Humor i satyra. Tu nie ma tematów tabu ani świętych krów. Przełamujmy zmowę milczenia. Zdemaskujmy i zniszczmy kamarylę. Nadchodzi kontrrewolucja.

piątek, 22 maja 2009

Podstępna narracja (1)

Sprawa kardiochirurga doktora Mirosława Garlickiego aresztowanego przez CBA 12.02.07 była w ostatnich latach jednym z kilku najważniejszych elementów narracji układu, narracji całkowicie pozbawionej logiki, ale – jak pokazały wybory parlamentarne 2007 – w jakimś stopniu skutecznej, zapewne dzięki nieustającej akcji medialnej. W narracji tej sukcesy w wykrywaniu przestępstw korupcyjnych odwracano, robiąc z przestępców ofiary represji. Wiele ze spraw korupcyjnych wykrytych za rządów PiS, nie było tak naprawdę szczególnie trudnymi do wykrycia. W większości były to typowe tajemnice poliszynela – sprawy o których wiedzieli wszyscy w danym środowisku. Ale w bagnie III RP, czyli Rywinlandu, grupy uwikłane w korupcję mogły czuć się bezpiecznie, gdyż chroniły je układy na wysokich szczeblach władzy oraz brak woli politycznej do walki z korupcją w kręgach władzy. Nie przypadkiem musiała powstać od podstaw nowa służba CBA, by trochę tę zgniliznę ruszyć. Jeśli chodzi o doktora G., to o jego draństwach nie mógł nie wiedzieć choćby kardiochirurg profesor Zbigniew Religa, który potem otwarcie wytknął mu błędy medyczne i potwierdził swoje zdanie na ten temat w ostatnim wywiadzie przed śmiercią (powiedział wtedy: „nie skrzywdziłem Garlickiego”).

Według mojej znajomej, która pracowała w szpitalu MSWiA na oddziale kardiochirurgii za czasów Mirosława Garlickiego, był on wyjątkową kanalią. Według jej informacji doktor G. na oddziale kardiochirurgii stworzył państwo w państwie, w którym bezwzględnie rządził. Do niego trafiały wszystkie łapówki zebrane od pacjentów przez lekarzy i pielęgniarki a potem sam decydował, jak podzielić kasę. Lekarze nie mogli się sprzeciwić jego metodom, ani nawet odejść z pracy bez jego akceptacji. Przykładowo lekarz, który spróbował złożyć wypowiedzenie, został poinformowany, że jeśli nie zmieni zdania, to zostanie zniszczony zawodowo i już nigdzie nie znajdzie pracy w tej specjalności. Tak działały układy w Rywinlandzie. Jakby tego było mało, G. był podłym typem szefa, ludzi z podległego mu personelu medycznego traktował przedmiotowo, poniżał i gnębił, posuwał się do rękoczynów, molestowania seksualnego, za co zresztą także ma zarzuty. Mimo kilkudziesięciu zarzutów nadal ciążących na G. już 30.06.08 nastąpił cud Tuska – G. znalazł pracę jako kierownik oddziału w prywatnym szpitalu w Krakowie i znowu jest szanowanym w branży lekarzem. Jakiż to sygnał przyzwolenia dla innych lekarzy preferujących życie w luksusach!

W maju 2007 r. Mirosław Garlicki został zwolniony z aresztu za kaucją 350 tys. zł. Tuż po zwycięstwie PO w wyborach parlamentarnych 21.10.07 magnat Ryszard Krauze mógł spokojnie wrócić z zagranicy do Polski, natomiast G. zaczął się panoszyć już w sierpniu – doniósł na Polskę do Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu, domagając się 100 000 € zadośćuczynienia, i wrześniu – wytoczył Zbigniewowi Ziobrze proces cywilny, domagając się przeprosin i 70 tys. zł zadośćuczynienia za naruszenie dóbr osobistych, czyli słowa wypowiedziane przez Ziobrę na konferencji prasowej 14.02.07 w związku z aresztowaniem doktora G.: „Już nikt nigdy przez tego pana życia pozbawiony nie będzie.” Media nienawidziły Ziobry i od początku bardzo podniecały się tą wypowiedzią, można rzec: wykreowały ją na wydarzenie, przekręcając ją dla pewności na mocniejszą wersję: „ten pan już nikogo nie zabije”. Ta mocniejsza forma funkcjonowała potem w brukowcach i w wielu publicznych i prywatnych rozmowach na temat tej sprawy. Pierwszy z brzegu przykład z bezpłatnego Metra należącego do Agory (Dorzucili molestowanie, Metro 24.09.07): „Przypomnijmy: Mirosław G. został zatrzymany w lutym podczas spektakularnej, sfilmowanej i pokazywanej we wszystkich telewizjach akcji Centralnego Biura Antykorupcyjnego. Funkcjonariusze zakuli go w kajdanki na terenie szpitala, minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro na głośnej konferencji stwierdził, że «ten pan już nikogo nie zabije». Dziś ma za te słowa proces.” I równie charakterystyczny przykład z Rzeczpospolitej (Bernadeta Waszkielewicz, Jak styl liczy się w polityce, rp.pl 28.07.08): „Najwyższe, bo 6. miejsce w rankingu z polityków PiS zajął Zbigniew Ziobro. Zdaniem 29% respondentów ma dobre maniery, mimo że powiedział o lekarzu «ten pan już nikogo nie zabije», a zarzutu zabójstwa pacjenta sąd nie uznał.” Gdyby rzeczywiście minister Ziobro tak bardzo podłożył się tą wypowiedzią, jak pragnęły tego media, to nie musiałyby one manipulować, by go pogrążyć. Manipulacja była jednak skuteczna – wiem z własnych rozmów, iż nawet wielu zwolenników PiS uznało, że najlepszy minister najlepszego rządu 20-lecia III RP jednak w tym przypadku popełnił błąd. Rozumując logicznie, bez całego bagażu emocji nałożonego na tę sprawę, trudno niezmanipulowane zdanie Ziobry uznać za zarzucenie komuś zabójstwa. Poza tym według dostępnych materiałów faktycznie były przypadki zgonów wynikających z błędów medycznych oraz zaniedbań doktora G., jak choćby trzy szczególnie dobrze znane przypadki: 1) wyjście na przyjęcie imieninowe przed zakończeniem operacji wszczepienia by-passów (ponowne podjęcie sprawy z 2004 r. umorzonej w 2006 r.; pacjent Marek Zieliński), 2) pozostawienie tzw. rolgazy w sercu i zlekceważenie tego faktu (pacjent Florian Mastalerz), 3) błędne zakwalifikowanie do transplantacji serca pacjenta po zapaleniu płuc (pacjent Jerzy Gołąb). Słowa Ziobry konkretnie odnosiły się do ostatniego z tych przypadków. Pojawiało się wiele sprzecznych ekspertyz, jednak media zdawkowo informowały o samych błędach medycznych Garlickiego, podejmując z entuzjazmem tylko wiadomości o pojawieniu się jakiejkolwiek ekspertyzy choćby w części korzystnej dla niego. Od czerwca 2007 r., gdy zarządzono wykonanie zagranicznych ekspertyz, 300 tys. zł publicznych pieniędzy poszło na tłumaczenia tysięcy dokumentów dotyczących operacji doktora G. na języki obce. 26.09.07 powstała niejednoznaczna ekspertyza znanego niemieckiego kardiochirurga profesora Rolanda Hetzera, którą media natychmiast okrzyknęły jako miażdżącą dla prokuratury.

Tymczasem wspomniane zdanie Zbigniewa Ziobry z konferencji prasowej celowo nagłaśniano do znudzenia bez podawania kontekstu, czyli faktycznego przesłania konferencji prasowej oraz szczegółów czynów zarzucanych doktorowi G. Sięgnijmy tu do szerszego fragmentu wypowiedzi Ziobry: „(...) Odrzucałem w swojej świadomości taką to możliwość, że w służbie zdrowia, w bardzo znanej klinice, bardzo znany i powszechnie, przynajmniej do niedawna ceniony kardiochirurg, profesor mógłby dopuszczać się tego rodzaju niegodziwych czynów. Otóż w czasie jak poznawałem zebrany materiał dowodowy przez CBA, później również przez prokuratorów, zmieniałem zdanie. Zmieniałem zdanie i niestety ogarnia mnie coraz większy smutek, ale w tym niestety smutnym poznawaniu prawdy możemy też powiedzieć o ważnym wydarzeniu w tym tego słowa znaczeniu, że już nikt nigdy przez tego pana życia pozbawiony nie będzie. Drodzy Państwo, w tej chwili mam jeden udokumentowany przypadek w wysokim stopniu wskazujący na możliwość zabójstwa, w związku z tym został postawiony zarzut z art. 148 kodeksu karnego. Są oczywiście badane inne przypadki, które też wskazują na niejasne okoliczności zejścia pacjentów. Nie przesądzamy charakteru tych zdarzeń. Ostatecznie o sprawie decydować będzie sąd. Natomiast, to co już udało się na ten moment ustalić, zgromadzić w postaci materiału dowodowego jest naprawdę wstrząsające. (...) [podkr. moje]”

W trakcie procesu cywilnego z powództwa Mirosława Garlickiego Zbigniew Ziobro oczywiście zwrócił uwagę na to, że problem wziął się z wyrwania jego wypowiedzi z kontekstu i wadliwego cytowania przez media. W rzeczywistości na konferencji prasowej Ziobro wyraźnie i wielokrotnie zastrzegał, że chodzi o zarzuty i podejrzenia, a nie o stwierdzone fakty. Nasz dyspozycyjny wymiar sprawiedliwości umie jednak dowolnie naginać prawo i uzasadnić nawet najgłupszy wyrok. Ziobro po prostu musiał przegrać ten proces. Sąd odmówił przesłuchania świadków, których chciał powołać Ziobro, m.in. profesora Zbigniewa Religi, i w sierpniu 2008 r. orzekł 7 tys. zł zadośćuczynienia oraz przeprosiny za pośrednictwem ogłoszeń wykupionych w tv. W uzasadnieniu wyroku sąd cynicznie pouczał Ziobrę: „Żyjemy w demokracji medialnej, ale pan pozwany winien mieć tego świadomość, ponieważ występował wielokrotnie podczas konferencji prasowych i wiedział, w jaki sposób media komentują wypowiedzi. Stąd też wypowiadając słowa winien je ważyć, i mieć świadomość, że mogą być komentowane, także w sposób nadmierny.” Zwraca uwagę, że uzasadnienie sądu jest powtórzeniem innymi słowami politycznych zarzutów wyrażonych przez senatora PO Władysława Sidorowicza w debacie Rzeczpospolitej w kwietniu 2007 r.: „Władza publiczna powinna zdawać sobie sprawę, w jakiej rzeczywistości medialnej funkcjonujemy. Nie mówimy tylko do prawników. Dla mediów i dla opinii publicznej taka wypowiedź jest równoznaczna z zarzutem morderstwa. Narusza poczucie bezpieczeństwa zdrowotnego, zaufanie do lekarzy. A na tym najbardziej cierpi pacjent: sensacje medialne podważają u niego przekonanie, że lekarz, do którego trafia, działa w jego interesie.” Sąd drugiej instancji w grudniu 2008 r. podniósł wysokość zadośćuczynienia do 30 tys. zł i podtrzymał przeprosiny w tv, które później wyceniono na 360 tys. zł. Nadał też wyrokowi klauzulę wykonalności. Sąd określił treść przeprosin: „Ja, Zbigniew Ziobro, przepraszam pana doktora Mirosława Garlickiego za wypowiedzenie pod jego adresem słów «już nikt nigdy przez tego pana życia pozbawiony nie będzie», które naruszyły cześć doktora Mirosława Garlickiego.” W styczniu 2009 r. media podały, że Ziobro zapłacił Garlickiemu 30 tys. zł zadośćuczynienia. Przeprosiny, jak wiemy, dotychczas nie ukazały się, natomiast wczoraj 21.05 media podały, że Zbigniew Ziobro złożył skargę kasacyjną na ten wyrok do Sądu Najwyższego. Niewykluczone, że ta sprawa wraz z niedawno odgrzanym kotletem z Blidy zostanie wykorzystana do zniszczenia Ziobry przed wyborami do europarlamentu. Byłoby to obrzydliwe zagranie polityczne, ale właśnie tacy są przeciwnicy PiS-u, a Ziobry nienawidzą oni szczególnie, nie mogą ścierpieć jego popularności w społeczeństwie.

Wymiar sprawiedliwości jest jednym z segmentów postkomunistycznego układu funkcjonującego w Polsce, a Zbigniew Ziobro nagrabił sobie w tym segmencie już na początku rządów PiS-u za próbę otwarcia korporacji prawniczej powstrzymaną przez Trybunał Konstytucyjny opanowany przez agentów byłej SB. W sprawie doktora G. od początku było wiadome, że zdemoralizowany lekarz musi wygrać z prawnikiem znanym z cennych inicjatyw obywatelskich oraz szanowanym politykiem. Jednakże w tym przypadku wyrok był nie tylko niesprawiedliwy, ale i mściwy. Chodzi oczywiście o głośną kwestię kosztów ogłoszeń w tv. Sąd nie mógł nie orientować się w tych kosztach, a zatem miał świadomość, iż orzeka drakoński wyrok, który może zrujnować finansowo nawet polityka. Zwłaszcza uczciwego polityka, który z aferzystami walczy, a nie ich chroni i je im z ręki, jak często zdarza się w PO. Jest to też wyrok precedensowy w tego typu sprawach.

Media przyjęły przegraną Zbigniewa Ziobry z satysfakcją, nawet nie próbując uzasadnić niezrozumiałą surowość wyroku. Trudno przyjąć za słuszne spotykane gdzieniegdzie w internetowych komentarzach sugestie, że przeprosiny muszą być na koszt pozwanego ministra tak samo nagłośnione jak wcześniejsza konferencja prasowa i jej medialne echa. Po pierwsze, media, poczynając od momentu pojawienia się przedmiotowej wypowiedzi, nagłaśniały ją w przeważającej mierze krytycznie w stosunku do ministra Ziobry a nie w stosunku do doktora G., zaś szczególnie mocno nagłaśniane były okoliczności korzystne dla G., np. korzystne dla niego ekspertyzy wykonane za granicą. Na dodatek, trzymając się takiej logiki równoważności, Ziobro musiałby chyba wykupić jedną z głównych stacji telewizyjnych i przez jakiś czas na jej antenie na okrągło przepraszać doktora G. Po drugie, trudno oszacować, jak bardzo zostałyby nagłośnione ewentualne zwyczajne przeprosiny, gdyby zostały ogłoszone przez byłego ministra sprawiedliwości bez zmuszania go do ponoszenia obłędnych kosztów. Jednakże zgodnie z logiką medialnej nagonki na Ziobrę należy sądzić, że takie przeprosiny byłyby społeczeństwu wręcz „wciskane” przez prezentowanie w czołówkach wiadomości z podkreślaniem porażki, jaką w tej sprawie poniósł Ziobro. Po trzecie, medialni macherzy są w stanie dokonywać manipulacji przekazem tak, by skoordynować go z linią przyjętą przez skarżącego i przychylny mu sąd oraz żeby na danym etapie dostarczać oręża przeciwnikom PiS, a pogrążać jego polityków. Z tego względu odnoszenie się przez sąd do stopnia nagłośnienia w mediach wypowiedzi, która miała zniesławić G. oraz porównywalnego sposobu nagłośnienia ewentualnych przeprosin Ziobry jest zagraniem raczej podejrzanym, dwuznacznym.

Wiem, że wymienione przeze mnie wyżej punkty są dla wielu oczywiste, jednak o ile często spotykam się w przestrzeni publicznej z wyrazami poparcia dla Zbigniewa Ziobry, o tyle brakuje mi takich obszerniejszych analiz porządkujących fakty. A takie analizy także są potrzebne, by świadomie odnosić się do wrogiej nam narracji panującego układu. Media do tego wyroku odniosły się z wielką satysfakcją, na dowód kilka wypowiedzi. Wyrok w pierwszej instancji następująco skomentowano w Polsacie (Wydarzenia, Polsat 25.08.08), pani redaktor wymachując kasetami niby z zapisem konferencji prasowej Ziobry mówi: „To są te kasety. Pełny 40-minutowy zapis tamtej konferencji. (...) A do czyjej politycznej trumny to jest gwóźdź, to już pytanie nie do nas – do sądu.” Trudno o bardziej czytelny przekaz – zadaniem sądu jest pogrzebać znienawidzonego i cały czas groźnego dla układu polityka. Ostro pofolgowała sobie Wyborcza, której nienawiść do PiS-u wyraził po tym wyroku jeden z jej politruków w słowach cynicznych, pełnych jadu, ale i specyficznej ulgi, że zagrożenie dla układu minęło:

Komentarz

Piotr Pacewicz, Komentarz, Gazeta Wyborcza 26.08.08

(...) Wyrok sądu odbudowuje wiarę w demokratyczny ład. Nie wolno kłamać, krzywdzić ludzi. Ale nie upajajmy się zbyt łatwo. Ktoś przecież uległ populistycznej histerii, jaką była IV RP. Ktoś dawał tytuły „Doktor śmierć” po konferencji, na której Ziobro oskarżył dr. Mirosława Garlickiego o zabicie pacjenta. (...) A przecież absurdalność zarzutu, że wybitny kardiochirurg zabija pacjenta w zemście za to, że jego rodzina nie sprzedała krowy i nie ma na łapówkę, była widoczna gołym okiem. Przecież świadkowie podważali wersję Ziobry. Nawet ekspertyza prof. Religi, PiS-owskiego ministra zdrowia, stwierdzała co najwyżej błąd w sztuce medycznej.

Trzeba było tylko odrobinę zdrowego rozsądku. Ale pamiętacie tamte czasy, tamtą histerię? Pamiętacie, jaki był kryptonim akcji służb przeciw dr. Garlickiemu? Przypomnę: „Mengele”. Jak można było się nabrać na taką tandetę?

Można było. Dwie trzecie Polaków uznało Ziobrę za polityka o najwyższej wiarygodności. Wywindowaliśmy go w sondażach zaufania powyżej poziomu Jacka Kuronia! Ktoś w Polsce głosował na PiS. (...)

Pisałem: „Minister Ziobro, człowiek jeszcze młody, powinien do końca życia żałować swego czynu [oskarżenie o zabójstwo], i to niezależnie od tego, czy potwierdzą się, czy nie, inne zarzuty wobec dr. G.” Odpowiedzią były szyderstwa, że bronimy elit III RP i że koniec Polski Kiszczaka i Michnika już bliski.

Wyrok na Ziobrę to też osąd naszej głupoty, podatności na hochsztaplerów.

Wyjątkowo agresywny serwis polityczny Pardon.pl piórem jego gwiazdy podpisującej się Magda Hartman i w tej sprawie dał popis, oto fragmenty artykułu po wyroku w drugiej instancji (Magda Hartman, Ziobro poniżony: Zapłacę doktorowi G., Pardon.pl, 02.01.09): Pozwani i Skazani – tak brzmi najnowsze odczytanie tajemniczego skrótu PiS. (...) Sąd ponad wszelką wątpliwość ustalił, że doktor Garlicki nikogo nie zabił, więc słowa Ziobry «ten pan już nikogo życia nie pozbawi» były klasycznym, ordynarnym pomówieniem. Doprawdy – jakim cudem ten Ziobro w ogóle skończył prawo, skoro nie rozumie rzeczy tak elementarnych? Ziobro wije się więc żałośnie – niczym, mówiąc obrazowo, glista pod łopatą. [podkr. oryg.]”

W sprawie doktora G. układ pokazał, że nie zawaha się przed zakwestionowaniem podstawowych zasad funkcjonowania państwa w imię doraźnych celów politycznych. Tak należy odczytywać kuriozalny wyrok sądu skazującego w sprawie cywilnej byłego ministra sprawiedliwości i Prokuratora Generalnego Zbigniewa Ziobrę na zadośćuczynienie oraz kosztowne przeprosiny a także mściwe komentarze typu: „minister Ziobro powinien do końca życia żałować swego czynu” czy „Ziobro wije się żałośnie niczym glista pod łopatą”. Zemsta na Ziobrze skoncentrowała się wokół jego rzekomej winy za wypowiedzenie słynnego zdania: „Już nikt nigdy przez tego pana życia pozbawiony nie będzie.” Już samo dopatrywanie się diabelskiego zła w tym jednym zdaniu, wobec ogólnie znanych kryminalnych, zdradzieckich działań oraz dyskwalifikujących wypowiedzi u wielu polityków z innych ekip, robi wrażenie jakiegoś surrealizmu. Dlaczego nazwałem tę sytuację „kwestionowaniem podstawowych zasad funkcjonowania państwa”? – to proste: ministrowi Ziobrze zarzuca się naruszenie zasady domniemania niewinności, tymczasem zarzut ten skierowany do prokuratora – a Ziobro pełnił w tym czasie funkcję Prokuratora Generalnego – jest absurdalny. Stawianie zarzutów i prowadzenie śledztw jest funkcją, do której prokuratorzy są powołani. Pan Kowalski publicznie ogłaszający, że pan X jest mordercą, być może dopuszcza się zniesławienia, ale gdy robi to prokurator w ramach swoich obowiązków, to jest to formalny akt postawienia zarzutów, który skutkuje dalszymi czynnościami przewidzianymi przez prawo. Gdyby prokuratorzy z góry zakładali niewinność, to prowadzenie śledztw w celu udowodnienia oskarżonym ich win straciłoby sens. W praktyce zawsze jest tak, że zarzuty zostają podtrzymane lub umorzone. Konferencje prasowe, na których prokuratorzy przedstawiają stan swojej pracy w ważnych sprawach, odbywały się przed Ziobrą i odbywają się nadal po ustąpieniu rządu PiS. Wbrew niedorzecznym komentarzom, w tej sprawie nie stało się nic niezwykłego. Sądzenie się przez oskarżonego z Prokuratorem Generalnym za to, że ten postawił mu jakiś zarzut, a zarzut ten został potem przez media przeinaczony i nagłośniony w formie sensacji, jest jakimś żartem. Trudno też w tej sprawie zgodzić się ze zdaniem sądu, iż przedstawienie zarzutów na konferencji prasowej było emocjonalne. Każdy, kto zetknął się z przemówieniami prokuratora czy adwokata na sali sądowej wie, że właśnie taki język jest używany w świecie prawniczym. Taka forma konferencji prasowej została przyjęta celowo i było to słuszne posunięcie. Tworzenie przez ordynatorów dochodowych prywatnych folwarków na swoich oddziałach było i jest często spotykaną patologią publicznej służby zdrowia, a po tej konferencji prasowej na nieuczciwych lekarzy padł strach. Monstrualna i powszechnie wiadoma w społeczeństwie korupcja wśród lekarzy uległa wyraźnemu zmniejszeniu. Nie da się jednak z dnia na dzień radykalnie zmienić swojego poziomu życia, toteż właśnie wtedy w krótkim czasie zaczęły się strajki lekarzy z wygórowanymi postulatami płacowymi. Dodajmy, że zdanie Ziobry o pozbawieniu życia zostało ewidentnie wyrwane z kontekstu. Zaraz po nim padło zdanie: „Nie przesądzamy charakteru tych zdarzeń. Ostatecznie o sprawie decydować będzie sąd.” Przesłanie konferencji prasowej nie ma więc nic wspólnego z naruszeniem zasady domniemania niewinności i wydaniem wyroku przed procesem sądowym, jak grzmią przeciwnicy Zbigniewa Ziobry i PiS.

W sprawie doktora G. warto też zwrócić uwagę na fakt, iż media całkowicie wypadły tu z tradycyjnej roli wyraziciela sprawiedliwości społecznej. W ramach tej roli media często „wychodzą przed szereg” w tropieniu i piętnowaniu afer, krzywd wyrządzanych zwykłym ludziom, bezbronnym wobec systemu, domagają się surowych kar dla sprawców przestępstw. Te działania media podejmują, korzystając z wolności słowa, zaplecza prawnego i finansowego, którym dysponują, oraz z tego, że nie podlegają szczegółowym procedurom i ograniczeniom, którym musi podlegać wymiar sprawiedliwości. Jest to ważna rola mediów, gdyż są one tu specyficznym wentylem bezpieczeństwa, który z jednej strony neutralizuje często słuszny gniew społeczeństwa, a z drugiej strony stanowi formę nacisku na wszystkie komponenty władzy państwowej, które nawet w najlepszym systemie mają tendencję do ulegania erozji, wchodzenia w nieformalne układy z rozmaitymi grupami wpływów. U nas w sprawie doktora G., a także w wielu innych sprawach, media odwracają tę rolę i stają się przeciwnikiem tych polityków, którzy dążą do oczyszczenia państwa, nazywając ich pogardliwie „szeryfami”, a sojusznikiem tych sił, które wraz z dyspozycyjnym wymiarem sprawiedliwości dążą do utrzymania status quo. W prawidłowo funkcjonującym systemie demokratycznym zdrowe media są niezbędnym komponentem słusznie nazywanym czwartą władzą. Brak tego komponentu i opisane tu na przykładzie sprawy doktora G. niezrozumiałe z punktu widzenia interesu społecznego reakcje mediów będą z czasem prowadziły do narastania negatywnych zjawisk społecznych – frustracji, zniechęcenia, a w końcu niepokojów społecznych.

Wierzę, że III RP, o której jak najlepszy wizerunek tyle środowisk tak zaciekle walczy, nie będzie mogła długofalowo utrzymać się, mając za nic elementarne normy etyczne. Tylko w opisanym wyżej przypadku doktora G. minimum dociekliwości i kilka godzin z Internetem wystarczy, żeby dowiedzieć się, jakiej kanalii broni układ. Jak niewspółmierne są ataki na Zbigniewa Ziobrę, zwłaszcza gdy przypomnimy sobie niezliczone i naprawdę wielkie afery III RP, prawdziwe zabójstwa polityczne, ułaskawienie Petera Vogla itd., w odniesieniu do których media nie były nawet w połowie tak aktywne, jak w sprawie niszczenia wizerunku ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry i dyskredytowania w społeczeństwie całego PiS-u.

Klip 1. Przypadki doktora G. Filmowe podsumowanie szerzej znanych wątków w sprawie doktora G. – dotyczących korupcji i błędów medycznych. Film skupia się na suchych faktach z pominięciem ocen i otoczki politycznej. W filmie zamieszczone są szczegółowe opisy najgłośniejszych przypadków wraz z odnośnymi opiniami ekspertów, 2 z fragmentów nagrań należących do materiałów operacyjnych udostępnionych opinii publicznej przez prokuraturę, sceny z aresztowania i wypowiedzi doktora G. po zwolnieniu z aresztu.

Klip 2. Fragment konferencji prasowej 14.02.07, na której minister sprawiedliwości i Prokurator Generalny Zbigniew Ziobro oraz szef CBA Mariusz Kamiński poinformowali o aresztowaniu Mirosława G. oraz przedstawili zarzuty. Jest to słynne zdanie „Już nikt nigdy przez tego pana życia pozbawiony nie będzie” nagłośnione przez media i wykorzystane później przez doktora G. do prywatnego oskarżenia byłego ministra. Niestety nie udało mi się znaleźć zapisu pełniejszego fragmentu zapisu video konferencji.

Klip 3. Jarosław Gowin występuje tu jako członek swego rodzaju „orkiestry” tworzącej podstępną narrację, zgodnie z którą, minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro przez swoją wypowiedź jest winien śmiertelnych ofiar spadku liczby transplantacji. Ta wypowiedź miała miejsce 08.10.07 (krótko przed wyborami 2007) w programie Teraz my! w stacji TVN

Klip 4. Zgodnie z obowiązującą modą serwisy informacyjne dziś obowiązkowo stawiają „kropkę nad i”, choćby pod płaszczykiem sugestywnych retorycznych pytań. Tu redaktor Małgorzata Ziętkiewicz w Wiadomościach stacji Polsat 25.08.08, wymachując kasetami, komentuje przegraną Zbigniewa Ziobry z Mirosławem Garlickim w pierwszej instancji. Z jej wypowiedzi wynika, że wierny rządzącym dziś elitom Polsat (podobnie jak inne media) chętnie złożyłby już Zbigniewa Ziobrę w „politycznej trumnie”.

Dodatek 1

Komunikat CBA z 14 lutego 2007 roku

Zarzut zabójstwa i wielokrotnego łapownictwa dla ordynatora szpitala MSWiA

CBA 14.02.07

Kilkaset przesłuchanych osób. Kilkanaście zatrzymanych w całym kraju. Kilku lekarzy i kilkoro pacjentów z postawionymi zarzutami. To pierwsze efekty śledztwa prowadzonego przez Centralne Biuro Antykorupcyjne. 20 zarzutów, w tym zabójstwa, Prokuratura Okręgowa w Warszawie postawiła Mirosławowi G., ordynatorowi Kliniki Kardiochirurgii Centralnego Szpitala Klinicznego MSWiA.

Prokuratura zarzuca Mirosławowi G. zabójstwo. W 2006 roku przeprowadził przeszczep serca u pacjenta, wiedząc o poważnych przeciwwskazaniach do przeprowadzenia zabiegu. Nie dochował, mimo iż miał taką możliwość, odpowiedniej staranności. Po zabiegu zażądał od rodziny pacjenta korzyści majątkowej, której nie otrzymał. Kilka dni po operacji wydał polecenie odłączenia pacjenta od urządzeń wspomagających czynności życiowe, co spowodowało natychmiastowy zgon pokrzywdzonego. W tej sprawie przedstawiono także zarzut fałszowania dokumentacji innemu lekarzowi ze szpitala MSWiA.

Mirosław G. wielokrotnie przyjmował łapówki uzależniając od nich przeprowadzanie zabiegów i właściwą opiekę medyczną. Miały różną formę – pieniężne wynosiły zwykle kilka tysięcy zł. Prokuratura zarzuca mu także narażanie kolejnego pacjenta na niebezpieczeństwo utraty życia lub zdrowia, nakłanianie do poświadczania nieprawdy, znęcanie się nad podwładnym.

Funkcjonariusze CBA nadal prowadzą działania na terenie szpitala. Przeszukano także mieszkania, w tym Mirosława G. W ostatnim przypadku zajęto mienie w postaci pieniędzy o wartości ok. 90 tys. zł, w różnych walutach, samochód BMW serii 7, kilkaset ekskluzywnych prezentów, m.in. markowych zegarków, wiecznych piór, biżuterii etc. Podjęto czynności zmierzające do zajęcia nieruchomości należących do Mirosława G.

Prokuratura wystąpiła o tymczasowe aresztowanie Mirosława G. Grozi mu kara dożywotniego więzienia.

Centralne Biuro Antykorupcyjne zgromadziło niezbite dowody przestępczej działalności szeregu osób. Z całą pewnością należy spodziewać się kolejnych zatrzymań. Apelujemy o zgłaszanie się do CBA osób, od których wyłudzano pieniądze w klinice lub poszkodowanych w tej sprawie w inny sposób. Przypominamy, że nie podlega karze osoba, która wręczyła korzyść majątkową osobie pełniącej funkcję publiczną i zawiadomiła o tym fakcie organ powołany do ścigania korupcji, ujawniając istotne okoliczności, zanim organ dowiedział się o fakcie.

Dodatek 2

Fragmenty stenogramu konferencji prasowej Zbigniewa Ziobro i Mariusza Kamińskiego z dnia 14 lutego 2007 roku

Konferencja prasowa dotyczyła sprawy kardiochirurga doktora Mirosława Garlickiego aresztowanego przez CBA 12.02.07, któremu postawiono szereg zarzutów – zabójstwa, narażenia na utratę życia, korupcji, mobbingu, molestowania seksualnego. Do czasu umorzenia śledztwa w sprawie zarzutów z art. 148 kk – zabójstwa i z art. 160 kk – narażenia na utratę życia w maju 2008 r., w doniesieniach medialnych Garlicki był określany zazwyczaj jako doktor G.

Stenogram konferencji prasowej ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobro i szefa CBA Mariusza Kamińskiego z dnia 14 lutego 2007 roku

Mariusz Kamiński, szef CBA: Pragnę Państwa na początku poinformować, że od kilku miesięcy funkcjonariusze Centralnego Biura Antykorupcyjnego prowadzili sprawę związaną z działalnością ordynatora kliniki kardiochirurgii szpitala MSWiA przy ul. Wołoskiej w Warszawie, dr. Mirosława G. W toku czynności realizowanych przez funkcjonariuszy CBA przeprowadzono rozmowę i przesłuchano kilkuset pacjentów tego szpitala oraz kilkudziesięciu pracowników medycznych tego szpitala. Uzyskana wiedza i zebrane dowody powodują, że dzisiaj możemy Państwu powiedzieć jednoznacznie: Pan dr Mirosław G. roztaczający wokół siebie aurę wirtuoza polskiej kardiochirurgii jest bezwzględnym, cynicznym łapówkarzem. Mamy wiedzę, dysponujemy wiedzą o kilkudziesięciu łapówkach jakie lekarz ten przyjął. Mamy zebrane dowody już na tym etapie śledztwa, pełne dowody w kilkunastu sprawach.

Chcemy Państwu powiedzieć, że w mojej opinii, w naszej opinii, doszło do swego rodzaju prywatyzacji oddziału kardiochirurgii przez tego lekarza i utraty kontroli nad tym oddziałem przez kierownictwo szpitala. Wiedza jest porażająca i znacznie szersza. W połowie grudnia, w trakcie wykonywania czynności przez naszych funkcjonariuszy uzyskaliśmy informacje o tajemniczych zgonach na tym oddziale. Analiza tych informacji wskazywała na to, że mogło dojść do zbrodni zabójstwa. W tej sytuacji bezzwłocznie poinformowaliśmy Pana Prokuratora Generalnego o wszystkich okolicznościach sprawy i poprosiliśmy o powołanie specjalnego zespołu prokuratorów. Taki zespoł został powołany, niezwykle kompetentny i zaangażowany, w wyniku czego chcieliśmy Państwa poinformować o pełnych ustaleniach dotyczących tej sprawy.

Zbigniew Ziobro – minister sprawiedliwości i prokurator generalny: Drodzy Państwo, chciałem powiedzieć na początku, że życie pisze często najbrutalniejsze scenariusze. To co udało się ujawnić służbie, którą kieruje pan Minister Kamiński, jest rzeczywiście wstrząsające. Otóż widzimy tutaj proceder, ktory sprowadzał się nie tylko do cynicznego wykorzystywania ludzkich uczuć, emocji, miłości najbliższych w stosunku do bliskich chorych i żerowaniu na tych uczuciach. Żądanie wymuszania pieniędzy, ograbiania ludzi nie tylko z pieniędzy, ale również nadziei, której tak naprawdę często już nie było a pieniądze i tak wymuszano. Mało tego zebrany materiał dowodowy wskazuje na to, że mogło tutaj dojść do czegoś więcej niż tylko gigantycznej korupcji i rażących zaniedbań i błędów lekarskich. Jednym z zarzutów, postawionym przez prokuraturę jest zarzut zabójstwa w jednej ze spraw, z którą właśnie zjawił się u mnie Pan Minister Kamiński z funkcjonariuszami Centralnego Biura Antykorupcyjnego.

Pojawiły się wcześniej sygnały, z których mogło wynikać, że mamy do czynienia właśnie nie tylko z korupcją, nie tylko z żerowaniem na ludzkim nieszczęściu, krzywdzie i desperacji rodzin, które z miłości do swych najbliższych, jak wspomniałem były gotowe dać ostatni pieniądz, ale też niestety dochodziło do czynów, które mieszczą się w kategorii zbrodni i taki zarzut, zarzut dopuszczenia się zbrodni zabójstwa został przez prokuraturę postawiony wśród 20 zarzutów innych związanych z narażeniem na niebezpieczeństwo życia ludzkiego związanych przede wszystkim z korupcją, tłem wszystkiego tego jest właśnie korupcja i muszę Państwu powiedzieć, że początkowo, kiedy Pan Minister Kamiński przyszedł do mnie, kiedy zorganizowaliśmy pierwszą naradę w tej sprawie, nie wierzyłem, odrzucałem w swojej świadomości taką to możliwość, że w służbie zdrowia, w bardzo znanej klinice, bardzo znany i powszechnie, przynajmniej do niedawna ceniony kardiochirurg, profesor mógłby dopuszczać się tego rodzaju niegodziwych czynów. Otóż w czasie jak poznawałem zebrany materiał dowodowy przez CBA, później również przez prokuratorów, zmieniałem zdanie. Zmieniałem zdanie i niestety ogarnia mnie coraz większy smutek, ale w tym niestety smutnym poznawaniu prawdy możemy też powiedzieć o ważnym wydarzeniu w tym tego słowa znaczeniu, że już nikt nigdy przez tego pana życia pozbawiony nie będzie.

Drodzy Państwo, w tej chwili mam jeden udokumentowany przypadek w wysokim stopniu wskazujący na możliwość zabójstwa, w związku z tym został postawiony zarzut z art. 148 kodeksu karnego. Są oczywiście badane inne przypadki, które też wskazują na niejasne okoliczności zejścia pacjentów. Nie przesądzamy charakteru tych zdarzeń. Ostatecznie o sprawie decydować będzie sąd. Natomiast, to co już udało się na ten moment ustalić, zgromadzić w postaci materiału dowodowego jest naprawdę wstrząsające i muszę Państwu powiedzieć, że cieszę się, jeśli można tu mówić o pewnej radości z tego, jednak w tej niezwykle smutnej, tragicznej sprawie, że pojawiła się ona i dotarła do funkcjonariuszy Centralnego Biura Antykorupcyjnego dzięki inicjatywie samego środowiska medycznego. To lekarze, ludzie, którzy też składali podobnie jak aresztowany dzisiaj przez sąd profesor, przysięgę Hipokratesa potraktowali ją na serio i poważnie i to oni uznali, że dalej patrzeć na to co tam się dzieje nie mogą i zdecydowali się zwrócić do nowej instytucji, która została powołana całkiem niedawno, na której czele stoi Pan Minister, instytucji, w której skuteczność, szczerość zadań, działań i nieuwikłanie uwierzyli.

Jeśli ktoś, drodzy Państwo, ktoś pyta przy okazji – to jest, przepraszam pozwolę sobie na taką refleksje, Pan Minister wybaczy – czy warto było powoływać Centralne Biuro Antykorupcyjne, to choćby dla tego jednego przypadku warto było, jeżeli znaleźli się lekarze, którzy uwierzyli w tę instytucję, uwierzyli w ludzi, którzy tutaj się znaleźli, uwierzyli w ich uczciwość, determinację i szczerość wyjaśnienia tego rodzaju tragicznych spraw. Cały proceder, rzecz jasna, trwał znacznie dłużej. Nie wiemy, czy przypadków, które pozwolą nam stawiać zarzuty zabójstwa ustalimy więcej, natomiast wiemy na pewno, że przypadków które pozwolą nam stawiać wiele innych ciężkich zarzutów, łącznie oczywiście zawsze z tłem korupcyjnym będzie znacznie, znacznie więcej i chciałbym też dodać, że jest sprawą niezwykle istotną, aby każdy kto miał do czynienia z owym cenionym do niedawna i szanowanym profesorem, a kto był zmuszony złożyć łapówkę w zamian za ratowanie życia najbliższych, zechciał zgłosić się do Centralnego Biura Antykorupcyjnego, albo do prokuratury. (...)

Apeluję do wszystkich którzy mieli styczność z aresztowanym dzisiaj profesorem kardiologiem, kardiochirurgiem, by zgłosili się do prokuratury i złożyli zeznania, w przeciwnym bowiem razie, jeżeli ktoś osobiście nie zgłosi się do prokuratury, bądź do CBA, to na pewno prędzej czy później trafi do niego prokurator bądź funkcjonariusz CBA i będą z tym związane stawiane zarzuty. Jest taki przepis w polskim kodeksie karnym, który mówi, że jeżeli ktoś sam zgłosi się mając wiedzę o korupcji, nim do tej wiedzy dotrą organy ścigania, wówczas nie podlega karze. My dzisiaj w oparciu o ustalenia poczynione tak przez funkcjonariuszy CBA, jak i przez prokuratorów wiemy o kilkudziesięciu przypadkach korupcji i wiemy, że sprawa jest rozwojowa i dlatego chcielibyśmy, rozumiejąc pewną szczególną sytuację motywacyjną, pewien dramat rodzin, najbliższych, którzy byli przypierani do muru i stawiani w sytuacji, w której każdy normalny człowiek pewnie by uległ dla ratowania życia najbliższego, dawali łapówki, czasami ostatnie grosze jakie posiadali, by zgłaszali się, by zechcieli te zeznania złożyć, a wówczas nie poniosą odpowiedzialności karnej.

Chciałbym też powiedzieć, że, jeszcze raz to podkreślić, że bardzo wysoko oceniam jako Prokurator Generalny, osoba która bezpośrednio nadzorowała tę sprawę od pewnego momentu, profesjonalizm działania funkcjonariuszy CBA, profesjonalizm działania prokuratorów, dzięki temu udało się zebrać bardzo mocny – rzadko się tak zdarza – materiał dowodowy, który w sposób jednoznaczny i niezbity wskazuje, że mieliśmy do czynienia z długim procederem przestępczym. Dzisiaj w jednej z gazet pojawił się artykuł, który mówił o wirtuozie, ktory ma jakże cenne ręce, jak widać te ręce mają różną cenę i różnie można tą cenę określać. Nie chciałbym wchodzić w polemiki, bo i moment, i chwila nie ta, natomiast czasami warto być może, nawet pisząc komentarze, w dużej gazecie o dużym nakładzie ustalić fakty, a później protestować przeciwko działaniu prokuratury czy Centralnego Biura Antykorupcyjnego. To tyle, dziękuję bardzo.

Mariusz Kamiński, szef CBA: (...) Dzisiaj wniosek o tymczasowe aresztowanie rozpatrywał sąd i sąd przychylił się do wniosku prokuratury, pan Mirosław G. został aresztowany, tak że jest osobą nie tylko zatrzymaną przez nas w poniedziałek, ale już aresztowaną decyzją sądu. Chcę powiedzieć, że mimo szerokiej skali działań CBA poprzedzających zatrzymanie które miało miejsce w poniedziałek udało się zachować całkowitą dyskrecję co do naszych działań. W poniedziałek nastąpiło zatrzymanie, nastąpiło przeszukanie mieszkania. W nieruchomościach należących do Mirosława G. i chcę Państwa pokrótce poinformować o wynikach tych zatrzymań: otóż ujawniono i zabezpieczono około 90 tys. złotych w gotowce, również w walutach obcych w mieszkaniu tego lekarza, jak również kilkaset niezwykle cennych przedmiotów mających charakter, jak zakładamy, prezentów. Zabezpieczono również samochód BMW tego lekarza i są podjęte czynności zmierzające do zabezpieczenia nieruchomości całego majątku Mirosława G.

Zbigniew Ziobro – minister sprawiedliwości i prokurator generalny: Jeśli Państwo pozwolą, to o cynizmie tego świadczy fakt, że w kontekście zarzutu zabójstwa, gdzie widzimy z zebranego materiału dowodowego, iż człowiek został de facto skazany na śmierć nie przeszkadzało to temu panu żądać od jego najbliższej rodziny łapówki, a że rodzina była biedna, że nie posiadała majątku – to byli rolnicy – to zasugerował sprzedaż krowy, żeby mieć łapowkę w zamian za rzekome ratowanie ich najbliższego ojca. No, a jak ratował, to właśnie znajduje swój wyraz z artykułu 148 kodeksu karnego, więc myślę że ten przykład bardzo ilustruje postawę, „wysokie morale” tego wirtuoza, jak niektóre media donoszą.

Mariusz Kamiński, szef CBA: Może tutaj jeszcze taka jedna uwaga. Jak wspomniałem mamy szeroką i rozbudowaną wiedzę na temat tego, co się działo w szpitalu, i w oparciu o tę wiedzę chcę też jednoznacznie powiedzieć że w tym szpitalu pracuje, mówił o tym mimochodem Minister Sprawiedliwości, pracuje wielu wybitnych, uczciwych i szlachetnych lekarzy i nie chcemy, aby ta sprawa padła cieniem na całe środowisko medyczne tego szpitala, bo nasza wiedza wskazuje że jest tam wielu wybitnych, szlachetnych ludzi, którzy dobro pacjenta traktują jako cel nadrzędny w swojej działalności.

Dodatek 3

Artykuł do którego odnosili się Zbigniew Ziobro i Mariusz Kamiński na konferencji prasowej

Telewidzowie lubią kajdanki

Piotr Pacewicz, Telewidzowie lubią kajdanki, Gazeta Wyborcza 14.02.07

Funkcjonariusze CBA pojawili się w poniedziałek w Centralnym Szpitalu Klinicznym MSWiA w Warszawie przy Wołoskiej. Od razu poszli do kliniki kardiochirurgii, skąd wyprowadzili skutego kajdankami dr. Mirosława G. Na oczach pacjentów i personelu. Dr G. w 2006 r. przeszczepił 35 serc. Najwięcej w Polsce. Słynny kardiolog, o rękach cenniejszych niż wirtuoz pianista, bo ratujący nimi życie, idzie przez główny hol swego szpitala, ręce ma skute. Pacjenci patrzą. Może nawet ktoś złapie się za serce.

Według ustawy z 1990 r. można „stosować środki przymusu bezpośredniego w razie niepodporządkowania się organom policji”. Te środki to: „siła fizyczna w postaci chwytów obezwładniających, urządzenia techniczne w postaci kajdanek, prowadnic, kaftanów bezpieczeństwa, pasów i siatek obezwładniających” itd.

Czyżby dr G. próbował uciekać? Złapał za skalpel? Nic na to nie wskazuje. Po co więc go zakuto? Nie ze względu na niego, lecz na nas. Na publiczność. Ustawa o policji jest bowiem nie na czasie. Dziś liczy się medialny efekt i prosty, prostacki komunikat, jaki władza wysyła: jesteśmy silni. Koniec świętych krów. Korupcji nikomu nie przepuścimy.

Lekarz brał? Jeszcze nie wiadomo, ale władza już wydała wyrok. Bez kajdanek byłoby gorzej. Jacyś faceci po cywilnemu prowadziliby lekarza w białym fartuchu. Gdzie tu news? Gdzie siła władzy? (...)

Jedni z tych ludzi są winni, inni niewinni. To nieważne. Liczy się efekt. Władza pokazuje siłę i wydaje wyrok. Media wydają wyrok. A gawiedź ma odrobinę satysfakcji: widzisz, synku, każdemu można dać w d... A wydawało mu się, że nikt mu nie podskoczy.

Dodatek 4

Stenogramy z rozmów telefonicznych doktora G. z personelem szpitala MSWiA z dnia 8 grudnia 2006 roku

Stenogramy opublikowała Rzeczpospolita 12.01.08. Są to rozmowy doktora G. przebywającego w Krakowie prowadzone z lekarzami dyżurnymi w szpitalu MSWiA a dotyczące pacjenta Jerzego Gołębia. Czas: 08.12.06 (pt) wieczorem. 08.12 ok. godziny 17:00 kilka dni po przeprowadzonym przeszczepie stan chorego załamał się. Po reanimacji na polecenie doktora G. podłączono go do urządzenia wspomagającego – pompy centryfugalnej. Po kilku godzinach odłączono go od urządzenia. 09.12 nastąpił zgon pacjenta. Właśnie do tej śmierci odnosiły się słowa ministra Zbigniewa Ziobry na konferencji prasowej: „Już nikt nigdy przez tego pana życia pozbawiony nie będzie.”

Stenogram 1.

Dr G.: No i co. Po co Jasiek tam siedzi, przecież pan może siedzieć przy tej pompie, przecież nie ma problemu.

Lekarz dyżurujący: To nie o to chodzi, doktorze, żeby siedzieć. Jest osiemset na godzinę drenażu, to się odsysa. Jasiek to później z powrotem recyrkuluje. To jest jeden wielki bełt. No dla mnie...

Dr G.: Jakoś se to weźcie Wojdygę i spróbujcie odłączyć to, a jak się nie uda to tyle, no bo co, przecież nie będziecie siedzieć cały weekend.

Lekarz dyżurujący: Jak odłączymy to będzie pa, od razu.

Dr G.: Ale na sali operacyjnej to trzeba zrobić.

Lekarz dyżurujący: Woda ucieka poza łożysko, no wszystko...

Dr G.: Słuchaj trzeba odłączyć, słuchaj to co mówię.

Lekarz dyżurujący: Tak jest.

Wyjaśnienie: Doktor G. każe odłączyć pacjenta po przeszczepie serca, który znajduje się na oddziale intensywnej terapii (IT) i jest podtrzymywany przy życiu za pomocą urządzenia wspomagającego pracę serca. Chce w ten sposób oszczędzić kolegom konieczności spędzenia na dyżurze całego weekendu. Lekarz zwraca uwagę doktorowi G., że odłączenie urządzeń oznacza natychmiastowy zgon. Doktor G. potwierdza polecenie odłączenia pacjenta i zaleca przewiezienie go w tym celu na salę operacyjną. Odłączenie pacjenta na oddziale IT poprzedzone musi być licznymi procedurami. Ten problem nie istnieje, gdy pacjent umiera na sali operacyjnej.

Stenogram 2.

Dr G.: Wojdyga, sala operacyjna. To się nazywa próba usunięcia centryfugi, nieskuteczna i trudno, no bo co więcej zrobić.

Lekarz dyżurujący: No właśnie...

Dr G.: Przecież nie możesz tego odłączyć...

Lekarz dyżurujący: Nie, ale ja właśnie do doktora dzwonię, żeby powiedzieć...

Dr G.: Wiem, ale nie możesz odłączyć tego na IT.

Lekarz dyżurujący: Nie.

Dr G.: Tylko musisz na sali, no trudno i wiesz.

Lekarz dyżurujący: Tak jest.

Dr G.: I powiem ci uczciwie, trzeba było tego chorego nie przeszczepiać, tylko tydzień trzymać i wyrównać i dopiero wtedy.

Wyjaśnienie: Doktor G. jeszcze raz poleca przewieźć pacjenta na salę operacyjną w celu odłączenia. W rozmowie przyznaje, że decyzja o przeszczepieniu serca była błędna, gdyby przeszczep przeprowadzono później, pacjent miałby szansę przeżyć.

Dostępne materiały wskazują na to, że do śmierci Jerzego Gołębia przyczyniły się aż dwie decyzje doktora G. Pierwsza decyzja to błąd medyczny polegający na zakwalifikowaniu do operacji chorego po zapaleniu płuc. Do tego błędu w drugiej z przytoczonych rozmów przyznał się sam G. Tę decyzję uznał za błędną profesor Zbigniew Religa, a skrytykował niemiecki profesor Roland Hetzer, którego opinia ostatecznie posłużyła do umorzenia zarzutów z art. 148. Dodatkowo profesor Religa zwrócił uwagę na możliwość błędnego wszczepienia urządzenia wspomagającego. Druga decyzja to zastosowana na polecenie doktora G. mafijna metoda pozbycia się niewygodnego pacjenta przez przewiezienie go na salę operacyjną tylko po to, by podczas fikcyjnej operacji zakończyć tam jego życie. Sposób, w jaki prowadzone były rozmowy, pozwala na wyciągnięcie wniosku, że taka niekłopotliwa metoda „odłączania” nie jest w tym środowisku czymś nadzwyczajnym. Słowa „to się nazywa nieskuteczna próba usunięcia centryfugi” brzmią złowróżbnie i przypominają zmowę złych glin likwidujących podejrzanego: „to się nazywa zabity w czasie próby ucieczki”. Jeśli do tego dołożymy korupcyjne „nabijanie” liczby przeprowadzonych na oddziale przeszczepów, to w tych okolicznościach słowa ministra Ziobry o „pozbawieniu życia przez tego pana” nie mogą budzić zdziwienia.

Dodatkowy niesmak wzbudza owa nieszczęsna krowa, której sprzedaż doktor G. zasugerował rodzinie Jerzego Gołębia już po transplantacji, by pacjent dostał dobrą opiekę: „musielibyście krowę z obory wyprowadzić”. Mimo nachalnej propagandy wybielającej doktora G. wyłania się tu obraz człowieka zdemoralizowanego. Nikt nie kazał mu czynić korupcyjnych sugestii, a skoro już to zrobił, to w pełni uprawniona jest choćby taka spekulacja: czy gdyby były pieniądze za krowę, to urządzenie wspomagające zostałoby wszczepione prawidłowo? Salon oczywiście odwrócił sytuację i uznał krowę za dobry motyw do chichotania z Ziobry.

Pociągnięcie do odpowiedzialności karnej lekarza, który popełnił błąd medyczny, nawet skutkujący śmiercią lub kalectwem pacjenta, zdarza się niezwykle rzadko. Wynika to z podejścia prokuratury – postępowania przeciwko lekarzom w sprawach błędów lekarzy prowadzi się ze z góry powziętym założeniem, iż lekarz nie może ponosić odpowiedzialności karnej. Drugą przyczyną tego stanu rzeczy jest ogólnie znana w społeczeństwie lojalność korporacyjna w środowisku lekarskim – lekarze z zasady w tego typu sprawach wykonują ekspertyzy korzystne dla lekarzy. Ten mechanizm skutecznie zadziałał w sprawie doktora G., w której prokuratura odniosła się jedynie do ekspertyz korzystnych dla doktora G. Dobitnym przejawem lojalności korporacyjnej było zdarzenie na VIII Kongresie Polskiego Towarzystwa Transplantacyjnego w dniach 11-13.05.07 – ustępujący prezes prof. Zbigniew Religa został wygwizdany za odcięcie się od doktora G. A to wypowiedź pewnego kardiochirurga, który zastrzegł nazwisko, z czerwca 2007 r.: „Układ niszczy niewygodnych lekarzy. Dr R., który złożył zeznania w sprawie dr. Mirosława G. z MSWiA, nie obronił specjalizacji, bo profesorowie uznali: «kapusiów trzeba niszczyć». Tak właśnie skomentował «skasowanie» młodego lekarza jeden z członków komisji kwalifikującej.” Media od momentu, gdy sprawa nabrała znaczenia politycznego, zapewniały w tej sprawie osłonę propagandową, stronniczo nagłaśniając tylko argumentację doktora G. Można tu dopatrzyć się dość czytelnej współpracy korporacji prawniczej, lekarskiej i dziennikarskiej, co z kolei można uznać za przejaw działania układu.

Ciekawą okolicznością było opublikowanie przez Gazetę Wyborczą wywiadu z byłym dyrektorem szpitala MSWiA (za czasów doktora G.) Michałem Durlikiem w tym samym dniu, w którym Rzeczpospolita opublikowała powyższe stenogramy. Wywiad z Durlikiem był przeprowadzony kilka dni wcześniej, a okoliczności odłączenia Jerzego Gołębia zostały w nim naświetlone korzystnie dla G.: „Wszyscy wiedzieliśmy, że decyzja odłączenia pacjenta, o którego zabójstwo Kamiński i Ziobro oskarżyli Garlickiego, nie była jego samodzielną decyzją. Garlickiego zresztą wtedy nie było w Warszawie, był w Krakowie. Konsultowano tę decyzję z nim przez telefon, ale podjął ją zespół lekarzy obecnych wtedy w szpitalu, w tym anestezjolog. (...) Żaden z lekarzy podejmujących tę decyzję nie miał wątpliwości. Dalsze podtrzymywanie terapii byłoby błędem.” Ładna konsultacja, nie ma co... Porównanie wersji Durlika z rzeczywistością pokazuje w jakiś sposób wiarygodność całej medialnej kampanii na rzecz Garlickiego.

Dodatek 5

Sprawa korupcji na dużą skalę w szpitalu MSWiA

Działania doktora G. miały szerszy kontekst, który pojawił się w mediach przez chwilę przy okazji głośnego aresztowania. W mediach pojawiły się informacje o aferze korupcyjnej na dużą skalę w szpitalu MSWiA, po czym sprawa została szybko wyciszona, a media skupiły się na wybielaniu doktora G. oraz dyskredytowaniu i ośmieszaniu postawionych mu zarzutów. Nie ma informacji o tym, żeby prokuratura zajęła się tą aferą.

Doktor G. oraz podlegli mu lekarze nie trzymali się ściśle kryteriów pozwalających zakwalifikować pacjenta do transplantacji oraz przeszczepiali organy niewystarczająco dobrze dopasowane do organizmu biorcy. Wszystko po to, by przeprowadzić jak najwięcej przeszczepów. Prawdopodobnie „skracali cierpienia” pacjentom bez zachowania należytych procedur, tak jak w przypadku pacjenta Jerzego Gołębia, z tego samego powodu – by zwolnić miejsca dla nowych pacjentów. Dlaczego tak bardzo zależało im na jak największej liczbie transplantacji? Znana jest kwestia dużych ambicji transplantologów, którzy konkurują liczbą wykonanych przeszczepów, ale chodzi też o bardzo duże pieniądze. Za przeprowadzenie jednego przeszczepu serca ministerstwo zdrowia płaciło szpitalowi w 2007 r. 90 tys. zł w formie kontraktu na następny rok. Kontrakt jest przyznawany bez względu na dalszy los pacjenta. „Nabijanie” liczby przeprowadzonych przeszczepów z punktu widzenia szpitala może być sposobem na wyciskanie pieniędzy z systemu, w którym w tym samym czasie lekarze strajkują, a wiele szpitali bankrutuje. Można spekulować, że przez lata była zgoda polityczna na różne formy uprzywilejowania szpitala MSWiA pełniącego rolę „szpitala rządowego” czy szpitala dla VIP-ów, natomiast po przegranych wyborach 2005 układ grał na przeczekanie i ratował swoje aktywa coraz bardziej mafijnymi metodami. Były dyrektor szpitala MSWiA Michał Durlik we wspomnianym w poprzednim dodatku wywiadzie dla Gazety Wyborczej wyraził charakterystyczne dla Rywinlandu zdziwienie, jak władza mogła zaatakować „swój” szpital – dla ludzi tego pokroju nie do pojęcia jest to, że władza może przedkładać interes społeczny nad własny. Durlik: „Panowie z rządu bardzo mnie zaskoczyli takim stosunkiem do szpitala i Garlickiego. Przez wiele lat korzystali bez żadnych zastrzeżeń z usług naszego szpitala, nawet przed tym, jak doszli do władzy, zawsze staraliśmy się im pomóc. My byliśmy na telefon, na każde życzenie.”

Poltransplant zarządza przeszczepami w Polsce i teoretycznie powinien czuwać nad tym, by nie dochodziło do nieprawidłowości, w tym m.in. do handlu organami. Jednak dyrektor tej instytucji prof. Janusz Wałaszewski przyznał, że przy złej woli możliwe są oszustwa w dokumentacji medycznej polegające np. na złym kwalifikowaniu pacjentów do przeszczepów przy jednoczesnych poprawnych zapisach w dokumentacji. Taki proceder mógł mieć miejsce na oddziale doktora G. Funkcjonariusze badający sprawę stwierdzili braki w dokumentacji, ponadto innemu lekarzowi postawiono zarzut fałszowania dokumentacji, do którego ten przyznał się.

Na konferencji prasowej dotyczącej zatrzymania doktora G. dziennikarze pytali, czy w tej sprawie jest badany wątek handlu organami. Minister Ziobro zaprzeczył, zastrzegając jednocześnie, że sprawa jest rozwojowa.

Warto dodać, że w samej Gazecie Wyborczej jeszcze 19.02.07 dziennikarz działu naukowego, nie poddając się politycznej histerii kolegów politruków, wyjaśniał mechanizmy nadużyć w transplantologii oraz różne systemowe słabości tej dziedziny medycyny (Sławomir Zagórski, Przeszczep po polsku, Gazeta Wyborcza 19.02.07). Ponadto w artykule znalazł się akapit o bolączce łapówek: „Trudno powiedzieć, by akurat przeszczepy były tą dziedziną medycyny, w której łapownictwo kwitłoby szczególnie bujnie. To bolączka całej naszej, nieprzyzwoicie źle opłacanej, służby zdrowia. (...) Polska huczy od plotek, iż najwybitniejsi polscy lekarze bez oporów nastawiają kieszenie. Jednocześnie wielu z nich cieszy się estymą zarówno środowiska, jak i pacjentów. I ci drudzy nie dadzą powiedzieć na nich złego słowa.”

Dodatek 6

Sprawa spadku liczby transplantacji po konferencji prasowej w sprawie aresztowania doktora G.

Wskaźniki statystyczne dotyczące wykonywania przeszczepów w Polsce są podawane corocznie przez Poltransplant w dostępnym biuletynie. Główne wskaźniki to liczba pobrań narządów na milion mieszkańców (pmp – per million population) oraz bezwzględna liczba przeszczepów w danym roku. W roku 2007 nastąpił znaczący spadek obu parametrów w porównaniu z ubiegłymi latami. Jednym z elementów podstępnej narracji w sprawie doktora G. jest twierdzenie, iż ministrowi Ziobrze należy się najwyższe potępienie za spadek liczby przeszczepów, który miał on spowodować. Zamierzonym i uskutecznionym rezultatem tej akcji, czyli wielokrotnego powtarzania tych zarzutów i stwierdzeń (budowania narracji), było utrwalenie tego poglądu u znaczącej części społeczeństwa.

Podam najpierw przykłady popularyzowania tej narracji w społeczeństwie a następnie przeanalizuję sensowność obwiniania byłego ministra o spadek liczby transplantacji. Ten punkt widzenia pojawił się początkowo w oświadczeniach takich ciał jak Naczelna Izba Lekarska, Naczelna Rada Lekarska, Okręgowe Izby Lekarskie, Okręgowe Rady Lekarskie oraz w różnych korporacyjnych lekarskich biuletynach. Oświadczenia te miały często charakter wyrażenia solidarności korporacyjnej doktorem G., a czasem pojawiały się w kontekście konfliktu lekarzy z rządem i żądań dotyczących warunków płacowych. Przykład: (Dziatkowiak kontra Ziobro, Biuletyn Lekarski Okręgowej Izby Lekarskiej w Krakowie 2/2007): „Minister Sprawiedliwości raczej się zagalopował zarzucając chirurgowi Mirosławowi G. ze Szpitala MSWiA w Warszawie obok łapówkarstwa zabójstwo pacjenta. Mirosław G. – wychowanek jednego z najwybitniejszych polskich kardiochirurgów Antoniego Dziatkowiaka – znany był z trudnego charakteru, ale też z podejmowania się operacji przeszczepów o szczególnym poziomie ryzyka. Aresztowanie lekarza w świetle jupiterów, z użyciem «sił zbrojnych», z równoczesnym przesądzeniem o treści wyroku sądowego nie przysporzyło ministrowi ani CBA popularności, choć zarzutu korupcji nikt nie kwestionował. W obronie chirurga odezwał się profesor Dziatkowiak (...) przypisując pewną mało elegancką rolę w tej sprawie profesorowi Zbigniewowi Relidze, który był przed Mirosławem G., kierownikiem Kliniki Kardiochirurgii Szpitala MSWiA. Najwięcej stracili pacjenci. Ilość przeszczepów i tak należąca do najniższych w Europie, spadła drastycznie. Kto za to odpowie?”

Punktem wyjścia dla wielu kampanii budowania określonej narracji w świecie polskich mediów jest stanowisko Gazety Wyborczej lub Polityki. W tym wypadku hasło rzuciła Polityka (Paweł Walewski, Skutki uboczne, Polityka 16/2007 21.04.07). Artykuł w leadzie stawia pytanie: „W Polskiej transplantologii zapaść, jakiej nie było od lat. Liczba przeszczepów spadła w niektórych szpitalach do zera. Kolejki oczekujących na nerkę, serce i wątrobę wydłużają się z tygodnia na tydzień. Czy ktoś za to odpowie?” A w następnych zdaniach sugeruje odpowiedź: „Będzie dramat. To pierwsza myśl, jaka przeszła przez głowę prof. Januszowi Wałaszewskiemu, szefowi Poltransplantu, gdy usłyszał ministra Zbigniewa Ziobrę na słynnej konferencji prasowej w połowie lutego.” W artykule o problemach transplantologii pojawił się motyw lojalności środowiskowej w formie zarzutu skierowanego w stronę profesora Religi przez anonimowego anestezjologa: „On [prof. Religa] po prostu nie jest już po naszej stronie.”

Wojciech Olejniczak dla portalu Gazeta.pl 08.05.08: „Mam nadzieję, że Zbigniew Ziobro już nikgogo fałszywie nie oskarży i jego oskarżenia nie będą miały tak negatywnych skutków, jak to było w przypadku pana Mirosława Garlickiego. On został fałszywie oskarżony o najcięższą zbrodnię, o spowodowanie śmierci pacjenta. To okazało się nieprawdziwe. Od samego początku zwracaliśmy na to uwagę. Problemem jest to, że w tym czasie w Polsce spadła ilość przeszczepów i to bardzo diametralnie na niekorzyść. Trzeba więc rozliczyć tych, którzy do tego doprowadzili, i to zarówno prokuraturę, którą kierował Zbigniew Ziobro – i on osobiście wydawał w tej sprawie opinię – jak i również CBA.”

Mocne słowa padły w liście otwartym pozującego na autorytet Pawła Kukiza z 18.09.08: „Osobiście wątpię, by kwestią tylko przypadku było to, iż bezpośrednio po Pańskiej wypowiedzi gwałtownie spadło dawstwo, transplantolodzy bali się operować, a anestezjolodzy stwierdzać śmierć pnia mózgu. Nie mnie oceniać, co było kontekstem, a co nie. Od tego są instytucje wymiaru sprawiedliwości i wciąż czekam na to, by zajęły się one dochodzeniem na ile «z kontekstu wyrwane słowa» przyczyniły się do znacznego wzrostu liczby zgonów wśród pacjentów oczekujących na transplantację. Chciałbym się mylić w swoich przypuszczeniach, lecz jeśli potwierdzą się one chociaż w części, to niech Bóg Panu wybaczy.”

Przeanalizuję dalej w punktach poszczególne aspekty teorii wiążącej spadek liczby transplantacji ze słowami ministra Ziobry na konferencji prasowej.

  1. Logika związku wypowiedzi ministra Ziobry z liczbą przeszczepów Należy zacząć od oddzielenia samej konferencji prasowej od szumu medialnego i panującej w mediach już wcześniej niekorzystnej atmosfery wokół transplantologii. Jeśli odniesiemy się do samej konferencji prasowej, to widać, że minister Ziobro postawił zarzuty doktorowi G., mówiąc o nim: „ceniony kardiolog, kardiochirurg”. Wyraził przy tym oburzenie, iż ktoś o takiej pozycji społecznej może postępować w sposób tak niemoralny. Nie było przy tym jednak żadnych odniesień do transplantologii. Minister Ziobro nie sugerował systemowych ułomności tkwiących w tej branży (mimo iż takie problemy są, a sprawa doktora G. pozostawała w związku z tymi ułomnościami). Skupił się jedynie na oskarżeniu konkretnego lekarza o konkretne czyny – co wynikało wprost z jego obowiązków. Wiązanie z tym oskarżeniem spadku liczby przeszczepów w skali ogólnokrajowej jest nielogiczne i w istocie niepoważne.
  2. Badanie trendów w liczbie przeszczepów Została nagłośniona hipoteza mówiąca, iż jest korelacja między konferencją prasową ministra Ziobry a spadkiem liczby przeszczepów i korelacja ta odzwierciedla rzeczywisty związek między tymi faktami. Zacznijmy od kluczowej sprawy, od której każdy powinien zacząć, po postawieniu takiej hipotezy. Tą sprawą jest interpolacja, która pozwala badać trendy w przebiegu zjawisk. Szczegółowe obliczenia pozostawiam specjalistom (swoją drogą jak oceniać media wszelakie, które nie zdobyły się na przeprowadzenie takich obliczeń lub ich zlecenie jakiemuś specjaliście – na pewno nie jest to poważne traktowanie odbiorców, czytelników). Tutaj posłużę się danymi z najnowszego Poltransplant. Biuletyn informacyjny 1(17)/2009. Zamieszczona tam tabela zawiera dane dotyczące liczby przeszczepów w poszczególnych latach 2003-2008. Przeprowadziłem interpolację dla 4 punktów – 2003-2006, czyli z danych dostępnych już w 2007. Interpolowana liczba przeszczepów w roku 2007 wynosi 848. Z kolei interpolacja dla 5 punktów z uwzględnieniem odbicia w 2008 roku daje interpolowaną wartość w roku 2007 wynoszącą 1066. Rzeczywista liczba przeszczepów w roku 2007 wyniosła 958. Z tych obliczeń wynika, że związek konferencji prasowej ministra Ziobry z liczbą przeszczepów nie jest tak oczywisty, jak przyjmuje się w nieprzychylnych ministrowi analizach. Można oczywiście pokusić się o bardziej precyzyjne obliczenia (większy zbiór danych, inne metody statystyczne) oraz dogłębną analizę wyników. Tu sygnalizuję, że nikt nawet nie podjął takiej próby.
  3. Zmniejszenie liczby przeszczepów a zmniejszenie liczby dawców narządów Przy analizowaniu zmniejszenia liczby przeszczepów trzeba wziąć pod uwagę, że liczbę przeszczepów zawsze limituje liczba dostępnych narządów, czyli bezpośrednią przyczyną tego zjawiska jest zmniejszenie liczby dawców. Nie jest prawdą, że „transplantolodzy bali się operować, a anestezjolodzy stwierdzać śmierć pnia mózgu”. Jeśli w innych ośrodkach transplantacji zdarzały się nadużycia, to aresztowaie transplantologa mogło dać do myślenia tym, którzy się nadużyć dopuszczali, co można uznać tylko za efekt pozytywny. Trudno sobie natomiast wyobrazić, żeby lekarze do tej pory pracujący uczciwie rezygnowali z pracy związanej z ogromnymi profitami – naukowymi, finansowymi oraz prestiżem. Wręcz przeciwnie – zlikwidowanie ośrodka przejmującego część deficytowych organów nieuczciwymi metodami można porównać do zlikwidowania nieuczciwej konkurencji w biznesie, co pozwala pozostałym na normalny rozwój. Początek trendu zmniejszenia liczby przeszczepów pojawił się w roku 2006 i był o rok poprzedzony początkiem trendu zmniejszenia liczby dawców, który zaznaczył się w roku 2005 w formie nieznacznego spadku: z 14,7 pmp w 2004 do 14,5 pmp w 2005. Warto pod tym kątem prześledzić liczbę przeszczepów serca w poszczególnych ośrodkach. W przeszczepach serca ogółem w Polsce tendencja spadkowa zaznaczyła się już w 2002 r. przy czym w szpitalu MSWiA, gdzie szefem kardiochirurgii był doktor G., liczba ta utrzymywała się na stałym poziomie ok. 20 przeszczepów rocznie, by w 2006 r. nagle skoczyć do 35. Przy ograniczonej liczbie narządów musiało to odbyć się kosztem innych ośrodków. I rzeczywiście: szpital MSWiA był skonfliktowany z Poltransplantem i uruchomił własne kanały pozyskiwania narządów, co jeszcze pogłębiło niesnaski. W 2007 r. ośrodek transplantacji serca w szpitalu MSWiA przestał istnieć, ale w pozostałych ośrodkach liczba przeszczepów pozostała na niezmienionym poziomie. Czyli z jednej strony nie wzrosła – prawdopodobnie ze względu na szersze zjawisko zmniejszenia liczby dawców, a z drugiej strony nie zmalała – jak powinno się stać, gdyby teoria, iż „transplantolodzy bali się operować” była prawdziwa.
  4. Transplantologia jako wrażliwa społecznie dziedzina medycyny Warto zastanowić się przez chwilę nad transplantologią w ogóle i trudnym zagadnieniem pobierania narządów do przeszczepów. Janusz Wałaszewski, dyrektor Poltransplantu, stwierdził, że transplantologia należy do najbardziej wrażliwych społecznie dziedzin medycyny. Rzeczywiście są takie dziedziny medycyny: eutanazja, zapłodnienie in vitro (do tego stosowanie matki zastępczej, tzw. surogatki), eksperymenty z embrionami i komórkami macierzystymi, inwazyjne badania prenatalne, transplantologia. Wymienione tematy rodzą rzeczywiście ważkie dylematy etyczne i każdy powinien się z nimi zmierzyć w swoim sumieniu. Osoby, które zajmują w wymienionych tematach kategoryczne stanowisko albo reprezentują swoją osobą godną podziwu bezkompromisowość, albo brak im wiedzy i intelektu, by w ogóle zrozumieć, o jak skomplikowaną materię tu chodzi. W wymiarze społecznym dylematy te znajdują odzwierciedlenie właśnie w owej społecznej wrażliwości pewnych dziedzin medycyny. W przypadku transplantologii jednym z głównych problemów etycznych jest to, że do transplantacji trzeba pobrać żywe narządy, a w szczególności – bijące serce. W celu umożliwienia tych operacji okazało się konieczne wprowadzenie nowego pojęcia – śmierci mózgu. Jak wcześniej stwierdzono, liczbę przeszczepów limituje liczba dostępnych narządów. Zgodnie z procedurami o pierwszeństwie wśród oczekujących na przeszczep decyduje stopień zgodności dostępnego narządu z organizmem pacjenta. Ponad połowa oczekujących pacjentów umiera zanim doczeka narządów. Potencjalnych dawców jest więcej niż faktycznie pobranych narządów. Istnieją szacunki, że przy pełnym wykorzystaniu możliwych do pobrania narządów oraz dobrej organizacji, narządy dostaliby wszyscy oczekujący na nie. Dokładnie w tym miejscu transplantologia zderza się z problemami etycznymi. W Polsce ustawowo istnieje regulacja domniemanej zgody, a w praktyce powszechnie stosuje się regulację zgody rodziny zmarłego. Tak więc, jeśli osoba za życia nie wyraziła sprzeciwu, to można pobrać komórki, tkanki i narządy ze zwłok. W praktyce jednak lekarze informują najbliższą rodzinę o zamiarze pobrania narządów i uwzględniają jej sprzeciw. Bioetycy motyw odmowy ujmują tak: pobranie narządów stanowi dla najbliższej rodziny akt braku poszanowania zwłok w majestacie śmierci. I rzeczywiście – nierzadko osoby początkowo pozytywnie nastawione do transplantologii w obliczu śmierci najbliższych zmieniają nastawienie i odmawiają zgody na pobranie narządów. W wymiarze społecznym można dostrzec wahania nastrojów związanych z pobieraniem narządów – mamy do czynienia z trendami wzrostu i spadku akceptacji. W Polsce trend spadkowy zaznaczył się już w roku 2005, gdy liczba pobrań spadła z 14,7 pmp w 2004 do 14,5 pmp w 2005, a następnie do 13,0 pmp w 2006. Moim zdaniem ostateczny wybór powinien zawsze należeć do społeczeństwa i samych zainteresowanych. Wszyscy mają pełne prawo do wszelkich informacji i do dokonywania własnych ocen. Próba sterowania przepływem informacji tak, by tworzyć wokół transplantologii wyłącznie pozytywny klimat – niezależnie od szlachetnych intencji – jest niebezpiecznym zwrotem w kierunku „miękkiego totalitaryzmu” i – mam nadzieję – jest skazana na niepowodzenie. Tymczasem środowisko transplantologów nie od dziś rości sobie prawo do narzucenia mediom specyficznej cenzury ukierunkowanej na jednostronnie pozytywne naświetlanie transplantologii. W branżowym artykule z 2002 roku czytamy: „Prasa, radio, a zwłaszcza telewizja często w sposób nadmiernie emocjonalny przedstawiają problemy pojedynczych osób, nie poruszając zarazem problemu społecznego. Przy emocjach łatwo jednak o nieostrożność. Przykładem mogą być tytuły enuncjacji prasowych z okresu zaledwie roku: «Chore dzieci czekają na przeszczep wątroby – brakuje tylko dawców», «Młody chłopak oczekuje przeszczepienia serca – poszukuje się dawcy grupy O». Społeczny odbiór takich artykułów jest oczywisty. Rodziny chorych sądzą, że lekarze w poszukiwaniu dawcy nie zrobią wszystkiego, aby ratować ich najbliższych. (...) Oto inne tytuły: «Czy w warszawskiej Klinice kradną nerki do transplantacji?», «Propozycja nic do odrzucenia – nerki za długi», «Handel żywym towarem». Epatowany nimi czytelnik nabiera pewności, że lekarze zajmujący się transplantacjami pośredniczą w handlu narządami oraz że wszystko, jak w sklepie, można kupić.” Weźmy jednak pod uwagę, że publiczne instytucje za publiczne pieniądze organizują akcje propagujące transplantologię. Już są więc w jakiś sposób uprzywilejowane. Zadaniem mediów jest – a przynajmniej powinno być – tropienie sensacji i wyrażanie społecznych nastrojów oraz zaniepokojenia. Z tego punktu widzenia akcja przeciwko ministrowi Ziobrze jest kontynuacją tej brzydkiej maniery elit: „my wiemy lepiej, co jest dla was dobre, zastrzegamy sobie monopol na podawanie wam naszej narracji i zabraniamy, żeby ktokolwiek podawał wam inną, sprzeczną z naszymi interesami, narrację”.
  5. Liczba przeszczepów w Polsce a trendy ogólnoświatowe Na liczbę przeszczepów mają wpływ nie tylko problemy etyczne związane ze stosunkiem społeczeństwa do przekazywania narządów, ale także rozwój innych metod leczenia. Dziwne, że politycy i dziennikarze nie odnoszą się do ogólnoświatowych trendów w liczbie przeszczepianych organów. Według danych amerykańskiej instytucji OPTN liczba transplantacji w USA wzrastała do 2006 roku po czym zaznaczył się trend malejący. Zanim przyjęto polityczne wytłumaczenie spadku liczby przeszczepów w Polsce krajowy konsultant transplantologii prof. Wojciech Rowiński odpowiadał na pytanie Gazety Wyborczej o spadek liczby przeszczepów serca w 2006 r.: „To ogólnoświatowy trend. Serc przeszczepia się coraz mniej, bo coraz bardziej rozwija się tzw. kardiologia interwencyjna, zakłada się coraz więcej stentów poprawiających pracę naczyń.”
  6. Liczba przeszczepów a medialne doniesienia o błędach i nadużyciach w transplantologii Przyjrzyjmy się, jakie doniesienia medialne mogły przyczynić się do pogłębienia trendu spadkowego w liczbie przeszczepów w 2007 r. Na te doniesienia i przesadne szukanie sensacji przez media skarżyło się środowisko transplantologów jeszcze w pierwszej połowie 2007 r. zanim na dobre rozkręciła się akcja niszczenia ministra Ziobry za pomocą sprawy doktora G., w ramach której wyciszono wszystkie inne afery dotyczące transplantologii. Co ciekawe, w sprawie doktora G. szybko zapanowała jednomyślność, co do wyłącznej winy ministra Ziobry. Autorytety transplantologii przestały obwiniać media za szukanie sensacji, a media przestały obwiniać środowisko transplantologów za błędy i nadużycia.
    1. W połowie 2005 r. zmarł 19-letni Grzegorz z Ryk z powodu niedotlenienia mózgu: zachłysnął się połykając tabletkę. Jego matka wyraziła zgodę na przeszczep narządów. W Lublinie przeszczepiono nerki kobiecie i mężczyźnie a w Warszawie wątrobę mężczyźnie. W ciągu 2006 r. u wszystkich 3 biorców narządów Grzegorza z Ryk rozwinęła się taka sama odmiany białaczki – okazało się, że „przejęli” ją wraz z narządami. Od grudnia 2006 r. Gazeta Wyborcza opisywała śledztwo w sprawie błędu medycznego związane z tą sprawą. Podano m.in. informację o śmierci kobiety z przeszczepioną nerką i o sekcji zwłok, która ma wykazać, czy przyczyną śmierci była białaczka. Jeśli okazałoby się, że tak, kwalifikacja śledztwa zostałaby zmieniona na nieumyślne spowodowanie śmierci pacjenta.
    2. W grudniu 2005 r. TVN zawiadomił krakowską prokuraturę, że w białostockim szpitalu są zabijani pacjenci dla narządów, opierając się na rozmowach z dr. Wojciechem S. O aferze napisała Gazeta Polska (Zły lek czy... łowcy narządów, Gazeta Polska 21.03.07). Chodziło o podawanie przez anestezjologów pacjentom w ciężkim stanie np. po wypadkach thiopentalu, który to lek miał dawać objawy świadczące o śmierci mózgu. Dzięki temu komisja mogła kwalifikować takiego pacjenta do pobrania narządów. Za doprowadzenie do pobrania narządów anestezjolog miał otrzymywać 2 tys. zł. Sprawa od początku grzęzła w skomplikowanej sieci powiązań, lojalności i konfliktów między lekarzami. Jednakże wyszły przy tym na jaw systemowe choroby polskiej transplantologii, a sprawa ta była przez wiele miesięcy postrzegana jako główna przyczyna spadku liczby przeszczepów, o czym świadczy apel PTT z 13.05.07, fragment: „Doszło do tego, że ponad 1/3 Polaków wierzy w kłamliwe doniesienia o stosowaniu przez lekarzy środków usypiających w celu uzyskania większej liczby narządów. W sposób nieuzasadniony i krzywdzący posądza się lekarzy o handel narządami.”
    3. Sprawa Jerzego Gołębia, który zmarł po nieudanym przeszczepie rozegrała się na początku grudnia 2006 r. Dla doktora G. był to zapewne jeden z wielu podobnych przypadków związany z pośpiesznym „nabijaniem” kolejnych przeszczepów na konto swoje i szpitala oraz z charakterystycznym w polskiej medycynie trochę dwuznacznym, ale jednocześnie stanowczym żądaniem łapówek. W pierwszych daniach po ogłoszeniu afery na konferencji prasowej ministra Ziobry 14.02.07 wiele reakcji w mediach to były obawy, że czyny doktora G. przyczynią się do spadku liczby przeszczepów. W Dzienniku 16.02.07 ukazały się m.in. takie wypowiedzi. Krajowy konsultant transplantologii prof. Wojciech Rowiński: „Polacy przestaną oddawać organy do przeszczepów. Przyczynił się do tego warszawski kardiochirurg łapówkarz Mirosław G., który uzależniał transplantacje serca od wysokich korzyści majątkowych.” Ewa Danielewska z Kliniki Chirurgii Dziecięcej i Transplantacji Narządów: „Kiedy oglądałam w telewizji obrazki, łzy wściekłości płynęły mi do oczu. Jak mam po tym wszystkim przekonać matkę zmarłego dziecka, że jego narządy trafią do kogoś naprawdę potrzebującego? Że lekarz, który je wytnie i wszczepi innemu dziecku, nie zarobi na tym kroci.”
  7. Liczba przeszczepów a walka z przestępczością Załóżmy hipotetycznie, że faktycznie konferencja prasowa ministra Ziobry sama w sobie jakoś przyczyniła się do zmniejszenia liczby przeszczepów, że bez tej konferencji sprawa doktora G. pozostałaby drobną sensacją, której siła rażenia byłaby mniejsza. Nawet przy takim założeniu trzeba byłoby wziąć pod uwagę, że minister Ziobro po prostu wykonywał swoją pracę i zajmował się walką z przestępczością oraz informowaniem społeczeństwa, przy czym w realny sposób naruszył poczucie bezpieczeństwa różnych grup korupcyjnych. Należałoby zatem odwrócić problem i postawić go tak: Czy w imię zwiększenia liczby przeszczepów mamy pozwolić kraść, krzywdzić ludzi, krótko mówiąc – zrezygnować z przestrzegania prawa? Idąc dalej, można postawić pytanie, gdzie będzie granica absurdu, jeśli dopuścimy do tego, by prokuratorzy, funkcjonariusze a może i sędziowie, byli rozliczani z takich czy innych niezamierzonych skutków społecznych swoich działań skierowanych przeciwko przestępcom.

Dodatek 7

Listy otwarte Pawła Kukiza i Zbigniewa Ziobry

List otwarty Pawła Kukiza do Zbigniewa Ziobry

Dziennik 18.09.08

Panie Pośle,

nazywam się Paweł Kukiz. Niegdyś byłem zwolennikiem koalicji PO-PiS. Przeszło mi, ale nie to jest istotą mojego listu.

Jestem ojcem 8-letniego dziecka, które urodziło się z poważną wadą nerek. By mogło żyć, niezbędna była transplantacja tego organu. Nie było łapówek, nie było znajomości – była modlitwa o to, by Dziecko dożyło przeszczepu. Córka jest już dwa lata po operacji i – Bogu dzięki – w dobrej kondycji. Nerkę otrzymała w ostatniej chwili. Do tego czasu była dializowana otrzewnowo. Po sześciu latach dializ otrzewna przestawała funkcjonować, ale na szczęście udało się zdążyć z przeszczepem. Na szczęście, bo tuż przed Pańską słynną wypowiedzią dotyczącą doktora G.: „już nikt nigdy przez tego pana życia pozbawiony nie będzie”. Na pamięć znam te słowa. Po nich to właśnie w sposób bardzo znaczny spadła liczba zabiegów transplantacyjnych. Pan jest prawnikiem, więc powinien Pan znać pojęcie związku przyczynowo-skutkowego.

Oglądałem całą konferencję z Pana udziałem dotyczącą tej sprawy w TVP – a więc w mediach, na których kształt znaczny wpływ w tamtym czasie miała Pańska partia. Nie odniosłem wrażenia, by cokolwiek było „wyrywane z kontekstu”. Osobiście wątpię, by kwestią tylko przypadku było to, iż bezpośrednio po Pańskiej wypowiedzi gwałtownie spadło dawstwo, transplantolodzy bali się operować, a anestezjolodzy stwierdzać śmierć pnia mózgu. Nie mnie oceniać, co było kontekstem, a co nie. Od tego są instytucje Wymiaru Sprawiedliwości i wciąż czekam na to, by zajęły się one dochodzeniem na ile „z kontekstu wyrwane słowa” przyczyniły się do znacznego wzrostu liczby zgonów wśród pacjentów oczekujących na transplantację. Chciałbym się mylić w swoich przypuszczeniach, lecz jeśli potwierdzą się one chociaż w części, to niech Bóg Panu wybaczy.

A jeśli czuje Pan urażony moimi wątpliwościami, to gotów jestem – przed Sądem – wysłuchać Pańskich racji.

Paweł Kukiz

List otwarty Zbigniewa Ziobry do Pawła Kukiza

Dziennik.pl 18.09.08

Szanowny Panie Pawle!

Cieszę się, że Pańska córka pomyślnie przeszła operację i czuje się dobrze. Wiem z własnego doświadczenia, jakie emocje towarzyszą każdemu, kto drży o życie najbliższych. Wierzę, że walcząc o zdrowie córki, trafili Państwo do uczciwych lekarzy, niosących z poświęceniem bezinteresowną pomoc. Na pewno potrafi Pan sobie wyobrazić, co czują rodziny, od których lekarz żąda łapówek za leczenie ich bliskich. Zapewne zgodzi się Pan ze mną, że takie zachowanie jest niemoralne i zasługuje na potępienie. Na doktorze G. ciąży ponad czterdzieści zarzutów przestępstw o charakterze korupcyjnym. Wierzę, że prokuratura powinna służyć ujawnianiu i ściganiu zła. Działalność tych lekarzy, którzy uzależniają od łapówek zabiegi ratujące zdrowie i życie, nie tylko zagraża pacjentom, ale również niezasłużenie podkopuje zaufanie do środowiska lekarskiego.

Zaufanie to na pewno zostało podważone, kiedy „Gazeta Wyborcza” opisała aferę łódzkich „łowców skór”. Słyszałem o wielu sytuacjach i sam znam taki przypadek, kiedy po ujawnieniu makabrycznych praktyk lekarzy i sanitariuszy strach przed wezwaniem pogotowia skończył się śmiercią chorego. Czy należy za te wszystkie sytuacje obwiniać dziennikarzy „Gazety Wyborczej”, którzy ujawnili prawdę, czy raczej sprawców potwornego zła?

Jak zareagowałby Pan, panie Pawle, wiedząc z zeznań, że doktor G. pozostawił sześciocentymetrową gazę w komorze serca pacjenta? Jak wytłumaczyłby Pan swojej córce, że kardiochirurg nie podejmuje akcji ratunkowej, choć błagają go o to inni lekarze? Czy potrafiłby Pan zrozumieć i usprawiedliwić człowieka, który już po tym zdarzeniu przyjmuje od niezamożnej rodziny chorego łapówkę i chowa ją ukradkiem do kieszeni fartucha? Jak ocenić wymuszenia seksualne od podwładnych czy kobiet, które w ręce dr. G. oddawały życie swoich bliskich. Podobnych dramatycznych przykładów było znacznie więcej w ustaleniach prokuratury, które relacjonowano mi przed konferencją. Jestem pewien, że lektura tych materiałów byłaby dla Pana, dzielnie walczącego o zdrowie córki, prawdziwym szokiem. Przeczytałby Pan liczne zeznania lekarzy i pielęgniarek, nad którymi dr G. znęcał się w pracy. Jak również wyznania, żony, której życie z premedytacją zamieniał w koszmar. Co ważniejsze, przeczytałby Pan relacje ludzi, którzy, niestety, przegrali dramatyczną walkę o życie bliskich, choć ich historia wcale nie musiała być tragiczną. Czy słowa prawdy o postępkach doktora G. nie należą się rodzinom, wciąż pogrążonym w bólu i cierpieniu?

I wreszcie, panie Pawle, kilka faktów co do liczby przeszczepów.

Wyraźny spadek tej liczby nastąpił już rok przed moją i szefa CBA konferencją prasową. W 2006 roku wykonano o 143 przeszczepy mniej niż w 2005. Po konferencji dotyczącej kardiochirurga – wbrew wielokrotnym medialnym doniesieniom, które mogły wprowadzić w błąd również Pana – nie zmalała liczba przeszczepów serca. W styczniu 2007 (przed naszą konferencją) wykonano trzy przeszczepy. W lutym (już po konferencji) cztery, w marcu siedem, a od kwietnia do lipca kolejne dwadzieścia cztery. Skąd wzięła się informacja, że przeszczepów było mniej? Otóż znacznie zmalała w tym czasie liczba transplantacji nerek i wątroby, których nasza konferencja nie dotyczyła! Z czym to wiązać? Wiele gazet w dramatyczny sposób informowało wówczas o zarażeniu białaczką pacjentów, którym przeszczepiano właśnie nerki i wątroby w lubelskim szpitalu. Czy w takim razie należało ukryć fakty, a dziennikarzy, którzy je opisali, publicznie potępić?

Jeżeli wykrycie i ujawnienie przestępstw, które prokuratura zarzuca doktorowi G. w jakikolwiek sposób wpłynęło na sytuację polskiej transplantologii – to stało się tak dlatego, że doktor G. mocno naruszył zaufanie opinii publicznej. Choć zarabiał ponad dwadzieścia tysięcy miesięcznie, nie miał żadnych zahamowań przed braniem ostatniego grosza od zdesperowanych i nierzadko biednych ludzi. Niestety, czarne owce zdarzają się wśród lekarzy, choć obaj zapewne wierzymy, że zdecydowana większość to ludzie ofiarni i szlachetni tak jak ci, którzy pomogli Pańskiej córce.

Sprawiedliwe osądzenie doktora G. pozwoli pokazać wszystkim pacjentom, że niegodziwi ludzie nie mogą liczyć na bezkarność. Jestem przekonany, że i Pan, i ja chcemy, aby każdy pacjent mógł liczyć na pomoc uczciwych, zaangażowanych lekarzy. Nie oznacza to jednak, że ludzie, którzy doznali krzywdy od kogoś takiego jak doktor G., mogą być lekceważeni, a bolesna prawda zamieciona pod dywan. Nie może być kompromisów w pokazywaniu prawdy i nazywaniu zła po imieniu.

Łączę najserdeczniejsze pozdrowienia dla Pana oraz Pańskiej rodziny!

Z wyrazami szacunku,

Zbigniew Ziobro

List otwarty Pawła Kukiza do Zbigniewa Ziobry

Dziennik.pl 19.09.08

Szanowny Panie Pośle!

Absolutnie nie było moją intencją kwestionowanie słuszności wszczęcia dochodzenia w sprawie dr. G. Proszę mi wierzyć, że wielokroć w przeszłości trzymałem kciuki za Pana i że – podobnie jak Pan – pragnę Polski prawej i sprawiedliwej. Że podobnie jak w Pańskim systemie wartości również w moim – nie ma miejsca dla ludzi, którzy mając za zadanie służbę bliźniemu wykorzystują swą pozycję dla osiągnięcia partykularnych celów.

Z uwagą przeczytałem Pańską odpowiedz na mój list. Wstrząsające są opisy domniemanych zachowań dr G. Piszę domniemanych nie dlatego, by kontestować ich prawdziwość lecz dlatego, iż do tej pory nie ma wyroku Sądu potwierdzającego Pańskie zarzuty. Proszę wybaczyć, ale biorąc na siebie odpowiedzialność za blisko czterdziestomilionowy Naród trzeba przestrzegać Prawa, nie wolno ferować wyrokami, nie można dawać ponosić się emocjom – taka Pańska Służba, że nawet najboleśniejsze zdarzenia trzeba zdusić w sobie. Z doświadczenia wiem jakie to trudne. Jak straszna jest bezsilność. Ale ja jestem zwykłym estradowcem, po którym kiedyś śladu nie będzie, a Pan Człowiekiem, który wziął na siebie ogromny ciężar uzdrowienia chorego organizmu. Niech mi Pan wierzy, że w tej kwestii ma Pan we mnie sojusznika pod warunkiem, że w swoim sumieniu rozstrzygnie Pan czy cel zawsze uświęca środki.

Mój list nie był atakiem ani na Pana ani na opcję polityczną, którą Pan reprezentuje. To raczej list do całej klasy politycznej. Ku przestrodze – ważcie słowa.

Być może jestem w błędzie ale jeśli chodzi o przeszczepy – posiadam inne dane liczbowe niż Pan. Są to dane Poltransplantu i wydają się być wiarygodnymi. Oto one:

Owszem już w 2006 roku liczba wszystkich przeszczepów spadła o 140 i wyniosła tylko 1218. Ale w 2007 roku przeprowadzono tylko 922 transplantacje. A zatem ich liczba była o jedną czwartą mniejsza! Wydaje mi się, że wpływ Pańskiej wypowiedzi widać, kiedy przyjrzymy się statystykom z poszczególnych miesięcy: styczeń – 102 przeszczepy, luty (po Pańskiej konferencji) – 55, marzec – 64, kwiecień – zaledwie 45. Tymczasem w poprzednich latach liczba transplantacji bardzo rzadko spadała poniżej 100 na miesiąc, a bywały i takie kiedy było ich 150.

Panie Pośle, wybaczy Pan, ale próba udowodnienia na przykładzie przeszczepów serca (czyli specjalizacji dr G.), że Pańska wypowiedz nie wpłynęła na liczbę zabiegów jest nie na miejscu. W większości przypadków dokonuje się bowiem w Polsce pobrań wielonarządowych. To znaczy, że od jednego zmarłego pobiera się i serce i wątrobę, i nerki. Kryzys dotyka więc wszystkich dziedzin transplantologii.

Święcie wierzę w szczerość Pańskich dobrych intencji – raz jeszcze powtórzę – wielokrotnie trzymałem kciuki za Pana. Teraz również trzymam za to, żeby rozważył Pan w swoim sumieniu moje wątpliwości. I niech Pan zostanie takim, jakim Pan jest, bo jest Pan Polsce potrzebny. Tylko proszę pamiętać, że „Na Początku było Słowo.”

Pozdrawiam

Paweł Kukiz

Pardon.pl zamieścił wywiad ze Zbigniewem Ziobrą, w którym były odniesienia do korespondencji z Pawłem Kukizem. Poniżej odnośny fragment tego wywiadu.

Ziobro: Tusk to typ „pustaka”

Marta Wawrzyn, Ziobro: Tusk to typ „pustaka”, Pardon.pl 26.09.08

Panie ministrze, przed chwilką dostał Pan kolejny list od Pawła Kukiza. Na poprzedni Pan odpowiedział, co będzie z tym? Czemu Pan się wdaje w przepychankę słowną z piosenkarzem na łamach prasy?

Szanuję Pawła Kukiza, choć są różnice zdań między nami. Zwróciłem mu uwagę na sytuację biednych ludzi, którzy byli w wyjątkowo dramatycznej sytuacji. Jak twierdzi w zarzutach prokurator, w wielu wypadkach kardiochirurg uzależniał ratowania zdrowia i życia ich bliskich od wręczanie łapówki. Argumenty Pawła Kukiza wynikały z oceny opartej na relacjach medialnych, a nie na faktach, które były mi znane. I właśnie te fakty chciałem mu zakomunikować.

Dziś ma Pan odpowiedź na te fakty. Kukiz podaje inne liczby dotyczące przeszczepów niż Pan. Z tych jego liczb wynika, że w latach poprzednich prawie się nie zdarzało, by liczba przeszczepów spadła poniżej 100 na miesiąc. Po Pańskiej wypowiedzi spadła nawet do 45 w kwietniu. Nietrafiony jest też argument, że skoro Pana konferencja dotyczyła przeszczepów serca, to nie miała wpływu na inne przeszczepy. Bo zwykle kiedy już lekarz stwierdzi śmierć mózgu, od jednego zmarłego pobiera kilka narządów.

Kukiz korzysta z tych samych danych, co ja. Rzecz w tym, że można z nich wyciągać różne wnioski. Po pierwsze, moja konferencja w ogóle nie dotyczyła stwierdzania śmierci pnia mózgu i to jest pierwsza manipulacja. Po drugie, na konferencji tej ani razu nie mówiłem o transplantacji wątroby i nerek, a jedynie o przypadku transplantacji serca. Przez wiele miesięcy byłem atakowany, że spadła liczba przeszczepów serca. A to nieprawda, bo ich liczba po mojej konferencji nie spadła, a wzrosła. Można to sprawdzić, badając statystyki Poltransplantu. Spadła – i to radykalnie – liczba przeszczepów wątroby i nerek.

Czyli Pan nie wiąże tego ze swoją konferencją?

Warto przypomnieć, że to „Gazeta Wyborcza” w tym samym czasie, w którym odbyła się moja konferencja, ujawniła szokującą aferę w polskiej transplantologii. Chodziło o to, że w szpitalu w Lublinie przeszczepiono zakażone nowotworem wątrobę i nerki, zarażając ostrą białaczką kilku biorców. Czy „Gazeta”, publikując teksty o tym, że Bogu ducha winni ludzie zostali zarażeni białaczką, nie wpłynęła na załamanie polskiej transplantologii? To jest pytanie o związek przyczynowy pomiędzy ujawnieniem przez „Gazetę” tej afery, a spadkiem liczby przeszczepów i lękiem lekarzy, że to się może powtórzyć.

A nie bardziej wystraszyli się Pana słynnych słów z konferencji?

Jeszcze raz powtarzam, że na mojej konferencji, w odróżnieniu od wspomnianych tekstów „Gazety”, nie padło ani słowo o przeszczepie wątroby czy nerek. Więc jak mogło to mieć wpływ na spadek przyczepów akurat tych organów? Gdyby przyjąć ten tok rozumowania to trzeba by sprawdzić, ilu ludzi zmarło po ujawnieniu przez „Gazetę” afery „łowców skór”, gdyż bali się zadzwonić po pogotowie.

„Ten pan już nigdy nikogo nie zabije.” Nie żałuje Pan tych słów?

Nie żałuję, bo... ja takich słów nie wypowiedziałem! Jako prawnik nie mogłem użyć takich słów.

No fakt, zacytowałam niezbyt dokładnie. Ale to ma przecież ten sam sens.

Nieprawda.

Pan powiedział „już nikt nigdy przez tego pana życia pozbawiony nie będzie”. Jest jakaś różnica? Bo ja jej nie widzę.

Jest różnica i to zasadnicza. „Zabić” w rozumieniu prawa karnego oznacza „umyślnie pozbawić życia”, „zamordować”. Pozbawić życia można tymczasem również nieumyślnie, na skutek błędu czy niestaranności, której dopuszcza się lekarz. Nie przypadkiem użyłem słów o pozbawianiu życia, a nie o morderstwie czy zabójstwie. Zastrzegłem podczas tej konferencji kilkadziesiąt razy, że to tylko zarzut, że istnieje możliwość popełnienia przestępstwa i dodałem, że o wszystkim ostatecznie rozstrzygnie sąd.

Problem tkwi w tym, że nie wszyscy są prawnikami, więc niektórzy źle zrozumieli?

Obowiązkiem dziennikarzy jest rzetelne informowanie o wypowiedziach polityków. Problem polega na tym, że miesiącami manipulowano moją wypowiedzią. Zakłamywano prawdę. Z lekarza, który zachowywał się skandalicznie w stosunku do swoich pacjentów i za sprawą działań którego ludzie – jak wskazywał zebrany materiał dowody – mogli stracić życie, robi się bohatera. A przecież ten człowiek, jak twierdzi prokuratura, uzależniał ratowanie ludzkiego zdrowia i życia od łapówek. Proszę pomyśleć także o tym, że ludzie, którzy wiedzieli o łapówkarstwie lekarza, a nie mieli pieniędzy, mogli się poddać. Mogli uznać, że ich bliskim nie da się pomóc, bo na pomoc mogą liczyć tylko ci, których stać na łapówkę. Nie można kogoś oskarżać za to, że powiedział prawdę. Osobiście znam kobietę, której mąż zmarł w mieszkaniu, ponieważ po publikacji na temat „łowców skór” odmówił wezwania pogotowia, twierdząc że nie ma zaufania do pogotowia. Czy dziennikarze, którzy upublicznili tę aferę są winni załamania się zaufania do pracowników służby zdrowia? Czy z tego powodu nie powinni byli publikować artykułu? W moim przypadku działa to podobnie. Wmawia się, że to nie doktor G. i patologie, których się dopuszczał, są winne, ale prokuratura, która rzecz ujawniła, i ja, który nazwałem rzecz po imieniu. Nie zgadzam się z taką logiką.

Przeprosi Pan doktora G.?

Złożyłem apelację i nie zamierzam zakładać, że ją przegram. Co prawda sąd pierwszej instancji nie chciał poznać zgłaszanych przeze mnie dowodów, a nawet odmówił przesłuchania mnie w charakterze świadka. Stwierdził tym samym, że prawdą nie jest zainteresowany. Wierzę jednak, że sprawa skończy się uczciwie.

Na marginesie tej akcji Pawła Kukiza można dodać, że Kukiz był zaangażowany w kampanię wyborczą Tuska w wyborach prezydenckich 2005, poparł Hannę Gronkiewicz-Waltz w wyborach samorządowych 2006 oraz PO w wyborach parlamentarnych 2007.

Dodatek 8

Sprawa Mirosława Garlickiego przeciwko Polsce w Europejskim Trybunale Praw Człowieka

Przedruk z publikacji Annual Activity Report 2007, Registry of the European Court of Human Rights, Strasbourg January 2008.

Garlicki v. Poland, no. 36921/07

Annual Report 2007, Fourth Section, V. Interesting judgments and decisions/Other cases of interests, (25) Garlicki v. Poland, no. 36921/07

The applicant is a renowned heart transplant surgeon. He was arrested by masked and armed police officers at his hospital and was taken handcuffed in full public view to the hospital car park and then driven off to the police station. The event was filmed throughout, as was the subsequent search of his flat. A sum of money was seized from his flat. The applicant was charged with homicide of a patient, endangering patients’ lives and taking bribes in relation to the carrying out of heart operations. At a press conference, the Prosecutor General stated that “no-one else will ever again be deprived of life by this gentleman”. The applicant was subsequently released from detention on bail of 90,000 euros. No bill of indictment has yet been filed and the investigation is still continuing.

– Articles 3, 5 §§ 1 and 3, Article 6 § 2 and Article 1 of Protocol No. 1 to the Convention.

The case is pending.

Treść artykułów Europejskiej Konwencji Praw Człowieka, na które powołano się w tej sprawie:

Konwencja o Ochronie Praw Człowieka i Podstawowych Wolności

Artykuł 3 [Zakaz tortur]

Nikt nie może być poddany torturom ani nieludzkiemu lub poniżającemu traktowaniu albo karaniu.

Artykuł 5 [Prawo do wolności i bezpieczeństwa osobistego]

1. Każdy ma prawo do wolności i bezpieczeństwa osobistego. Nikt nie może być pozbawiony wolności, z wyjątkiem następujących przypadków i w trybie ustalonym przez prawo:

   a) zgodnego z prawem pozbawienia wolności w wyniku skazania przez właściwy sąd;

   b) zgodnego z prawem zatrzymania lub aresztowania w przypadku niepodporządkowania się wydanemu zgodnie z prawem orzeczeniu sądu lub w celu zapewnienia wykonania określonego w ustawie obowiązku;

   c) zgodnego z prawem zatrzymania lub aresztowania w celu postawienia przed właściwym organem, jeżeli istnieje uzasadnione podejrzenie popełnienia czynu zagrożonego karą lub jeżeli jest to konieczne w celu zapobieżenia popełnieniu takiego czynu lub uniemożliwienia ucieczki po jego dokonaniu;

   d) pozbawienia nieletniego wolności na podstawie zgodnego z prawem orzeczenia w celu ustanowienia nadzoru wychowawczego lub zgodnego z prawem pozbawienia nieletniego wolności w celu postawienia go przed właściwym organem;

   e) zgodnego z prawem pozbawienia wolności osoby w celu zapobieżenia szerzeniu przez nią choroby zakaźnej, osoby umysłowo chorej, alkoholika, narkomana lub włóczęgi;

   f) zgodnego z prawem zatrzymania lub aresztowania osoby w celu zapobieżenia jej nielegalnemu wkroczeniu na terytorium państwa lub osoby, przeciwko której toczy się postępowanie o wydalenie lub ekstradycję.

3. Każdy zatrzymany lub aresztowany zgodnie z postanowieniami ustępu 1 lit. c) niniejszego artykułu powinien zostać niezwłocznie postawiony przed sędzią lub innym urzędnikiem uprawnionym przez ustawę do wykonywania władzy sądowej i ma prawo być sądzony w rozsądnym terminie albo zwolniony na czas postępowania. Zwolnienie może zostać uzależnione od udzielenia gwarancji zapewniających stawienie się na rozprawę.

Artykuł 6 [Prawo do rzetelnego procesu sądowego]

2. Każdego oskarżonego o popełnienie czynu zagrożonego karą uważa się za niewinnego do czasu udowodnienia mu winy zgodnie z ustawą.

Protokół dodatkowy do Konwencji o Ochronie Praw Człowieka i Podstawowych Wolności (Protokół nr 1)

Artykuł 1 [Ochrona własności]

Każda osoba fizyczna i prawna ma prawo do poszanowania swego mienia. Nikt nie może być pozbawiony swojej własności, chyba że w interesie publicznym i na warunkach przewidzianych przez ustawę oraz zgodnie z podstawowymi zasadami prawa międzynarodowego.

Powyższe postanowienia nie będą jednak w żaden sposób naruszać prawa Państwa do wydawania takich ustaw, jakie uzna za konieczne dla regulowania sposobu korzystania z własności zgodnie z interesem powszechnym lub w celu zapewnienia uiszczania podatków bądź innych należności lub kar pieniężnych.

Dodatek 9

Patologie i konflikty w polskiej medycynie

Krótko po pojawieniu się sprawy doktora G. w mediach, dziennikarze dotarli do materiałów stawiających go w nie najlepszym świetle. Wkrótce takie opinie wyparowały z mediów. Poniższy przykład pochodzi z portalu Dziennik.pl:

Znajomi lekarza: Mirosław G. to psychopata

Znajomi lekarza: Mirosław G. to psychopata, Dziennik.pl 16.02.07

Mściwy despota, bezwzględny karierowicz i sadysta, który znęcał się nawet nad własną żoną – tak Mirosław G., kardiochirurg z warszawskiego szpitala MSWiA, jawi się we wspomnieniach ludzi, którzy się z nim zetknęli. Mówią, że ten człowiek miał od zawsze tylko jeden cel – piąć się w górę.

Chorobliwie ambitny młody medyk zabłysnął w Krakowie u boku prof. Antoniego Dziatkowiaka – pisze Fakt. Szybko wkradł się w łaski słynnego kardiochirurga. Był jego pupilem i prawą ręką w krakowskim szpitalu im. Jana Pawła II, jednym z największych w Polsce ośrodków transplantacji serca.

„Był nieciekawym człowiekiem” – przyznaje dr Wojciech Serednicki, anestezjolog, który razem z Mirosławem G. pracował w prywatnej klinice w krakowskich Witkowicach. Inni znajomi doktora nie przebierają tak bardzo w słowach: „To był nieobliczalny furiat” – mówią wprost.

„Pamiętam sytuację z porannego obchodu” – opowiada Faktowi jedna z pielęgniarek szpitala im. Jana Pawła II. „Któryś z lekarzy miał inne zdanie niż G. o stanie zdrowia pacjenta i zalecanym leczeniu. Mirosław G. dostał szału. Wrzeszczał i trzaskał drzwiami. Był zarozumiały i zawistny” – wspomina.

Lekarz najdrobniejsze uwagi personelu traktował, jak atak na siebie. Na sprzeciw reagował furią. Uważał, że jest nieomylny. Lekceważył opinie kolegów. „Nigdy go nie lubiłem” – zdradza dr Jerzy Sadowski, obecny szef oddziału chirurgii serca w szpitalu im. Jana Pawła II. Mirosław G. przymierzał się do zajęcia właśnie jego stanowiska. Mimo że w krakowskim szpitalu aż huczało od plotek o branych przez niego łapówkach. „Hurtownik”, „łapa” – tak nazywali go koledzy z pracy i pacjenci. (...)

„Miałem doświadczenie wskazujące, że G. to zły człowiek, który jest gotów postępować nieetycznie” – potwierdza minister zdrowia Zbigniew Religa. I opowiada, jak bezwzględny potrafił być doktor G. W 1998 roku chirurdzy ze Śląskiego Centrum Chorób w Zabrzu przygotowywali się do przeszczepu serca pacjentowi, któremu groziła śmierć. Chory był już na stole operacyjnym, a lekarze jechali do Szczecina po serce dawcy. Nagle wszystko zostało wstrzymane. Powód? Do akcji wkroczył Mirosław G. Nie kontaktując się z chirurgami z Zabrza, zadzwonił do lekarza dyżurnego kraju i oświadczył, że potrzebuje tego serca dla swojego pacjenta – biskupa. Operacja się nie udała. Duchowny zmarł. Ale Mirosławowi G. nie przeszkodziło to w karierze. Wbrew opinii Zbigniewa Religi w 2002 roku dostał awans do Warszawy – na ordynatora kardiochirurgi w rządowej klinice MSWiA.

Z relacji lekarzy kliniki MSWiA wyłania się obraz egoistycznego tyrana, który terroryzował także podwładnych – pisze Fakt. „Bez jego pozwolenia nic nie można było zrobić, nawet pójść do toalety. Potrafił okrutnie wyszydzać nas, kpić przy innych. Poniżał na każdym kroku” – opowiada jeden z lekarzy. (…) Dochodziło nawet do rękoczynów. Wściekły doktor G. potrafił uderzyć albo kopnąć asystujących mu współpracowników. (...)

Profesor Zbigniew Religa jako minister zdrowia i wybitny kardiochirurg zajął stanowisko jednoznacznie krytyczne w stosunku do doktora Garlickiego, za co był atakowany przez media. W Gazecie Wyborczej z okazji przyznania prof. Zbigniewowi Relidze Orderu Orła Białego a potem w związku z jego śmiercią ukazały się polemiczne artykuły Judyty Watoły. Autorka odpierała ataki swoich redakcyjnych kolegów na prof. Religę za to, że stanął po stronie politycznie „niesłusznej”. Podkreśla w nich zasługi prof. Religi dla transplantologii, pisząc m.in. o jej początkach w Polsce. Do pierwszej próby przeszczepu serca w Polsce doszło w 1969 roku. Podjął ją prof. Jan Moll i jego uczeń dr Antoni Dziatkowiak. Pacjent zmarł im na stole. Prof. Moll nigdy nie spróbował ponownie, a prof. Antoni Dziatkowiak – dopiero kilka lat po udanym przeszczepie Religi. Religa, doprowadzając do pierwszego udanego przeszczepu serca w Zabrzu, wykazał się niezwykłą determinacją. Gdy w 1984 r. w Zabrzu gromadził wokół siebie zespół młodych lekarzy, od razu zapowiedział, że będą przeszczepiać serca. Nikt w to nie wierzył. Podjął się operacji w 1985 r. mimo sprzeciwu ze strony sław polskiej chirurgii. W ten sposób przetarł szlak transplantologii: wcześniej przeszczepiano tylko nerki, później – także inne narządy. Nie było łatwo: po pierwszych 3 przeszczepach pacjenci żyli kilka dni; za czwartym razem pacjent wyszedł ze szpitala na własnych nogach. Dalej autorka pisze, że „niesprawiedliwe jest powtarzanie przez różnych lekarzy tezy, że prof. Religa to bałaganiarz, a wśród podległych mu lekarzy panowało rozprężenie i lenistwo. Ten obraz przeciwstawia się wzorowi dyscypliny, jaki narzucił w kierowanym przez siebie krakowskim ośrodku prof. Dziatkowiak, a za nim w Warszawie dr Mirosław G. To przeciwstawienie jest fałszywe. Nie znam stosunków, jakie panowały w klinice kardiochirurgii w Szpitalu MSWiA, kiedy jej szefem był prof. Religa. Wiem za to doskonale, jak było i jest w Zabrzu i na Śląsku. Spod skrzydeł Religi wyszło kilkudziesięciu świetnych kardiochirurgów, a kilku z nich zostało profesorami, zanim ich mistrz odszedł do Warszawy. Nie trzymał ich w ryzach żelaznej dyscypliny, pozwalał im się rozwijać. Uczniowie Religi to między innymi profesorowie Marian Zembala, Andrzej Bochenek, Stanisław Woś. W swoich śląskich klinikach mają do dyspozycji łącznie mniej więcej tyle samo sal operacyjnych, co ośrodek stworzony przez prof. Dziatkowiaka w Krakowie. Ale pacjentów operują dwa razy więcej – po pięć tysięcy na rok. Tej pracowitości nauczył ich Zbigniew Religa.”

Do medialnego obiegu wprowadzono konstrukcję, która pozwalała częściowo pogodzić społeczny szacunek, jakim cieszył się profesor Religa, z krytykowaniem go za negatywne opinie o doktorze Garlickim. Otóż, obok standardowego dyskredytowania profesora Religi, składano jego negatywne opinie o doktorze Garlickim na karb mitycznego konfliktu między dwoma wielkimi ośrodkami kardiochirurgii – zabrzańskim i krakowskim. Ta narracja pojawiła się m.in. w wywiadzie z doktorem Markiem Durlikiem, dyrektorem szpitala MSWiA za czasów doktora G., w Gazecie Wyborczej 12.01.08.

Prof. Dziatkowiak mówi, że Garlicki obejmował oddział w stanie „lenistwa i nieróbstwa”. Przed Garlickim oddziałem szefował prof. Zbigniew Religa. Było tam aż tak źle?

Prof. Dziatkowiak ma wiedzę, by to ocenić, bo on z tymi kolegami operował i spotykał się jako konsultant. Ja powiem tylko o liczbach: po przyjściu Garlickiego liczba trudnych operacji kardiochirurgicznych wzrosła trzykrotnie. Prof. Religa był lubiany przez asystentów, bo często go po prostu nie było w szpitalu, np. w związku z jego działalnością polityczną.

To prawda, że Garlicki zastał po Relidze rozpity zespół lekarzy?

Nie jest tajemnicą, że w wielu zespołach było normą okazyjne picie alkoholu dostarczanego przez pacjentów. Te butelki były w szpitalach wszędzie.

(...)

Religa miał do pana żal, że przyjął pan Garlickiego?

Tak. Religa rywalizował z Dziatkowiakiem, więc i z Garlickim. Bo z ośrodkiem Religi w Zabrzu nagle zaczął konkurować ośrodek krakowski Dziatkowiaka. Okazało się, że jest tam taki młody doktor Garlicki, niezwykle sprawny technicznie, dyspozycyjny, może w każdej chwili wsiąść do samolotu i pobrać serce, przeszczepić, a pacjenci przeżywają. Całe środowisko wiedziało o tej rywalizacji. W tej całej sprawie od początku do końca chodzi o ambicje, o ludzką zawiść. Ja od początku mówiłem, że nie można niszczyć szpitala, Garlickiego, bo cała sprawa polega na ludzkiej zawiści.

Służba zdrowia opublikowała obszerne fragmenty wywiadu-rzeki Jana Osieckiego z prof. Zbigniewem Religą. Tu fragment dotyczący konfliktu z dr. Garlickim.

W świecie polityki [wywiad ze Zbigniewem Religą]

Jan Osiecki, W świecie polityki, Służba Zdrowia 13-17/2009 23.02.09

Powiedział [minister Zbigniew Ziobro]: „Przez tego pana już nikt nigdy życia pozbawiony nie będzie”.

Powiem tak: doskonale znam doktora Garlickiego, to jest człowiek, który nigdy nie powinien był zostać ordynatorem. Zanim został przyjęty do szpitala MSWiA, prosiłem dyrektora Marka Durlika, żeby go nie brał do siebie. Tłumaczyłem, że Garlicki pod względem moralnym nie nadaje się na szefa. I teraz widzę, że wszystko, przed czym ostrzegałem, spełniło się. Jak sądzę, sporo jeszcze wyjdzie na jaw, gdy zacznie się proces Garlickiego. Powtórzę raz jeszcze: mógłby ewentualnie spełniać rolę asystenta, nad którym się czuwa, jest to natomiast podły i zły człowiek.

Ale miał sukcesy.

Niby jakie?

Brał dość ciężkie przypadki, których inni nie podejmowali się operować.

A skądże! Ten człowiek robił rutynową kardiochirurgię, a to, że przeprowadzał przeszczepy serca? No dobrze, robił je, podobnie jak inni lekarze na innych oddziałach w Polsce. Ale jeśli ktoś mi powie, że on jest geniuszem, superkardiochirurgiem, powiem wprost: – Bzdury!

Twierdzi Pan, że był złym szefem? Chodzi o mobbing wobec podwładnych?

Nie tylko. Moja zła opinia o doktorze Garlickim powstała znacznie wcześniej. To było na początku lat 90. Dostałem z Zabrza telefon z prośbą, żebym przyjechał z Warszawy, bo szykują się do transplantacji serca. Już był zamówiony samolot, który miał polecieć po serce do Szczecina. Pół godziny później dostałem drugi telefon z Zabrza. Powiedzieli mi, że nie mogą lecieć, ponieważ Naczelny Lekarz Kraju wstrzymał akcję Zabrza na korzyść Krakowa.

Dlaczego?

Okazało się, że Garlicki zadzwonił do Lekarza Naczelnego Kraju, mówiąc, że ma biskupa, któremu trzeba przeszczepić serce. Powiedział, że wie o dawcy ze Szczecina i że on wykorzysta to serce. Do Zabrza w ogóle nie zadzwonił, nie zapytał, w jakim stanie jest ich pacjent, czy przeżyje bez tej transplantacji. Po prostu – zadzwonił do Ministerstwa Zdrowia. Przy czym Poltransplant, który kieruje dawcami, skierował go do Zabrza, bo to była kolej Zabrza na przeszczep. Kazałem kolegom lecieć do Szczecina i zagroziłem, że zwolnię ich z pracy, jeśli nie wrócą z tym organem do przeszczepu.

Wypowiedział Pan wojnę Garlickiemu?

Szlag mnie trafił, dlatego że on do nas nie zadzwonił. Wiedziałem, że biskup jest stabilny i nie ma potrzeby natychmiastowego przeszczepu. A do tego byłem wkurzony jeszcze z jednego powodu. Dwa, trzy tygodnie wcześniej miałem na oddziale umierające dziecko. Z dziećmi jest szczególny problem - muszą mieć organ od dawcy w ich wieku. Wiedzieliśmy, że Kraków w tym czasie przygotowuje się do przeszczepu u dziecka. Zadzwoniłem i zapytałem, czy ich pacjent jest stabilny, a jeśli tak, to czy nie mogliby nam przekazać tego serca, bo dzieciak mi umrze. I mimo że mogli spokojnie poczekać na kolejnego dawcę, nie oddali tego serca. A mój pacjent umarł kilka godzin po tej rozmowie.

Czemu Garlickiemu tak zależało, aby zoperować biskupa, skoro można było poczekać?

On po prostu liczył, że o tym przeszczepie będzie głośno, bo pacjentem był hierarcha kościelny. Miał nadzieję, że pomoże mu to zrobić karierę. Jakiś czas potem rozmawiałem z kolegami z Krakowa o tej sprawie i wszyscy byli identycznego zdania co ja, z wyjątkiem mentora dr. Garlickiego, profesora Antoniego Dziatkowiaka.

Panie Profesorze, czy ta antypatia nie jest wynikiem konfliktu szkół: krakowskiej i zabrzańskiej?

Nie! To był konflikt dotyczący etyki i moralności konkretnej osoby. Absolutnie nie szło w tej kwestii o jakąkolwiek rywalizację ośrodków kardiochirurgii w Polsce.

Garlicki, zeznając w swoim procesie mówił, że zastał po Panu w klinice bałagan. Personel był rozpity i rozleniwiony, a palarni i dyżurek było więcej niż sal dla pacjentów.

To bzdury. Te zeznania to draństwo, nie ma w nich ani krzty prawdy.

Fragment obszernego reportażu ze sprawy sądowej doktora G. zamieszczonego przez Służbę zdrowia. W tym fragmencie omówienie zeznań prof. Antoniego Dziatkowiaka, nauczyciela doktora G.

Doktor G. był gołąbkiem pokoju

Helena Kowalik, Doktor G. był gołąbkiem pokoju, Służba Zdrowia 30-34/2009 27.04.09

Przed sądem stanął w charakterze świadka prof. Antoni Dziatkowiak. Emerytowany (od 2001 roku) kardiochirurg z Krakowa, sława w tej specjalizacji. Nie tylko strony procesowe, ale i obserwatorzy wiedzieli, że profesor będzie bronił swego ucznia – oskarżonego dr. G., bo wielokrotnie z taką intencją wypowiadał się już w prasie.

W latach gdy Mirosław G. był ordynatorem na oddziale kardiochirurgii stołecznego szpitala MSWiA, Antoni Dziatkowiak regularnie przyjeżdżał tam z Krakowa jako konsultant. Złożył rezygnację po zatrzymaniu dr. G.

Pierwsze pytanie prokuratora do świadka wiązało się właśnie z wizytami profesora na kardiochirurgii szpitala przy ulicy Wołoskiej.

– Czy miał pan spotkania z personelem tego oddziału?

– Tak. Na doktora G. wpływały skargi i dyrektor szpitala prosił mnie, aby mediować. Odbyłem kilka takich spotkań, za każdym razem dochodziliśmy do konsensu, ale potem okazywało się, że jest to jak groch o ścianę. Lekarze znowu wnosili te same pretensje.

– Czego dotyczyły skargi?

– Zespół czuł się przeciążony; ci młodzi ludzie narzekali, że zbyt dużo czasu trzeba spędzać w klinice, asystent uczestniczący w operacji w razie późniejszych komplikacji musiał przyjeżdżać do chorego nawet w nocy. To im nie odpowiadało. (...)

– Czy pan profesor dopuszcza taką możliwość – oskarżyciel drąży temat, bo wiąże się on z zarzutem mobbingu – że niedoświadczone osoby mogły nie wytrzymać narzuconego im tempa?

Świadek w odpowiedzi wraca do opisu sytuacji, jaką dr G. zastał po objęciu stanowiska: – Wykonywano jedną operację dziennie, bo prof. Religa mało przebywał w szpitalu – jeśli się zjawiał, to o niespodziewanej porze, gdyż był zaangażowany na innych polach działalności. Nie przygotował asystentów do specjalizacji, w klinice bywał bardzo rzadko. Dyrektor szpitala powiedział mi wprost: tu trzeba zrobić porządek, bo za poprzedniego ordynatora było ochlejstwo, nieobyczajność i zdemoralizowanie.

Zdaniem świadka, zespół przeżył szok, gdy dr G. wprowadził dyscyplinę i zaczął wybijać pracownikom z głów, że każda operacja zacznie się o godzinie 8.00 a skończy o 14.00. Wymagał, aby asystent uczestniczący w zabiegu dopilnował potem, czy wszystko z pacjentem jest w porządku. Dla niektórych pracowników było to nie do przyjęcia – natychmiast uznali, że nie podołają i odeszli. A wśród pozostałych zaczęły się bunty.

– Próbowałem to wszystko jakoś uładzić – zeznaje prof. Dziatkowiak. – Tłumaczyłem młodym lekarzom, że w ich interesie jest jak najszybsze wyspecjalizowanie się, a do tego trzeba 150 samodzielnych operacji. Ale nie mogliśmy się porozumieć. (...)

Świadek nie mógł zrozumieć, dlaczego lekarze donosili na swego szefa. Dziwią go też pretensje odnoszące się do zarobków. Przecież lekarze sami przygotowywali ewidencję należnych wynagrodzeń ponad normę.

Prokurator: – Jest pan pewien, że ten system funkcjonował?

Świadek: – Pilnowanie zasad było w ich własnym interesie.

Pada pytanie, jaką osobą jest doktor G.?

Profesor z uśmiechem: – To odważny, świetny chirurg, ale jako żony bym go sobie nie wybrał. Podobnie jak ja, w pracy najpierw wymagał od siebie. Podwyższone standardy czystości wyniósł z czasów pracy w klinice, którą kierowałem. (...)

– Czy oskarżony był trudny we współżyciu? – docieka prokurator.

Po raz kolejny obrona oskarżonego przez jego nauczyciela wypada żarliwie: – Doktor G. przy mnie – to jak gołąbek pokoju – profesor rekomenduje swego ucznia. – Zmusił zespół do intensywnej pracy, nie dając nic w zamian. Bo jakie instrumenty władzy ma ordynator? Może tylko zachęcać do pracy dobrym słowem, a jak to nie pomaga, szukać innego rozwiązania. Odniosłem wrażenie, że mobbing był stosowany na oddziale, ale przez zespół – wobec doktora G.

Gdy przychodzi kolej na pytania obrońcy oskarżonego dr. G., nawiązuje on do wypowiedzi świadka, że jego zdaniem, zespół od początku był stymulowany do buntu przez kogoś z zewnątrz. I że to jątrzenie zdemoralizowało młodych ludzi.

Mecenas: – Czy może pan powiedzieć, kto to był?

– Musiałbym źle powiedzieć o zmarłym, a uczono mnie, że tego się nie robi.

Profesor nie daje się jednak długo prosić, choć zastrzega, że jeśli ujawni to nazwisko, to z wielkim niesmakiem:

– Sprawa jest bardziej złożona, niż się wydaje – stwierdza. – Długo musiałbym mówić o genezie konfliktu.

Zdaniem świadka, sprawa wyglądała tak: Przyjście dr. G. do szpitala MSWiA było nie na rękę niektórym kardiochirurgom, bo i w tym zawodzie jest rywalizacja. Dr G. przyjmował chorych zdyskwalifikowanych do zabiegu w innych szpitalach, a przeszczepiał znacznie więcej niż inni. Miał ku temu warunki. Dyrektor szpitala MSWiA Marek Durlik zawarł z oddziałami intensywnej terapii w Polsce umowę, że skierują do tej właśnie placówki ciężkie przypadki, gdy sami nie będą już mogli choremu pomóc. Większość pacjentów z tej kategorii udało się w wyspecjalizowanej i świetnie wyposażonej klinice na Wołoskiej uratować, inni – przy zachowaniu wszystkich procedur – zostali dawcami, narządów i organów.

W tym czasie prof. Wojciech Rowiński, konsultant krajowy do spraw transplantologii, w najlepszej wierze zgłosił do Ministerstwa Zdrowia fakt, że zmalała liczba dawców w szpitalu, gdzie był dyrektorem kliniki transplantologii. Pismo wskazujące na dyrektora Durlika, że ten intensywnie zabiega o organy do przeszczepu, trafiło do rąk prof. Religi, który właśnie został ministrem zdrowia.

– To swego czasu mój przyjaciel – zeznaje prof. Dziatkowiak – któremu gratulowałem pierwszego przeszczepu. Ale potem sprawy potoczyły się, jak się potoczyły. Dwukrotnie był ordynatorem kardiochirurgii na Wołoskiej i za każdym razem został zwolniony za pijaństwo. Mając pismo prof. Rowińskiego w ręku, postanowił: „Teraz im pokażę”. Ponieważ mnie nienawidził, to trafił w mego ucznia.

Na dowód szczególnie niechętnego nastawienia prof. Religi do oskarżonego dr. G., profesor Dziatkowiak podaje przykład konkursu na stanowisko ordynatora na kardiochirurgii szpitala MSWiA, w którym kandydował dr G.:

– Próby unieważnienia konkursu się nie powiodły. Religa spróbował więc inaczej. Obserwowałem, jak w czasie przerwy w rozmowie z organizatorami konkursu wymachiwał jakąś teczką. Potem się dowiedziałem, że były w niej anonimy na dr. G. Przypuszczam, że Religa potrzebował tego stanowiska dla swego syna Grzegorza. (...)

Na koniec swego zeznania prof. Antoni Dziatkowiak oświadczył: – Żaden lekarz nie zostawi człowieka w potrzebie. Doktor G. jest moim uczniem. Gdyby nawet popełnił zbrodnię, to ja mam obowiązek podania mu ręki. Miałem wiele telefonów od lekarzy, wśród których jest przekonanie o niewinności dr. G. Wiadomo, skąd się wzięło oskarżenie. Minister zdrowia uznał się za eksperta w ocenie swojej ofiary. Ale nie przewidział, że Ziobro za dużo powie i skutki tego będą takie, że nie ma kliniki kardiochirurgii przy ul. Wołoskiej. (…)

Od śmierci profesora Zbigniewa Religi chyba nie było rozprawy, podczas której oskarżony bądź jego adwokat nie zahaczyłby o to nazwisko, zawsze w oskarżycielskim kontekście. Tak było też ostatnio. Źle mówił o zmarłym wybitnym kardiochirurgu prof. Dziatkowiak, a oskarżony po raz kolejny pytał świadków, czy w czasach, gdy prof. Religa pracował na Wołoskiej, piło się na oddziale alkohol. (Notabene – żaden z zeznających tego nie potwierdził.) Dr G. wypytywał też o czas trwania operacji za jego poprzednika. Sugerował, że zbyt późno zaczynane zabiegi przeciągane były do wieczora, aby operatorzy i ich asystenci dostawali dodatkowe pieniądze za nadgodziny. Nazwał to konfliktem interesu. Bo zbytnie przedłużanie operacji grozi zakażeniem rany.

We wspomnianym wywiadzie z doktorem Markiem Durlikiem, byłym dyrektorem szpitala MSWiA został poruszony problem „syndromu Boga” u niektórych chirurgów.

Wielokrotnie dawał do zrozumienia innym lekarzom, nawet tym bardziej utytułowanym, że jest po prostu świetny...

...że jest Bogiem...

Nie, że jest lepszy od nich.

Ma syndrom Boga?

Ma, jak wielu wybitnych kardiochirurgów.

Pan też jest chirurgiem. Ma pan syndrom Boga?

Chyba nie mam, bo radzę się osób, z których zdaniem się liczę. Ale jednocześnie wiem, że trzeba czasami podjąć decyzję w poprzek wszystkim innym. A to często decyzja o życiu albo o śmierci.

Jeden z komentarzy do wywiadu z Durlikiem, zgryźliwy, ale interesujący komentarz, rozwijający kwestię patologii i konfliktów w polskiej medycynie w kontekście „syndromu Boga”.

Istotą tej całej sprawy nie są konflikty polityczne, czy nawet spór między Dziatkowiakiem i jego godną emanacją – Garlickim z jednej, a wartym tego duetu Religą z drugiej (Ziobro był tu zaledwie kiepsko odkażonym narzędziem w rękach sprytnego profesora). Sedno tkwi właśnie w owym ‘syndromie Boga’, rozwijającym się na nader żyznej glebie systemu ordynatorsko-profesorskiego, w szczególnym klimacie społecznym Polski, tolerującym czy wręcz nawet promującym brak elementarnej kultury, proste chamstwo i pogardę dla niżej postawionych. Ot, udana synteza tego, jak Niemcy urządzili swą akademię i medycynę, a Rosjanie struktury sprawowania władzy.

Pół biedy, gdy obarczony ‘syndromem Boga’ ordynatorzyna fachowo nie wznosi się ponad pęcherzyki żółciowe, bo wówczas terroryzuje co najwyżej szpitalik powiatowy, gorzej, gdy przydarzy mu się być rzeczywiście człowiekiem inteligentnym i dobrym fachowcem w jakiejś wąskiej dziedzinie. Przekształca wtedy kluczowy oddział w swój prywatny folwark i nie szkoli współpracowników ponad poziom giermka (wszak ta rzekomo świetna kardiochirugia w MSW stanęła na amen i dalej stoi po przymknięciu Garlickiego; dla niezorientowanych wyjaśniam, że kardiochirurgia transplantacyjna to nienajtrudniejsza dziedzina chirurgii, czy nawet kardiochirurgii). Gdy wejdzie w wiek zgrzybiały, kwestia następstwa po nim rozstrzyga się w oparciu o zasady zbliżone tych regulujących życie wilczej watahy.

Ma sukcesy i pacjenci mogą go uwielbiać, przynajmniej niektórzy. Ma jednak też absolutnie głupawe wpadki, w sytuacjach, w których krótka rzeczowa dyskusja w gronie równych sobie konsultantów, pozwoliłaby na ich uniknięcie. Jest skłócony z podobnymi sobie udzielnymi książątkami na sąsiednich stolcach ordynatorskich, na czym cierpi cała dziedzina, wlokąca się w skali całego kraju w ogonie cywilizowanej części Europy.

W normalnym kraju, w którym ludzie ustępują sobie miejsca w drzwiach, człek taki zostałby nauczony dobrych manier na etapie edukacji przedszkolnej. Jeśli nie, mógłby ew. zostać primabaleriną, ale nie zrobiłby kariery w żadnej dziedzinie, wymagającej pracy zespołowej. Powie ktoś, że to system dobry na trudne czasy. No cóż, może i dobry, ale robi te czasy jeszcze trudniejszymi i nie sprzyja temu, by stały się łatwiejsze.