Humor i satyra. Tu nie ma tematów tabu ani świętych krów. Przełamujmy zmowę milczenia. Zdemaskujmy i zniszczmy kamarylę. Nadchodzi kontrrewolucja.

sobota, 10 października 2009

Dom tuskowariatów

Sprawa afery hazardowej skłoniła mnie do refleksji na temat obojętności Polaków na tak elementarne wartości jak zwykła przyzwoitość czy poszanowanie dla demokratycznie ustanowionego prawa i na ten temat był poprzedni wpis o „wojnie polsko-tuskiej”. Próbowałem także dociec przyczyn tej obojętności. Dzisiaj kontynuuję temat poprzez refleksję nad kolejną elementarną wartością, która jest całkowicie omijana w rządowo-medialnej narracji dotyczącej afery hazardowej, a za nią – w myśleniu większości społeczeństwa. Jest to zdrowy rozsądek w ocenie sytuacji.

W jednym zgodzę się z Tuskiem. Powtarza on ostatnio, że nie ma takiej partii, w której byliby sami święci, że korupcja pleni się wszędzie – ja temu nie przeczę. Inna sprawa, że gdyby Tusk i jego ekipa nie zgrywali od początku takich dziewic, to teraz nie wyglądaliby tak śmiesznie, gdy okazało się, że to ich dziewictwo było wizerunkową sztuczką, parawanem zakrywającym niezłe szambo. Ale co z tą korupcją, która podobno miesza się do polityki zawsze i wszędzie? Moja krótka analiza będzie oparta nie na wiedzy prawnej, tylko na zwykłym lecz deficytowym w rzeczywistości zdominowanej przez platformerski PR – zdrowym rozsądku.

Szefowi CBA, Mariuszowi Kamińskiemu, zarzuca się ostatnio, że postąpił wbrew prawu, gdyż o prowadzonych działaniach operacyjnych informował premiera czy inne osoby kierujące państwem, a nie prokuraturę. Dzisiaj doszło nawet do tego, że Paweł Graś, rzecznik prasowy rządu, odpowiadając na pytania dziennikarzy, stwierdził butnie, że w efekcie otrzymania od CBA materiałów dotyczących kolejnej w ostatnich dniach afery w rządzie, premier skierował 2 zawiadomienia do prokuratury: jedno w sprawie korupcji wynikającej z otrzymanych materiałów, czyli nowej afery – afery stoczniowej, a drugie przeciwko Mariuszowi Kamińskiemu za to, że nie skierował sprawy do prokuratury osobiście.

Kuriozalność relacjonowanych w mediach zarzutów przeciwko Mariuszowi Kamińskiemu o nieskierowanie sprawy do prokuratury, wcześniejszych – werbalnych i obecnych – formalnych, jest widoczna na pierwszy rzut oka. Intencja przepisów nakazujących donoszenie prokuraturze o wiadomych danej osobie czy funkcjonariuszowi przestępstwach jest bowiem bardzo prosta. Chodzi w tych przepisach o to, by przestępstwa nie mogły pozostać w ukryciu, bez możliwości ich osądzenia i ukarania. Jest zupełnie jasne, że Mariusz Kamiński żadnych przestępstw nie ukrywał. Kierowanie do prokuratury tego rodzaju zarzutów przeciwko Kamińskiemu jest w tym momencie ze strony Tuska jedynie grą obliczoną na zniszczenie wizerunku szefa CBA, co Tuskowi jest teraz bardzo potrzebne, choćby na krótko. W oczach ludzi posługujących się głową straci raczej Tusk. Bo przyjmując roboczo punkt widzenia osoby, która uważa, że w konflikcie Kamiński-Tusk obaj mają tyle samo racji, widać, że Kamiński nie zgłasza, przynajmniej na razie, żadnych roszczeń dotyczących przypuszczalnie bezprawnej próby zdymisjonowania go, czyli nie podgrzewa konfliktu. W tym samym czasie Tusk mściwie składa absurdalne doniesienie na Kamińskiego w prokuraturze. Zwróćmy uwagę, że tę spiralę można nakręcać. Skoro Kamiński popełnił przestępstwo, przekazując bezpośrednio Tuskowi z pominięciem prokuratury materiały dotyczące afery stoczniowej, to analogicznym przestępstwem było przekazanie Tuskowi materiałów dotyczących afery hazardowej. A skoro tak to, logicznie biorąc, Tusk również wtedy powinien był zawiadomić prokuraturę o przestępstwie Kamińskiego. A skoro tego nie zrobił to, znowu logicznie biorąc, dziś Tusk powinien donieść do prokuratury również na siebie za to, że ukrywał to pierwsze „przestępstwo” Kamińskiego.

Opisane wyżej zarzuty przeciwko Kamińskiemu wydają się więc absurdalne już na pierwszy rzut oka, ale wgryźmy się w to głębiej, próbując rozwiązać pewne zagadnienie prawne zdroworozsądkowo. Punktem wyjścia jest korupcja na szczytach władzy, powiedzmy – w rządzie jakiegoś państwa. Mamy funkcjonariusza, który tę korupcję wykrył. Czy aby na pewno jest to standardowa sytuacja, która wymaga standardowej reakcji w formie określonego przepisami złożenia zawiadomienia do prokuratury? Czy ktoś tu czasem nie robi nas w balona, pomijając pewien „drobny” fakt? Pomyślmy. A co, jeśli podejrzanym jest minister sprawiedliwości i prokurator generalny albo ktoś z kręgu zbliżonego do niego? Skąd nasz funkcjonariusz ma wiedzieć, czy usłużny prokurator przyjmujący zawiadomienie nie zadzwoni od razu do swojego szefa, informując go, że taki a taki funkcjonariusz ośmielił się donieść na samego ministra? Jakie szanse na prawidłowy przebieg ma śledztwo prokuratury w sprawie urzędującego ministra? Czy jeśli podejrzanym jest prokurator generalny, to zawiadomienie w jego sprawie ma trafić właśnie do niego? A jeśli nie do niego, to jak funkcjonariusz ma ustalić, który prokurator jest w zmowie z przełożonym, a który gotów jest podjąć wielkie osobiste ryzyko i zaangażować się w sprawę przeciwko swojemu szefowi? To są pytania retoryczne. Dziwię się, że nikt ich nie stawia, bo jest to absolutne przedszkole chociażby w dziedzinie filmów sensacyjnych. Może ja jestem dziwny, że takie filmy oglądam, ale chyba nie, bo to jakieś 25% kinowej i telewizyjnej oferty. Cóż, można się śmiać, że filmy opisują nieprawdopodobne sytuacje, ale zdarza się i tak, że rzeczywistość przerasta wyobraźnię filmowców...

W naszej sytuacji mamy prokuratora generalnego, który formalnie niewiele jeszcze wie o sprawie poza opublikowanymi kompromitującymi dla rządu stenogramami. Chyba że sam jest zamieszany, wtedy oczywiście wie więcej. Ten prokurator generalny w pierwszym wywiadzie po ujawnieniu afery stwierdza, że jego koledzy partyjni i ministrowie zamieszani w tę aferę są „absolutnie niewinni”, a ten funkcjonariusz, który aferę wykrył jest osobą niepoczytalną, dalej nasz prokurator generalny podaje jakieś fantastyczne dowody tej niepoczytalności. Co podpowiada zdrowy rozsądek? Chyba tylko jedno: jak można było na miejscu tego prokuratora generalnego – mowa oczywiście o ministrze Andrzeju Czumie – tak głupio odkryć karty i zaprezentować się publicznie jako osoba mocno podejrzana o współudział w aferze. Na miejscu Czumy średnio inteligentny człowiek – no, taki z wykształceniem licealnym, powiedzmy, z maturą – na poczekaniu skleciłby jakąś bajeczkę, że jest oburzony informacją o korupcji w rządzie, materiały dotyczące sprawy zostaną starannie przeanalizowane, wnioski wyciągnięte, a funkcjonariusz, który aferę wykrył jest godny pochwały. Może z zaciśniętymi zębami, ale trzeba było taką bajeczkę społeczeństwu wstawić, a po cichu zająć się ukręceniem łba sprawie. Oczywiście, nie mówię, że byłoby to ładne czy porządne, ale na pewno byłoby w jakimś sensie normalne, w sensie zdrowego rozsądku. Lecz nie ma wiele wspólnego z normalnością sytuacja, gdy prokurator generalny sam siebie jawnie sypie, a potem jest przez premiera chwalony jako najuczciwszy człowiek, do którego premier ma pełne zaufanie, a naród nadal poszedłby za tym premierem w ogień. To raczej jakieś koszmarne zdrowego rozsądku zaprzeczenie.

Wróćmy jednak do sprawy podstawowej. Sytuacja funkcjonariusza wykrywającego przestępstwa poza systemem wyższych szczebli administracji jest względnie prosta. Ale sprawa się komplikuje, gdy sam system okazuje się chory. Czy trzeba doktoratu z prawa, żeby to zrozumieć, czy też wystarczy trochę zdrowego rozsądku? A co miałby zrobić nasz funkcjonariusz, gdyby wykrył przestępstwo korupcyjne samego premiera? Ciężka sprawa. Może warto byłoby stanąć dumnie i odważnie przeciwko całemu systemowi i odwołać się bezpośrednio do społeczeństwa? To akurat pytanie nie jest retoryczne i nie podejmuję się odpowiedzi na nie. Wiem tylko, że na polskie zaczadzone społeczeństwo nie podziałałby żaden dowód. Mariusz Kamiński wymyślił bardzo rozsądne rozwiązanie oraz – co istotne przy dzisiejszych oskarżeniach – pozostał całkowicie lojalny w stosunku do premiera Tuska. Mówienie o jakieś pułapce na premiera to brednie, które – by nie przedłużać tego tekstu – polecam do samodzielnej zdroworozsądkowej analizy.

Zakończę krótko. Dzisiaj w Polsce ludzi, którzy zachowali zdrowy rozsądek, jest mniejszość. Według różnych sondaży odsetek tej mniejszości oscyluje między 24% a 28%. Cieszę się, że należę do tej mniejszości. Gdzie podział się zdrowy rozsądek pozostałych? Może przyćmiło go Słońce Peru?

Podsumowanie: Afery korupcyjne w polskim rządzie: hazardowa i stoczniowa – są rozgrywane w mediach w taki sposób, by sprawić wrażenie, że znacznie poważniejszy kaliber mają zarzuty przeciwko Mariuszowi Kamińskiemu, funkcjonariuszowi, który te afery wydobył. Są to zarzuty o nieinformowanie prokuratury o wykrytych przestępstwach oraz o nielojalność w stosunku do premiera. Bezrefleksyjna zgoda na taką interpretację przez osobowości medialne oraz dużą część społeczeństwa sprawia wrażenie uśpienia elementarnego zdrowego rozsądku. Wbrew tej alogicznej interpretacji jest rzeczą całkowicie zrozumiałą, że funkcjonariusz wykrywający przestępstwa na najwyższych szczeblach władzy musi zastosować specjalny tryb informowania władz, by – mówiąc kolokwialnie – nie ukręcono łba sprawie. Poinformowanie o sprawie bezpośrednio premiera dowodzi pełnej lojalności funkcjonariusza w stosunku do premiera, a zaniechania premiera pokazały jego nieporadność lub wręcz celową bezczynność i możliwość, że ta sprawa była sabotowana przez premiera.

0 komentarze:

Prześlij komentarz

Przeczytałeś? Skomentuj!