Humor i satyra. Tu nie ma tematów tabu ani świętych krów. Przełamujmy zmowę milczenia. Zdemaskujmy i zniszczmy kamarylę. Nadchodzi kontrrewolucja.

środa, 20 maja 2009

Mały rozrachunek

20 lat Trzeciej RP i ewolucji poglądów

Moje poglądy przechodziły ewolucję i zapewne będzie tak nadal. Zgodnie z sentencją „Człowiek uczy się całe życie, a i tak umiera głupi.” Mam w sobie pokorę w stosunku do złożoności świata, a jednocześnie jestem przekonany, że warto mieć wyraziste poglądy i w wyrażać je, walczyć o nie. Zawsze pragnąłem, aby Polska była silnym, niepodległym krajem. Myślę, że zawsze też spełniałem kryteria pozwalające zakwalifikować mnie jako zwierzęcego antykomunistę, a korzenie tego antykomunizmu leżą w tradycjach rodzinnych oraz okazji do obserwowania reżimu od środka. Transformacja systemu w 1989 nie cieszyła mnie przesadnie, bo nawet dla osoby mało zorientowanej w polityce, jaką wtedy byłem, wyglądała ona na jeden wielki szwindel. Do dziś nie wiadomo właściwie jak to wydarzenie najlepiej nazwać: rewolucja, jesień narodów, obalenie komunizmu, zmiana ustroju, transformacja systemu... Gardziłem opozycją w 1989 r., która naprzeciw nadal świetnie zorganizowanej władzy komunistycznej w kluczowej rozgrywce o kształt państwa wystawiła Mazowieckiego – ospałego, chwiejącego się dziadunia, który na dodatek zasłabł w trakcie wygłaszania exposé. Jeszcze przed wyborami prezydenckimi 1990 nabrałem dystansu do Wałęsy – wystarczyło spojrzeć na tego zarozumiałego prostackiego spaślaka i posłuchać nonsensów, które głosił swoją odrzucającą nieskładną polszczyzną i proletariacką wymową. Odrazę budziły tzw. elity, które jednocześnie gardziły Wałęsą i bały się jego władzy. Nie miałem zaufania do prawicowych partii ZChN, KPN, które aż się prosiły o etykietę oszołomów. Dziś można już stwierdzić z dużym prawdopodobieństwem, że były one opanowane przez specsłużby i agentów wpływu. Jedynym sensownym i – co istotne – nie kanapowym ugrupowaniem wydawało się wtedy PC. Co zmieniło się w moich poglądach? Przede wszystkim w latach 90. mało czytałem o polskiej polityce i wielu procesów nie rozumiałem. Ze zdumieniem obserwowałem wierność zubożałej na skutek transformacji inteligencji w stosunku do pasożytniczych elit, z którą to wiernością stykałem się w rozmowach z szanowanymi przeze mnie ludźmi. Dobitnym przejawem tej wierności były dla mnie wybory prezydenckie 1995, kiedy wielu moich znajomych inteligentów z pewnym zmieszaniem, ale jednocześnie z wiarą w słuszność sprawy, poparło kuriozalną kandydaturę Jacka Kuronia. Jednocześnie jeszcze wtedy środowisko Gazety Wyborczej mylnie traktowałem jako antykomunistyczne. Śmiałem się z tzw. teorii spiskowych, potępiałem rzekomy polski antysemityzm, nie zagłębiałem się w sprawę Bolka.

Piszę o tym, żeby zwierzyć się z ewolucji moich poglądów, która postępowała stopniowo wraz z wieloma rozmowami, książkami, artykułami, filmami. Wiedzę przyjmowałem stopniowo, z bardzo różnych źródeł, starając się ograniczać emocje, nie czułem się nigdy wiernym wyznawcą określonego nurtu politycznego. Dziś rola zakulisowych układów na każdym etapie życia publicznego – od władz lokalnych, przez administrację centralną, po geopolitykę – jest dla mnie oczywista. W życiu publicznym czym innym jest narracja tworzona na potrzeby publiczności (a może trafniej – gawiedzi), a czym innym rzeczywista gra interesów. Kaczyńscy słusznie zdefiniowali zjawisko mocno przerośniętych w Polsce powiązań towarzysko-biznesowo-politycznych wywodzących się z komunizmu i okrągłego stołu jako układ, jednak określenie to zostało za pomocą charakterystycznej i typowej już metodyki wykpione przez mainstreamowe media. W osobach, które dziś zawzięcie bronią nieskazitelnego wizerunku Wałęsy, bezkrytycznie popierają wtopienie państwa polskiego w struktury UE, kłamliwe paszkwile na polityków PiS w mediach traktują naiwnie jako twarde fakty itd., w tych osobach widzę następców tej samej inteligencji, która dawniej wystawiała łże-elitom czek in blanco, głosując na Jacka Kuronia. Co ciekawe, osoby te mimo wykształcenia, intelektu, potrafią z uporem odrzucać logiczne argumenty, a czasem nawet reagować na nie słowną agresją. Nawet jeśli przejawiają modny ostatnio cynizm polegający na dyskredytowaniu wszelkiej władzy i autorytetów, to ostrze tego cynizmu kierują przede wszystkim przeciwko PiS-owi, jakby to nadal była partia rządząca. W odpowiedzi na proste argumenty sprzeczne z salonowymi dogmatami, na wyrażenie poparcia dla PiS, można z miejsca zostać nazwanym oszołomem. Żeby było ciekawiej, nierzadko te same osoby emocjonalnie przyłączały się do prowokacji szytej grubymi nićmi, jaką była kampania na rzecz Doliny Rospudy, popierały dziwaczne happeningi, które były tam urządzane. A przecież to właśnie osobę w ciemno angażującą się w zręcznie nagłośnioną kampanię już prędzej można nazwać oszołomem.

O podstępnej narracji

Dziś uważam, że informacje dotyczące afer, zdemaskowanych agentów, które ujrzały światło dzienne, to wierzchołek góry lodowej. Wielu rzeczy oficjalnie nigdy się nie dowiemy, wiele zostanie wyjaśnionych po latach lub nawet dziesięcioleciach. W końcu, jakie korzyści miałby przynieść przekręt, który zostałby ujawniony w formie głośnej afery, cóż byliby warci najcenniejsi agenci wpływu po ich zdemaskowaniu? Nie widzę jednak nic złego w spekulowaniu na ten temat. Nie uznaję często spotykanych argumentów typu „trzeba mieć twarde dowody, żeby coś mówić”, „wyrok sądu definitywnie ucina wszelkie spekulacje”, nie wzruszają mnie epitety typu oszołom. Po to mamy intelekt, żeby wiązać różne czasem odległe fakty, układać je w logiczną całość i dyskutować o tym z innymi.

Czuję się osobiście oszukany przez środowisko Gazety Wyborczej z tego względu, że sam wielokrotnie ostro zwalczałem pogląd mówiący, że jest to środowisko żydowskie. Pytałem swoich rozmówców, jak można wierzyć w taką bzdurę, że ktoś zmienił nazwisko z Lewartow na Geremek, czy z Szechter na Michnik. Co prawda, nierzadko mocne poparcie nawet dla kontrowersyjnych spraw związanych z Żydami wyrażone w Wyborczej dawało mi do myślenia, ale dopiero zaangażowanie tego środowiska w promowanie w Polsce oszczercy Tomasza Grossa sprawiło, że zacząłem rozumieć, że to nie tyle poparcie Wyborczej dla Grossa, co po prostu antypolska akcja jednego i tego samego środowiska agresywnych Żydów. Czuję się oszukany, bo kiedyś udzieliła mi się histeria Wyborczej na punkcie szukania i piętnowania rzekomego antysemityzmu w Polsce, a przypomnijmy, że antysemitą zostawało się za samo stwierdzenie, że środowisko Gazety Wyborczej jest środowiskiem żydowskim. A dziś w Wyborczej ukazują się artykuły, w których oni sami z dumą odnoszą się do swoich korzeni, dawnych nazwisk oraz skrywanej przez lata tożsamości narodowej.

Bardzo trudno jest mi dyskutować z osobami, które identyfikują się z typem myślenia właściwym Gazecie Wyborczej, czy tożsamym lub zbliżonym – Polityki, TVN itd. Tym bardziej, że przez lata język debaty po tamtej stronie stawał się coraz bardziej ordynarny, napastliwy, cyniczny. Gdybym nawet był takim laikiem w krajowej polityce, jak kiedyś, to w dzisiejszym konflikcie politycznym między PiS a PO, byłbym przeciwko PO przez sam fakt, że tak bardzo zbliżyło się ono z zakłamanymi elitami postkomunistycznymi. Jednocześnie PO wraz z tymi elitami czują się depozytariuszami jedynie słusznych metod reformowania państwa, rozwiązywania problemów społecznych. Metody te są ich zdaniem tak słuszne, że nie jest w stanie tego podważyć żadna nieudolność, żadna kompromitacja, żadna afera; tak słuszne, że uzasadniają coraz bardziej bezwzględne neutralizowanie opozycji przez władzę dumnie nazywającą się o wiele bardziej demokratyczną niż poprzednia.

Jak wcześniej napisałem, narracja tworzona przez elity na potrzeby społeczeństwa nie ma nic wspólnego z rzeczywistością, na dodatek odrzucający jest jej ordynarny język. Narrację tę budują, oprócz aroganckich polityków PO, oczywiście dziennikarze. Elity nieustannie promują w społeczeństwie twarze dyspozycyjnych dziennikarzy, by nie rzec – politruków. Dostają oni najlepsze stanowiska i najlepszy czas na antenie. Dobre przykłady szczególnie zaangażowanych politruków to Tomasz Lis, Monika Olejnik, ekipa Szkła kontaktowego, błaznujący Wojewódzki i Figurski. Dyspozycyjność tych i wielu innych politruków jest tak daleko posunięta, iż można ich spokojnie nazwać (metodą Palikota) dziennikarskimi prostytutkami. Od osoby, która osobiście zetknęła się z Wojewódzkim słyszałem taką opinię o nim, cytuję, „dla pieniędzy zjadłby gówno spod siebie i sprzedał własną matkę”. Skądinąd słyszałem też, że kiedyś jako grajek nie był taki jak dziś.

Wałek i Libertas a narracja

Nawiązując do romansu Wałka z Libertasem, ten temat wciąż jest na tapecie, chciałbym zwrócić uwagę na aspekt tej sprawy związany z podstępną narracją elit. Nie wiadomo dziś do końca, jaki długofalowy zamysł polityczny kryje się za tym projektem. Zapewne sami jego autorzy zakładają różne scenariusze. Trudno też powiedzieć, na ile konflikt na linii Wałęsa-Tusk jest dziś prawdziwy, a na ile – pozorowany w celu odebrania PiS-owi prawicowego elektoratu. Konflikt ten jednak świetnie pokazuje słabość narracji, którą spora część społeczeństwa przyjmuje i wspiera z uporem godnym lepszej sprawy. W takich momentach narracja sypie się i rozpada na kawałki z dnia na dzień. Dezorientacja elit, politruków i ich wiernych stronników, udzielających się choćby na popularnych portalach, musi w takich momentach budzić wesołość. Podobna dezorientacja miała miejsce choćby wtedy, gdy po trzecim „przypadkowym” samobójstwie świadka w sprawie Olewników według oficjalnej narracji wszystko było w najlepszym porządku, a potem nastąpiła niespodziewana dymisja ministra sprawiedliwości. Nie powiem, że czuję w takich chwilach satysfakcję, bo wolałbym, żeby społeczeństwo było z gruntu bardziej zdystansowane do zakłamanych elit i odporne na manipulację. Wiem też, że za każdym razem kwestią krótkiego czasu jest zbudowanie nowej propagandowej fasady, a ewentualne niekonsekwencje szybko zostaną zagłuszone za pomocą szumu informacyjnego lub ataków na opozycję. Zawsze jednak pozostanie nieoceniony publicysta Maciej Rybiński, który najcelniej punktuje zakłamanie elit, stawiając proste pytania i wytykając jaskrawe niekonsekwencje w ich narracji z chirurgiczną precyzją.

Przy okazji sojuszu Wałęsy i Libertasu Maciej Rybiński jak zwykle celnie wytknął hipokryzję elit w felietonie we wczorajszym Fakcie. Wcale nie wchodził przy tym w głębszą analizę polityki Wałęsy. Zamieszczam tu obszerny fragment:

Wałęsa specjalnej troski

Maciej Rybiński, Wałęsa specjalnej troski, Fakt 19.05.09

Nie bez wzruszenia patrzę na troskę, z jaką pochylają się w ostatnich tygodniach nad Lechem Wałęsą politycy, publicyści i generalnie autorytety. Jak prośbą i groźbą usiłują naprowadzić na właściwą drogę syna marnotrawnego, który pobłądził z Ganleyem.

Tylko jaka jest ta właściwa droga? Każdy ma własną, po której chciałby pędzić przywódcę „Solidarności”, aby napędzić sobie głosów, popularności albo przynajmniej mieć satysfakcję, że Wałęsa jest po jego stronie. Aby wszyscy byli zadowoleni, należałoby byłego prezydenta podzielić jak zapałkę, na czworo. Jedna ćwiartka dla PO, jedna dla PiS, jedna dla lewej nogi, ostatnia dla stroskanych publicystów.

Modne jest też zastanawianie się, co Wałęsa będzie robił w przyszłości, a zwłaszcza 4 czerwca. Stanie na Wawelu u boku Tuska, stoczy się do Gdańska, aby tam tarzać się w rynsztoku politycznym obok Ganleya, czy może wyjedzie do Paryża, żeby odetchnąć od dusznej atmosfery. Diabli wiedzą. (...)

Mówiąc poważnie, współczuję Wałęsie. Ludzie, którzy na co dzień go nie znoszą, uważają za dość ograniczonego cwaniaka – nagle, z okazji rocznicy dającej być może oglądalność telewizyjną, na dodatek tuż przed wyborami, chcieliby go mieć obok siebie. Żeby się pokazać: patrzcie, Wałęsa jest z nami. Razem obalaliśmy komunizm i razem stoimy na europejskiej reducie. A potem, po całym jublu i po akcie wyborczym, odesłać kpa na ryby. Niech nie przeszkadza, niech nie mąci. To bardzo brzydkie, brzydsze niż samodzielny flirt Wałęsy z Libertasem.

Narrację elit dotyczącą Wałęsy w ostatnich latach, ale sprzed Libertasu, dobrze odzwierciedla następujący komentarz sprzed prawie roku do jednej z niezliczonych dyskusji o Wałęsie:

Jakby nie patrzeć, pan Lech Wałęsa to Ikona, zrobił dla Europy bardzo dużo. Mnie jako patriotę oburza mieszanie go z błotem, bo nawet jeśli pobrudził sobie trochę ręce, to widocznie tak musiało być. Czasem, aby osiągnąć cel, trzeba się układać z tymi, z którymi się walczy, ale najważniejszy jest efekt końcowy, a nie cząstkowe posunięcia.

Wałęsie należy się szacunek i koniec, a jego złe uczynki (jeśli były) powinny zostać przemilczane dla dobra naszego wizerunku w świecie.

Niestety nasz najjaśniejszy „złodziej” księżyców tego nie rozumie, pała nienawiścią i zazdrością do wszystkiego i wszystkich. Mam nadzieję, że tak szybko jak się pojawił tak też i zniknie, bo ja chcę mieć prezydenta, którego nie muszę się wstydzić.

PS. Ci co narzekają na Wałęsę niech przeniosą się na Białoruś, bo ta byłoby u nas gdyby nie on.

Tuż po pierwszym występie Wałęsy u Ganleya 01.05.09 na forach posypały się komentarze pełne dezorientacji po stronie zwolenników PO. Nie pomogła nawet ostra riposta jeszcze tego samego dnia w radiu TOK FM. Jacek Żakowski: „Jeśli Wałęsa poparł Ganleya, to przeszedł na stronę interesów Kremla.” Stefan Niesiołowski: „Człowiek tej klasy, co pan prezydent Wałęsa, powinien wiedzieć, że uczestnicząc w kongresie Libertas umacnia pana Declana Ganleya, umacnia ludzi wrogich wobec koncepcji jedności Europy. Nie jest ważne, co Wałęsa tam powie, ale ważne jest, że Wałęsa tam był.” Oto kilka reprezentatywnych komentarzy ze strony zwolenników PO i okolic z forum Gazeta.pl:

Nie rozumiem tej wolty Lecha Wałęsy, nie zgadza się ani z naszymi ideałami „Solidarności”, ani z racją Polski, tym bardziej, że członkowie polskiego oddziału Libertasu nie wykazali się zbytnią troską o interesy społeczeństwa polskiego, prezentują interesy jednej grupy społecznej i osobiste ambicje niezrealizowane w żadnym ugrupowaniu ze względu na mierność poglądów i kwalifikacji.

Wałęsa zrobił to, co robi najlepiej, wszedł w paszczę lwa i tam ich poustawiał, dokładnie tak, jak kiedyś zrobił komunistom i esbekom...

Lechu zachował się jak wtedy, gdy był za utworzeniem 3 nogi. On jednak podejmuje niekonwencjonalnie różne wyzwania i jemu to uchodzi, a także dobrze wychodzi. Ja na ten zjazd nie pojechałbym i życzę Libertasowi potężnych klęsk, gdziekolwiek tylko spróbuje swoich szans. No może tylko w Polsce życzę mu 4,5%, aby osłabić PiS.

Pan Wałęsa co mógł zrobić pozytywnego, to już zrobił. Był i jest symbolem tamtej „Solidarności”. Ale żadne jego zasługi nie zmienią faktu, że jest to prostak przesiąknięty na wskroś bigoterią i zawsze będzie go ciągnąć w stronę religijnych pojebów. Więc lepiej niech pojedzie na ryby i da sobie spokój z pochwałami Libertas.

Dajcie spokój Wałęsie! Chłop chce zarobić trochę grosza i tyle. Nikomu to nie pomoże, ani nie zaszkodzi. Ganley będzie tylko lżejszy o jakieś 50 tys. dolców. Wałęsa i tak nie jest najgorszy w porównaniu do niedobitych faszystów z PiSuaru czy z Platformy. Kiedyś go nie lubiłem, ale od momentu, jak poinformowano, że współpracował z SB – lubię go bardziej!

Lech Wałęsa nigdy nie był geniuszem, ale teraz to się już zupełnie pogubił. Udział w imprezie Libertasu był niewybaczalnym błędem. Wzięcie za to pieniędzy to już polityczne samobójstwo. Legenda umarła.

E tam, przesadzasz. Według mnie dobrze zrobił :) Dalej go cenię jak zawsze, to nasz polski bohater. I szanujmy go, bo może inteligentem nie jest, ale na pewno człowiekiem przełomów, działania i sporej, intuicyjnej mądrości. A przy tym bardzo czystego i dobrego serca.

Ja ten numer już Wałęsie wybaczyłem, ale lepiej już niech trochę pomilczy!

Atakować Wałęsę to tak jakby atakować JP2, każdy się rozbije jak na skale. Głosowałem na p. Wałęsę i nadal mimo krytyk buraków wierzę, że ten człowiek choćby rozmawiał z samym A. Hitlerem (będąc także krytykowany), potrafiłby przekonać Adolfa do swoich racji i do pokoju lub zaprzestania wojny.

Takich komentarzy można przytaczać bardzo wiele. Chodziło mi tu o pokazanie na przykładach swoistego rozpadu pewnej narracji. Wcześniej na forach były proste dyskusje przeciwników Wałęsy jako byłego TW Bolka i szkodliwego polityka ze zwolennikami wychwalającymi Wałęsę głównie z pozycji PO. Teraz zwolennicy znaleźli się w niekomfortowej sytuacji i szukają dla Wałęsy usprawiedliwienia lub zżymają się na niego. Przeciwnicy nie muszą modyfikować swojej narracji i bardzo rzadko to robią. Działania Wałęsy wpisują się bowiem w jego częściowo odkryte mroczne powiązania oraz arogancję i nieobliczalność w działaniach politycznych. Przykłady z drugiej strony z tego samego forum:

Jak to Wałęsa Gazecie dysonans wywołał...

Mówiąc szczerze, to tak czekałem jak GW z tego wybrnie. Z jednej strony „ikona Solidarności”, jeden z najlepsiejszych przyjaciół nadnaczelnego (ponoć nawet lepsiejszy niż człowiek honoru), a tu taki przykry psikus... „Ikona” pojawiła się na spotkaniu „ciemnogrodu”. No kurczę... To tak jakby papież wpadł z wizytą na czarną mszę.

I jak tam „panowie redachtorowie” – redukujemy? :D

„Słowianie, jak Indianie wymienili banki na zabawki.” To cytat z „Dziennika Związkowego”. Lechowi może wrócił rozum i zobaczył jak przekręcono Polaków, traktując ich jak dziki naród. Oligarchia brała banki, fabryki, kopalnie, stocznie, a dawała gadżety, czyli zabawki, używane samochody, komórki itp. bzdury.

W przypadku przeciwników najbardziej typowe było zdystansowane podejście z pierwszego z tych 2 komentarzy.

Możliwości przełamania narracji narzucanej przez elity

Jak pisałem w pierwszej części tego wpisu, w której dokonałem małego rozrachunku swoich poglądów – i w latach 90., i dziś widać uporczywą lojalność niemałej części inteligencji w stosunku do elit. Co ciekawe, elity nie dają w zamian nic oprócz poczucia przynależności do rzekomo lepszej części społeczeństwa. Opowiedzenie dowcipu o Kaczorach, okazanie pogardy dla prezydenta czy dla PiS-u, okazanie entuzjazmu dla Tuska ma być równoznaczne z otrzymaniem swego rodzaju certyfikatu towarzyskiego – „jestem postępowy, cool, a nawet niekonformistyczny i odważny (bo siepacze prezydenta mogą mnie w każdej chwili zamknąć w więzieniu na 3 lata)”. Z jednej strony wydaje się, że tę lojalność w stosunku do elit będzie łatwiej przełamać teraz niż kiedyś, bo dziś argumentacja elit jest prymitywna, niespójna, wszystko tam ledwo trzyma się kupy i to tylko dzięki namolnej hałaśliwej propagandzie w mediach. Z drugiej strony wydaje się, że pierwsze pokolenie wyrosłe w demokracji i w kapitalizmie nie jest jeszcze dobrze uodpornione na wszechobecne manipulacje. Starsze pokolenia nie są w lepszej sytuacji, bo oni za młodu w ogóle nie przywykli do reklam komercyjnych, a propaganda polityczna była jednak łatwa do zdemaskowania – prymitywna, bardzo jednostronna, a do tego oparta na przemocy i cenzurze. Dzisiejsza propaganda sączy się w nowocześnie redagowanych serwisach informacyjnych lekko i przyjemnie. Lepiej pozoruje obiektywizm. Stosuje znacznie bardziej wyrafinowane metody perswazji niż obleśna morda Urbana w telewizji. Musi minąć trochę czasu zanim społeczeństwo uodporni się na sztuczki stosowane zarówno w reklamie komercyjnej, jak i w propagandzie politycznej. Dodatkowo, mówiąc o inteligencji, da się zauważyć pewną jej degradację. Nie chciałbym gderać, ale wystarczy przejść się po korytarzach dowolnej wyższej uczelni i porównać atmosferę dziś i choćby 10 lat temu – od razu widać, że dochodzi do głosu pokolenie wychowane w gimnazjach. Często jeszcze gorszy poziom reprezentują studenci licznych prywatnych szkół. Nie chcę powiedzieć, że kiedyś byliśmy święci, jednak zmiany na niekorzyść są zauważalne.

Dla mnie nie ulega wątpliwości, że wejście z Libertasem w Polsce było obliczone przede wszystkim przeciwko PiS-owi (trudno mi się tu odnieść do wewnętrznych spraw w innych krajach, w których działa Declan Ganley). W wyborach do europarlamentu partia ta może nie odegra znaczącej roli, ale ta inwestycja da układowi pole manewru w wyborach, które będą następować w kolejnych latach. Powoli wyłania się prawdopodobny skład głównych konkurentów w wyborach prezydenckich 2010 – Lech Kaczyński, Donald Tusk i Lech Wałęsa. Można tu ułożyć wiele scenariuszy. W najprostszym Lech Wałęsa będzie w dalszym ciągu pozorował konflikt z Tuskiem, by na koniec pomóc mu pogrążyć Lecha Kaczyńskiego. Poza tym postawienie wszystkich aktywów na Tuska byłoby z punktu widzenia układu nieroztropne. Po pierwsze Tusk bywa nielojalny, czego przykładem była dymisja ministra Zbigniewa Ćwiąkalskiego. Po drugie Tusk jest czasem zaskakująco nieudolny (ucieczka z Gdańska przed stoczniowcami), a jego poza twardego męża stanu zbyt często sprawia wrażenie rozpaczliwego nadrabiania miną. Wreszcie do Tuska przylgnęła łatka polityka proniemieckiego, a w prymitywnej wersji – niemalże pół-Niemca, nad którym unosi się duch dziadka z Wehrmachtu.

Promowanie Libertasu za pomocą zbieraniny polityków drugiego sortu, do jakich – jakby nie patrzeć – zalicza się dziś Lech Wałęsa, będzie wymagało zastosowania dużych środków socjotechnicznych. Mimo opisanych wyżej problemów z naszą inteligencją (grupą społeczną) oraz wielotorowych działań zmierzających do manipulowania naszym społeczeństwem, bardzo liczę na to, że coraz więcej z nas Polaków zacznie rozumieć, jak dalece jesteśmy rozgrywani. Konieczne jest tylko zrozumienie, że za ckliwą lub cyniczną – do wyboru – narracją kryją się brutalne, a często brudne interesy i nie są to interesy państwa polskiego. Być może i cynicy zrozumieją, że – nawet wyłącznie w aspekcie własnych korzyści materialnych – w ostatecznym rozrachunku, wspierając postkomunistyczne elity, prawie wszyscy ponosimy straty. Konieczna jest dogłębna wymiana elit rządzących na wielu szczeblach władzy i w wielu instytucjach, stworzenie prawdziwego pluralizmu w mediach kształtujących naszą przestrzeń publiczną. Myślę, że konieczne byłyby w tym celu dwie kadencje rządów nastawionych na realizację polskich interesów. W tym przynajmniej jedna z konstytucyjną większością, aby zmienić złe prawo od podstaw, czyli od konstytucji. Gdyby to nastąpiło w 1989, dzisiaj bylibyśmy dobrze prosperującym krajem gotowym na wyzwania, jakie przyniesie XXI wiek. Gdyby rządy Kaczyńskich zapoczątkowane w 2005 nie zostały przerwane, mielibyśmy dziś daleko posunięte reformy, a korupcja na szczytach władzy zostałaby na dobre przecięta po raz pierwszy od 1989 roku i FOZZ – „matki wszystkich afer”. Nie traćmy jednak ducha. Jeśli nasz naród wróci do ducha odnowy i nadziei, to cały czas mamy szanse na dobre perspektywy po wyborach w 2010 i 2011 roku.

0 komentarze:

Prześlij komentarz

Przeczytałeś? Skomentuj!