010

Bronisław Katastrofa

Kierownik PGR-u kandydatem PO?

Moje poglądy na temat zbliżających się wyborów prezydenckich są jasne. Ludzi Tuska należy jak najszybciej pozbawić wpływu na państwo. Ze względu na kolejność wyborów musimy zacząć od prezydenta. Jarosław Kaczyński jest naturalnym liderem odrodzonej polskiej wspólnoty narodowej i jako prezydent będzie nas w najbliższych latach prowadził do odnowienia Polski. Z pokorą przyjmuję, że nie wszyscy tak myślą, i oczekiwałbym twardej, lecz uczciwej walki na argumenty i osobowości kandydatów. Walki o przyciągnięcie do naszych idei jak największej liczby wyborców. Znamy dobrze przeciwnika, a pierwsze dni kampanii wyborczej pokazały, że nie wyzbył się on upodobania do stosowania brudnych chwytów i kampanii negatywnej. Człowieka, który z podniesioną głową stanął wobec sytuacji utraty rodziny, wielu oddanych współpracowników oraz zagrożenia faktyczną utratą suwerenności przez ojczyznę, którą – śmiem twierdzić – kocha nad życie, oni nazwali nekrofilem i pedofilem. Ich przekaz z tych pierwszych dni kampanii można by tak streścić: „Ten nekrofil, pedofil i rusofob, jest strasznie agresywny. On chce tylko konfliktować się z nami i konfliktować ludzi. Próbuje nas oszukać swoim spokojem, ale mu się to nie uda.” Jeśliby ten przekaz odnieść do rzeczywistości i sytuacji Jarosława Kaczyńskiego, to trzeba by stwierdzić, że ludzie Tuska są jakimiś potworami.

Ani przez myśl mi nie przejdzie, by przeciwnika lekceważyć, lecz nieporadność kandydata Platformy Obywatelskiej, Bronisława Komorowskiego, w pierwszych dniach kampanii wyborczej mogła dziwić. Wydawało się jednak, że specjaliści w mig wypolerują wizerunek tego polityka, jak przystało na partię, która właściwie nie ma do zaoferowania nic poza wizerunkiem. Dodatkowy czynnik powodował, że poza zdziwieniem nie przywiązywaliśmy jakiejś zasadniczej wagi do wpadek marszałka. Wiadomo było, że on jest w tej komfortowej sytuacji, że kreatorzy medialnego przekazu są po jego stronie. Przy każdym kroku Jarosława Kaczyńskiego media podnoszą wrzawę, a w uporczywym wyszukiwaniu jego wpadek przekraczają granice absurdu, sięgając po imbryk i fortepian. Równolegle kolejne politycznie znaczące faux-pas marszałka traktują z ostentacyjną pobłażliwością. Niejeden pobłażliwy uśmiech prezentera czy komentatora głównych stacji telewizyjnych konsekwentnie rozbrajał kolejne miny, które marszałek właściwie sam sobie podkładał. Przypomnijmy choćby reakcję Komorowskiego na alarmujące informacje o przedmiotach a nawet fragmentach ciał znajdowanych po 3 tygodniach na miejscu katastrofy w wypowiedzi z 5 maja: „Ja bym sugerował zachowanie umiaru w tworzeniu atmosfery, że gdzieś znaleziono jakiś kawałek... yyy... czy fragment odzieży, to nie jest wielki problem. Trzeba z szacunkiem tę sprawę zakończyć, to znaczy przejąć to, i jeżeli się nie da tego przekazać rodzinom, no to po prostu w inny sposób, ale z pełnym szacunkiem jakoś to rozwiązać.” 9 maja Komorowski, pełniąc obowiązki prezydenta, prezentował w Moskwie dla telewizji TVN24 swoje „talenty” dyplomatyczne: „400 lat temu w trochę innym charakterze maszerowali polscy żołnierze po Placu Czerwonym.” 10 maja miał błyszczeć przed wielką telewizyjną publicznością Tomasza Lisa. I zabłysnął... „Pan generał Jaruzelski (...) powiedział, że mam charyzmę i jako żywo bardziej tu ufam generałowi, niż pani profesor [Staniszkis], która nawet nigdy harcerką nie była.” 11 maja w TVN24 szef sztabu wyborczego Komorowskiego, Sławomir Nowak, stwierdził: „Jarosław Kaczyński jest kandydatem specjalnej troski, ale oczekujemy większej aktywności.” W ten sposób PO kolejny raz strzeliło sobie w stopę. Żądanie aktywności od konkurenta brzmi śmiesznie – tak jakby sztab wyborczy Komorowskiego nie posiadał przekazu sui generis i otwarcie nastawiał się głównie na kampanię negatywną, i to tylko w stosunku do tego jednego konkurenta, który jest na celowniku. Do tego, oczywiście, mamy w tym zdaniu rażącą agresję: użycie obelżywego określenia nawiązującego do dzieci specjalnej troski, czyli upośledzonych umysłowo, i to w stosunku do kandydata, któremu nieustannie zarzuca się zmyśloną agresję.

To wszystko było trochę śmieszne i przykre, ale bez przesady. Nawet najbardziej niezgrabny kandydat nie może nam przesłonić istoty tych wyborów – gra toczy się o zagrożoną suwerenność kraju, której nieudolna ekipa Tuska nie szanuje i nie zamierza szanować. Naturalnie, cieszy mnie, że nasz kandydat jest elegancki i kompetentny, jego współpracownicy mili i profesjonalni, a posunięcia sztabu wyborczego perfekcyjne. Podkreślam jednak jeszcze raz, choć są to sprawy miłe i przede wszystkim ważne dla wyniku wyborów, to jednak nie dotyczą istoty tych wyborów.

W dniach 12-13 maja, które zostaną dalej omówione, okazało się, że to, co działo się wcześniej, to był dopiero przedsmak możliwości marszałka Komorowskiego. Żenujące wpadki i kompromitujące występy marszałka wyglądają obecnie na jakąś czarną serię, a kandydat Platformy zasłużył na miano Bronisława Katastrofy. Ustępujący premier UK, Gordon Brown, w kampanii wyborczej zaliczył tyle gaf, a media (bardziej niezależne niż nasze) tak sobie na tym biedaku używały, że aż przypisano mu przydomek Calamity Brown. Patrząc na naszego Bronisława Katastrofę oczami najwierniejszych wielbicieli tej ekipy, trzeba przyznać, że oni mogą powoli zacząć wpadać w panikę. Wiadomo bowiem, że żelazny elektorat Platformy Obywatelskiej zniesie bardzo wiele – afery korupcyjne go nie obchodzą; polityką zagraniczną zaniepokoi się dopiero wtedy, gdy mu się pokaże, że źle o nas piszą zagraniczne gazety; dla dorżnięcia pisowskiej watahy zaakceptuje każdą podłość itd. Elektorat ten nie zniesie tylko jednego – obciachu. Komorowski jako polityk dość bezbarwny, wcześniej nie rzucał się w oczy, mimo pełnionej funkcji, a jego toporność, choć zauważalna, jakoś przechodziła bez echa. Teraz, gdy siłą rzeczy skupiają się na nim światła jupiterów, Bronisław Katastrofa jakby uparł się, by wbrew dającym mu pełne wsparcie mediom, pokazać się jako ktoś totalnie obciachowy. Groteskowość tego kandydata pogłębia to, że on w ogóle nie zdaje sobie sprawy z tego, jaki jest śmieszny. Ten ewentualny prezydent kompletnie nie umie ukryć emocji. Głupkowato cieszy się ze swoich ciężkich dowcipów, a gdy coś idzie nie po jego myśli, to robi minę obrażonego buca. Przypomina postać gospodarza domu Stanisława Anioła albo kierownika jakiegoś zapyziałego PGR-u z minionej epoki. I teraz pomyślmy – ci wszyscy „młodzi, wykształceni, z dużych miast” mają niby uwierzyć, że na niego muszą oddać swój głos? Tym bardziej w sytuacji, gdy już powiedziano wprost, że negatywny wizerunek braci Kaczyńskich był tylko podstępną kreacją?

Na marginesie odnotujmy aktywność na blogu Palikota, znanego polityka Platformy od brudnej roboty, którego na miesiąc wyciszono. Palikot zaczął swoją kampanijną aktywność właśnie 12 mają od przestrogi i przecięcia uskutecznianych gdzieniegdzie spekulacji, że ewentualne zwycięstwo Kaczyńskiego nie zaszkodzi PO tylko jemu samemu: „Przegrana Bronisława Komorowskiego to przegrana Platformy. Ta przegrana nie tylko, że nie ułatwi zwycięstwa PO w wyborach parlamentarnych, ale przeciwnie, oznacza utratę władzy i upadek koalicji PO-PSL. (...) Witamy w IV RP bis!” Kolejny dzień u Palikota to wezwanie do jedności w PO, pojednawczy zwrot w kierunku Schetyny, a dzisiaj już mieliśmy przypuszczenie pierwszego solidnego ataku na kontrkandydata w specyficznym cuchnącym stylu Palikota.

12 maja

12 maja w kampanii Komorowskiego to przede wszystkim prezentacja wyborczej strony internetowej zorganizowana na Politechnice Warszawskiej. Miejsce miało zapewne sprawić wrażenie wysokich standardów platformerskiej myśli technicznej. Zamysł sztabowców – może niezbyt oryginalny, ale sensowny – nasz „kierownik PGR-u” ośmieszył już w pierwszym zdaniu, które przerwał w połowie i załomotał w mikrofon ze słowami „To działa czy nie działa? Działa! Mam nadzieję, że strona internetowa będzie również świetnie działała...” No i zapeszył. Ale wcześniej uraczył zebranych przemówieniem pełnych fraz na miarę jakiegoś prymitywnego partyjnego aktywisty, tym bardziej jeśli wziąć pod uwagę, że wyborcza strona internetowa to banalna oczywistość dzisiejszej ery. Na potwierdzenie fragment: „Ta strona oznacza ułatwienie w komunikowaniu się wzajemnym. Liczę również na to, że tą nowoczesną formą przekazu i kontaktu będziemy łatwo dostępni i łatwo będziemy docierali do wielu środowisk w Polsce, w tym także środowisk ludzi młodych, którzy w sposób naturalny są zainteresowani używaniem tego rodzaju metody komunikowania się wzajemnego.” Prezentacja odbyła się tradycyjnie w takich przypadkach na dużych ekranach i z laptopem umieszczonym w widocznym miejscu. Strona odpaliła się z przytupem, a wirtualny Bronek ze strony, stojąc obok żywego Bronka przejął inicjatywę i przywitał się drugi raz: „Witam wszystkich serdecznie i zapraszam do zapoznania się z moją stroną internetową.” Potem zapadło milczenie – może wszyscy oniemieli z zachwytu, bo nigdy wcześniej nie widzieli takiego bajeru, nie wiem.

Głos przekazano młodej działaczce, Agnieszcze Pomasce, która stwierdziła, że zacznie prezentację strony od głównego menu. W pierwszej kolejności wypadło jej pokazanie, że strona posiada wersję WAI (Web Accessibility Initiative), co jest swego rodzaju wyznacznikiem profesjonalnego podejścia do projektowania stron, choć ja bym pewnie nie zaczął takiej prezentacji akurat od tego. Ale to już i tak nie miało żadnego znaczenia, bo zdarzył się tzw. zonk. Barwną stronę marszałka zastąpił szary ekran błędu: „Połączenie z serwerem zostało zresetowane podczas wczytywania strony.” Operator laptopa w tej sytuacji przystąpił do nerwowego klikania w przycisk „Spróbuj ponownie”. Jeden plus tej sytuacji, to dyskretne zareklamowanie wolnego oprogramowania, o czym nie mogę nie wspomnieć, bo to zawsze fakt miły mojemu sercu. Na wyborczo-marszałkowym laptopie ewidentnie zainstalowano przeglądarkę Mozilla Firefox. Po chwili konsternacji obie panie towarzyszące marszałkowi zaczęły jednocześnie. Małgorzata Kidawa-Błońska próbowała nadrabiać uśmiechem, natomiast Agnieszka Pomaska stwierdziła: „To na pewno jakiś atak” (czyżby macki kaczystów sięgnęły już platformerskich serwerów?). Pani Pomaska coraz bardziej zdenerwowana próbowała referować dalej, podczas gdy operator laptopa, klikając nerwowo, pokazywał nie to, co trzeba, a raz po raz powracał błąd. W końcu – chyba przypadkiem – wpadł na stronę początkową Google, dokładnie w chwili, gdy Pomaska mówiła o dostępnych na stronie materiałach PDF: „Tutaj są 4 bardzo konkretne strony informacji, o tym jak Bronisław Komorowski widzi prezydenturę, swoją – mamy nadzieję – prezydenturę, jeśli wygra te wybory.” Ostatecznie ten dość żenujący spektakl został przerwany, ale my zatrzymajmy się na chwilę w tym miejscu. Wpadki techniczne w świecie komputerów nie są niczym nowym, ale czy to aby nie pachnie jakąś improwizacją i niekompetencją? W tak ważnej chwili? Czy równie sprawnie ma działać urząd prezydenta, gdyby faktycznie Komorowski wygrał? Duże obciążenie serwera po zainaugurowaniu strony internetowej łatwo było przewidzieć – bo oczywiście nie był to żaden atak, ani awaria komputera, tylko przeciążenie serwera. Poza tym dla tak ważnej prezentacji należało pomyśleć o zabezpieczeniu się przed awariami i przygotować wersję off-line strony na tzw. lokalnym serwerze. Mało tego, można było mieć pod ręką 2 skonfigurowane i uruchomione laptopy gotowe do przepięcia do systemu projektorów i nagłośnienia w każdej chwili. I pomyśleć, że wśród tych „młodych, wykształconych, z dużych miast” pokutuje przesąd, że platformersi są najlepiej oswojeni z tzw. nowoczesną techniką. A tu dupa...

Wróćmy na tę nieszczęsną konferencję marszałka. Małgorzata Kidawa-Błońska zdecydowała się na posunięcie taktyczne i stwierdziła, że skoro zawiodła technika, to zgromadzeni dziennikarze mają wyjątkową okazję do zadania pytań marszałkowi, kończąc sentencjonalnie: „Technika jest techniką, ludzie są silniejsi.” Ale marszałek był już wyraźnie wkurzony i na pytania odpowiadał przez zaciśnięte ze złości zęby. W odpowiedzi na różne pytania unikał opisywania swojej wizji, usilnie zastępując ją krytyką Jarosława Kaczyńskiego. Wymieniając rzekome sukcesy polityki zagranicznej PO znowu użył nieeleganckich i groźnych sformułowań: „Po naszej stronie jest przyjazd premiera Rosji na Westerplatte. Po naszej stronie jest spotkanie premierów Rosji i Polski nad grobami żołnierzy polskich w Katyniu. Po naszej stronie jest działanie w postaci mojej obecności w Moskwie, rozmowy z prezydentem Miedwiediewem i ustaleniem dalszych kroków ewentualnie na powybory, kiedy będziemy mogli sprawy pojednania polsko-rosyjskiego uczynić elementem ważnym w polityce obu krajów. Więc po naszej stronie są działania, czyny i konkretne kroki, a po drugiej stronie [stronie Jarosława Kaczyńskiego] są słowa. Słowa są rzeczą ważną, ale czasami mało zobowiązującą i niekoniecznie bardzo kosztowną.” W tej wypowiedzi wyraźnie potwierdza się groźny dla naszej suwerenności zamiar pogłębionego osunięcia się w rosyjską strefę wpływów. Do realizacji tej polityki ekipa Tuska chce przystąpić od razu po wygranych wyborach prezydenckich! Jeśli przypomnimy sobie, jak niedawno media obwołały katastrofę w Smoleńsku przełomem w stosunkach polsko-rosyjskich, to bon mot Komorowskiego skierowany do Kaczyńskiego, który stracił tam najbliższą rodzinę, że „słowa są rzeczą niekoniecznie bardzo kosztowną” jest czymś nie do przyjęcia. Tak mógł powiedzieć tylko niewyobrażalnie głupi buc bez krzty empatii. Głupi, bo gdyby był choć trochę sprytny, jak na przykład Tusk, to by choć udawał współczucie.

Na tym zakończyła się ta nieudana i ponura konferencja prasowa. Agnieszka Pomaska wyjaśniła jeszcze przyczyny awarii technicznej, co zacytuję już bez komentarza. Każdy, kto ma jako taką wiedzę informatyczną sam sobie odpowie, ile sensu jest w tym wyjaśnieniu ze strony PO – partii ludzi „kompetentnych technicznie”: „Na skutek wielkiego zainteresowania tą stroną internetową tutejszy serwer po prostu nie wytrzymał, ale zapewniam, że strona działa i mamy sygnały, że w całym kraju ta strona internetowa działa.” Małgorzata Kidawa-Błońska: „To wspaniale, że jest takie duże zainteresowanie stroną – bardzo się z tego cieszymy – większe niż wytrzymuje technika. Zapraszamy do odwiedzenia strony w innych miejscach.” Bronisław Katastrofa: „Dziękuję państwu bardzo.”

13 maja

Dzień 13 maja Komorowski zaczął od briefingu, na którym zapowiedział, że zamierza w poniedziałek powołać Radę Bezpieczeństwa Narodowego. Jest to gest czysto polityczny i jako taki został skomentowany pozytywnie przez stronników PO i negatywnie przez przeciwników tej partii. Taka polityczna rutyna. Co by tu spieprzyć? Okazuje się, że dla Bronisława Katastrofy nie ma rzeczy niemożliwych. Krótko po konferencji na portalach pojawiła się informacja ciekawsza niż to, co miał do powiedzenia marszałek. Wścibscy dziennikarze dostrzegli kartki wystające z egzemplarza Konstytucji RP, którą miał w rękach marszałek. Na wierzchu rzucał się w oczy wydruk hasła Rada Bezpieczeństwa Narodowego z... Wikipedii. Artykuł na portalu Gazety Wyborczej zaczyna się dość dowcipnie: „Co to jest Rada Bezpieczeństwa Narodowego? Bronisław Komorowski już wie – sprawdził w Wikipedii. A żeby nie zapomnieć – zabrał jeszcze wydruk z hasłem RBN na konferencję, na której zapowiedział powołanie nowego składu takiej Rady.” Człowiek, który ma pod sobą Biuro Analiz Sejmowych – można sądzić i mieć nadzieję, że jeden z najbardziej kompetentnych zespołów prawnych w Polsce – opiera swoje decyzje na Wikipedii. Osoba pełniąca obowiązki prezydenta, która przypuszczalnie ma do dyspozycji potężne zaplecze informacyjno-analityczne naszego kraju w postaci różnorakich służb tajnych, jawnch i... mniejsza o to jakich, robi sobie zwyczajnie jaja z powagi sprawowanych urzędów. Pomijam tu już znany fakt, że jego poprzednik sprawiał wrażenie, jakby znał całą naszą konstytucję na pamięć – cytował z pamięci artykuły, podając do nich precyzyjną interpretację. Rozumiem, że polityk potrzebuje w pracy dodatkowych materiałów, ale żeby wspomagać się ściągami z tak elementarnych spraw?! To trochę tak, jakbym do przeprowadzenia wykładu z całkowania przygotował sobie notatki ze wzorami skróconego mnożenia... Sytuacja była żenująca przede wszystkim ze względu na zademonstrowanie ignorancji marszałka. Wyborcy to widzą, co można spostrzec w komentarzach internetowych, gdzie właśnie ci szczególnie uczuleni na obciach, ale nie pozbawieni jeszcze całkowicie zdolności samodzielnego rozumowania zwolennicy PO, wyrazili zdegustowanie tą sytuacją (przykład: „Ehhh, jak mnie ten Komorowski denerwuje... w życiu nie czułem takiego zażenowania... Niech już on wreszcie przegra te wybory...”). Tak zaczął się kolejny długi dzień koszmaru sztabu wyborczego kandydata Bronisława Komorowskiego, a także jego najbardziej zagorzałych zwolenników, którzy chyba zaczęli się już bać kolejnych wystąpień publicznych swojego ulubieńca.

Następnym punktem programu Bronisława Katastrofy było spotkanie społeczności akademickiej z marszałkiem na Uniwersytecie Śląskim, na którym miał on wygłosić wykład zapowiedziany pod tytułem: Wiedza kapitałem XXI wieku. Po wykładzie były przewidziane pytania. Wykład zaczął się o 11.30. Temat tematem, ale Bronisław już we wstępie musiał wbić szpilę – zresztą bardzo topornie – w swojego znienawidzonego wroga (to chyba jakaś obsesja). Nawiązując do tego, że został zaproszony przez prezesa Koła Naukowego Politologów UŚ, powiedział: „Swojego czasu również byłem prezesem koła naukowego. Było to Koło Naukowe Historyków na Uniwersytecie Warszawskim, więc prezesom się nie odmawia, jak państwo pamiętają, nawet się składa meldunki [krótka pauza na śmiech publiki i... nic] od czasu do czasu [?... nadal nic], także robią to politycy [?... nadal nic], więc ja serdecznie dziękuję politologom za zaproszenie [tu wesołkowaty ton głosu na chwilę opadł].” Marszałek był już poinformowany o konsternacji na portalach, jaką wywołał wydruk z Wikipedii na porannym briefingu, i odniósł się do tego: „Należy sięgać do wszelkich źródeł wiedzy i informacji, szczególnie tych, które dają możliwość szybkiego uzyskiwania wiedzy, szybkiego także podejmowania decyzji i działania. Kto zada pierwsze pytanie temu sprezentuję z największą przyjemnością wydruk z Wikipedii o Radzie Bezpieczeństwa Narodowego. [oklaski]” Gdybym był wykładowcą na uczelni lub ambitnym studentem, to po tej wypowiedzi ostatecznie przekreśliłbym Komorowskiego. Trzeba naprawdę nie mieć zielonego pojęcia o problemach uczelni, żeby powiedzieć coś takiego. Wikipedia jest bardzo specyficznym źródłem wiedzy i nie miejsce tutaj, by ten temat tutaj rozwijać, ale wiadomo, że dużym problem uczelni jest natrętne pisanie prac studenckich w oparciu o bezrefleksyjne wykorzystanie Wikipedii, zamiast bardziej pożądanego korzystania ze źródeł naukowych. Marszałek zakończył wykład przaśnym bon motem: „Proszę państwa, mowy powinny być krótkie, a kiełbasy tylko długie, więc ja już na tym skończę.” Był wyraźnie zadowolony z dowcipu, choć ja nie byłbym taki pewny czy studenci śmiali się z tego tekstu. Raczej – z marszałka.

Po wykładzie Komorowski odpowiadał na pytania. Kolejny raz w ostatnich dniach pokazał, że jest zupełnie nieprzygotowany do odpowiadania na trudne pytania. On najwyraźniej zachowuje się tak, jakby był przekonany, że Platforma nadal jest powszechnie i bezwarunkowo kochana, a ludzie nie chcą słyszeć niczego innego, niż cienkie i zgrane dowcipy na temat PiS, moherów itp. A studenci nie byli pobłażliwi. Jedno z pierwszych pytań dotyczyło niewywiązania się z obietnic, braku realizacji słynnego liberalnego programu Platformy, jak mamy wam powtórnie zaufać itd. Dla marszałka musiało być zaskakujące (nawet dla mnie było), że wiele takich trudnych pytań spotkało się z aplauzem na sali. Trzeba jednak przyznać, że dla przeciwwagi niektórzy oklaskiwali pytania antypisowskie. Jego odpowiedzi były, jak zwykle, niezbyt błyskotliwe, np. na wspomniane pytanie o obietnice przedwyborcze: „Po pierwsze, kompletnie nie zgadzam się z taką oceną. Po drugie, bardzo bym chciał, żeby równie intensywnie rozliczano inne partie.” Odpowiadając na pytanie o debaty wyborcze znowu użył aroganckich przechwałek, znanych już z rozmowy z Lisem: „Jestem liderem listy zaufania. Jestem na jednym z ostatnich miejsc, jeśli chodzi o poziom nieufności, co też jest ważne. Jestem liderem także rankingów związanych z szansami wyborczymi.” Mówi to facet najwyraźniej ślepy na to, że notowania dość dramatycznie mu zjeżdżają.

Po spotkaniu na UŚ Komorowski w Katowicach jeszcze udzielał wywiadów i odbył konferencję prasową. Relacje z tej konferencji skupiły się na sprawie stanowiska prezesa NBP wakującego od czasu katastrofy w Smoleńsku. Ale, jeśli chodzi o konferencję prasowej w Katowicach 13 maja, trzeba przynajmniej wspomnieć sprawę poważniejszą, przemilczaną przez jakże litościwe dla Komorowskiego media. A Komorowski pokazał wtedy najczarniejszą twarz tej kampanii, swego rodzaju kwintesencję pogardy i nienawiści. Przypomnijmy, że od wielu dni media rozliczają Jarosława Kaczyńskiego z nieobecności. 12 maja m.in. Grzegorz Schetyna wyraził poirytowanie PO z tego powodu: „Na razie to jest kampania bez kandydata. [Jarosław Kaczyński] jest mocno schowany i liczymy, że PiS rozpocznie kampanię.” I Komorowski tak się nasłuchał od kolegów tych żali, że bez Kaczyńskiego, którego można nienawidzić, to oni nie bardzo mają co zaprezentować wyborcom, że z właściwą tylko jemu – Komorowskiemu – kompletną bezrefleksyjnością powiedział to, co powiedział: wyraził zazdrość, że podczas gdy on – Komorowski – tak ciężko pracuje, to Kaczyński siedzi sobie w kącie i nic nie robi. Ten tekst skupia się raczej na gafach Komorowskiego, a ta ostatnia wypowiedź nie była przecież gafą, a jedynie tępą bezwzględną i złowieszczą nienawiścią. Podłość tej wypowiedzi świetnie wyraził i wyjaśnił Toyah (Toyah, Przepraszam, czy to mnie ktoś nazwał bydłem?, 13.05.10).

Do czego to zmierza?

Ciąg dalszy tego żenującego przedstawienia – kampanii wyborczej Bronisława Komorowskiego – trwa. Nie jestem w stanie spisywać wszystkiego na bieżąco. Polecam za to refleksję, o co w tym chodzi. Większość z nas rozumie, że cała ekipa z Tuskiem i Komorowskim na czele stanowi zagrożenie dla Polski. Ale dlaczego Komorowski poprzez to całe przedstawienie działa na przekór żelaznemu elektoratowi PO, który nie wybacza obciachu i wiochy? On przecież robi wszystko, by pokazać, że kompletnie nie nadaje się na prezydenta. Jest tak głupi czy tak pewny siebie? A może chce dobrze, ale mu nie wychodzi? Na stronie Newsweeka 11 maja pojawiła się sugestia, że Tuskowi jest wszystko jedno, czy Komorowski wygra: „Donald nie kiwnie palcem, aby pomóc Komorowskiemu w kampanii. Deklaruje poparcie, ale nie robi nic, by pomóc kandydatowi własnej partii. Komorowski ma o to pretensję do premiera. Podejrzewa także ludzi Tuska z Kancelarii Premiera o nielojalność i sączenie do prasy przekazu, że marnie się spisuje w roli tymczasowego prezydenta. Na blogach zaczyna się dyskusja, czy czasami Tusk nie gra na przegraną Komorowskiego.” Z drugiej strony Komorowski już teraz przygotowuje się do trwałego sprawowania władzy prezydenckiej: omawia wspólne zamierzenia z prezydentem Rosji, organizuje Radę Bezpieczeństwa Narodowego, chociaż akurat teraz nie jest to najpilniejsza sprawa. Czyżby miał od kogoś jakieś gwarancje rozstrzygnięcia korzystnego dla siebie? Może Platforma ma w zanadrzu jakieś niewyobrażalne asy? Zaprezentowana powyżej analiza prowadzi do zdumienia głupotą „lidera społecznego zaufania” i „lidera rankingów wyborczych” ale i niepokoi.