Humor i satyra. Tu nie ma tematów tabu ani świętych krów. Przełamujmy zmowę milczenia. Zdemaskujmy i zniszczmy kamarylę. Nadchodzi kontrrewolucja.

piątek, 27 marca 2009

Manifest Kamaryli

Nie szukaj tu poważnych analiz, zasobów wiedzy, mądrych komentarzy. Od tego są księgi. Pod tym adresem będzie to co wszędzie, czyli śmietnik. Nie bierz mi tego za złe. Osobiście zawsze byłem przeciwnikiem zaśmiecania przestrzeni publicznej. Niemniej to zaśmiecenie obecnie przekroczyło już wszelkie progi krytyczne toteż jeden śmietnik więcej nie zrobi już żadnej różnicy. Jednakże czyste powielanie innych śmietników informacyjnych (eh, te szumne nazwy: portale, wortale, witryny, blogi) jest zaśmiecaniem podniesionym do kolejnej potęgi a od tego, póki co, się odżegnuję. Mój pomysł jest prosty a zarazem oryginalny.

I tak oto narodził się blog Kamaryla. Kamaryla jest instytucją nieformalną zgubną dla państwa. Do tej zguby przyczyniają się dziś trockiści, aferzyści i pożyteczni idioci wszelkiej maści. Ja na tym blogu będę skromnymi środkami z nimi walczył. Dziś oni są górą. W Polsce AD 2009 mamy rząd obsadzony z klucza koleżeńsko-politycznego, rząd antyfachowców, ignorantów gotowych spaprać wszystko co się da. A to wymaga sporej inwencji o tyle, że już dawno zostało spaprane prawie wszystko, co mogło być. Własna ignorancja nie martwi ich, gdyż ważne są dla nich jedynie interesy uprzywilejowanych grup biznesowych, owej współczesnej polskiej kamaryli. Czasem ktoś kupi sobie ustawę, a czasem wypłynie jakaś aferka, innym razem zginie ktoś niewygodny, media na chwilę się oburzą, potem sprawę wyciszą – ot, takie swojskie śmierdzące bagienko. Dobre określenie tego bagienka to PRL-bis. Blog Kamaryla będzie opisywał oraz przedstawiał w krzywym zwierciadle chore zachowania polityków i ich zauszników. To co określiłem jako kamaryla, a co bywa nazywane też układem, ma dziś zdecydowaną przewagę polityczną, medialną, a nawet kulturową. Wystarczy włączyć dowolną stację radiową, tv, przejrzeć popularne portale.

Jedna rzecz przeważyła, że zdecydowałem się publicznie spisywać swoje spostrzeżenia. Otóż uznałem, iż nie ma sensu w tym, że jedna opcja polityczna – rządząca dziś w Polsce – przejmuje całą przestrzeń publiczną i spycha pozostałych na margines albo poza niego. Zwolennicy tej bezideowej mieszanki – nazwałbym ją raczej świniokracją niż postpolityką – pod względem intelektualnym z trudem mogą w ogóle podjąć dyskusję na równym poziomie z przeciwstawnym nurtem konserwatywnym, ale z powodzeniem to nadrabiają kreowaniem idiotów i kretynów na autorytety (Wałęsa, Bartoszewski), pozycjonowaniem swoich przeciwników jako ludzi niepoważnych, oszołomów (robota Palikota, Kutza), wzajemną adoracją w środkach przekazu (wazeliniarstwo Lisa, Olejnik). Podałem tylko nieliczne aspekty tego jak świniokracja opanowała przestrzeń publiczną. Jednakże na tym polu, pomimo przeważających sił, trudno będzie im zwyciężyć. Zakrzyczeć przeciwnika – tak, ale nie zwyciężyć. Ich idee wypadają bowiem niezwykle blado, wręcz głupawo, w starciu choćby ze zwykłym zdrowym rozsądkiem, nie wspominając o niemałej w końcu grupie inteligencji o poglądach konserwatywnych (nie chodzi tu o wykształciuchów!).

Świniokracja ma się najlepiej w najniższej warstwie kulturowej, w której operuje ona najbardziej aktywnie, właśnie na niezliczonych informacyjnych śmietnikach (lub wręcz w informacyjnych ściekach) takich jak gazetki typu Nie, programy tv zadeklarowanych głupków typu Wojewódzkiego, całe kanały informacyjne jak TVN24, portale, blogi, no i legion anonimowych krzykaczy-potakiwaczy na internetowych forach. Wynika to stąd, że świniokracja nie brzydzi się swoim chamstwem, skłonnością do agresji, znieważania – dyspozycyjne pseudoautorytety swoich ze wszystkiego rozgrzeszą i jeszcze zapewnią, że to przeciwnik jest agresywny, obniża standardy itd. Konserwatywni oponenci zawsze muszą ustępować w licytacji na chamstwo i jest to zupełnie naturalne. Weźmy prosty przykład: jeśli taki Wojewódzki dyskusję o patriotyzmie sprowadza do psich gówien, to o jakiej klasie intelektualnej tu mówimy, jak może on w ogóle znaleźć partnera do dyskusji wśród ludzi na poziomie. Jednak w gronie sobie podobnych znajduje poklask. Media go promują i przestrzeń publiczna zostaje przywalona coraz większą ilością gówna (dosłownie i w przenośni) przez Wojewódzkiego i jemu podobne mendy.

Na forach internetowych, zwłaszcza na popularnych portalach funkcjonuje bardzo osobliwa moderacja – widać, że nie chodzi w niej o kulturę dyskusji, bo przechodzi mnóstwo sformułowań obraźliwych, za to chroni się kilka nazwisk, symboli ważnych dla świniokracji. W taką przestrzeń osoba o określonej kulturze osobistej i o konserwatywnych poglądach z zasady w ogóle nie wchodzi, omija to całe tałatajstwo z daleka. Naturalnie w praktyce bywa różnie – czasem ktoś (zwłaszcza początkujący) daje się sprowokować, próbuje pokazać jakieś argumenty, ba, czasem nawet mimowolnie wchodzi w pyskówkę z jakimiś krzykaczami. Nawet, gdy do tego dojdzie, dość szybko wycofuje się z niesmakiem. Ten mechanizm powoduje, że przestrzeń najniższej warstwy kulturowej jest zdominowana przez świniokrację (celowo nie używam bliskoznacznego terminu lewica, bo dzisiejsza świniokracja czerpie z bardzo szerokiej nadbudowy, co widać choćby po tegorocznych wyborach do „Eurokołchozu”: w jednej drużynie Danuta Hübner i Piękny Marian, do kompletu brakuje tam jeszcze Dody i Kononowicza).

Sam fakt dominacji tego specyficznego paraideologicznego frontu zapewne warty jest jakiejś naukowej analizy, ale to nie tutaj. A jaki właściwie jest sens mojej walki z wiatrakami? I tu właśnie dochodzimy do sedna. Przytoczę słowa pewnego Czecha: A ja sem ne boje, ja mam raka (a dokładniej to chyba tak szło: A ja sem ne boim, ja mam rakowinu.) Możecie mi nagwizdać, towarzysze! Będę pisał, co będzie mi się chciało. Niniejszym zwalniam się z „obowiązku” utrzymywania wysokiego poziomu, respektowania standardów – śmietnik to śmietnik. Wy macie swoje głupawe programy w mainstreamie, serwisy internetowe, a ja po prostu wejdę w tę przestrzeń kultury niskiej, prostackich odzywek, wrednych zagrań od innej strony. Wiem, że tym samym wchodzę na wasz teren, ale nie dam się obrazić ani zastraszyć. Powiecie, że piszę głupoty – ok, wy macie swoich Wojewódzkich. Powiecie, że jestem agresywny – ok, wy macie swoich Niesiołowskich. Powiecie, że jestem frustratem – ok, wy macie swoich Tusków. I tak to wygląda.

Żadnych poważnych analiz politycznych tu nie będzie. Treść tego bloga można sklasyfikować jako humor i satyra. W życiu publicznym są bowiem nieskończone pokłady niewykorzystanej śmieszności, których jednak panicznie boją się oficjalni politpoprawni satyrycy. Oczywiście, zgadzam się, że bardzo śmieszne jest nazwisko Kaczyński (no bo Kaczyński to kaczor, kaczka, kaczyzm itd., rozumiecie?... śmieszne!). Śmieszne są te biedne żuczki, na które konfidenci w PRL-u donosili do SB – a mogły same podjąć współpracę. Frajerzy! Mogliby dziś być na eksponowanych, a przynajmniej dobrze płatnych, stanowiskach. Z namaszczeniem uświadamialiby głupi naród, ilu to osób, będąc kapusiami, nie skrzywdzili, chociaż mogli – jak w tej starej historyjce o dobroci Lenina kończącej się tak: – Towarzyszu Lenin, łysiejecie! – Towarzysz Lenin uśmiechnął się... a mógł zabić! Ja jednak pozwolę sobie zauważyć, że są dziś i inne zjawiska do wyśmiania, co więcej – propagandowa jazda od kilku lat na tych samych motywach wielu odbiorcom już się przejadła. Niestety nie można liczyć na zawodowych satyryków, a wejście kogokolwiek we wspomnianą przestrzeń kultury niskiej (w polityczną popkulturę) ze świeżymi treściami należy rzadkości. Do wyjątków zaliczam tu tych chłopaków, którzy ostatnio przyszli do urzędu prezydenta Sopotu Jacka Karnowskiego w przebraniu piratów i darli łacha z niego. Jednym z rekwizytów była papuga-zabawka śpiewająca: „Jacek Karnowski największym piratem morskim” (Karnowski to jeden z wielu aferzystów z PO, co to do końca idą w zaparte i trzymają się kurczowo stołków, nawet gdy są już mocne zarzuty prokuratury).

Daleko mi do lekkości i świetnego poczucia humoru wspomnianych „piratów”, z którym przygotowują swoje happeningi. Ja będę punktował różne święte krowy naszego życia publicznego zapewne z mniejszą finezją. Weźmy choćby takich trzech cudaków: Jaruzelski, Wałęsa i Michnik – jakże to na pozór różne osoby i życiorysy. A jak to walczyli jedni przeciw drugim – w różnych okresach w różnych konfiguracjach i taktycznych sojuszach. A dziś wszyscy oni stoją po jednej stronie, aż chciałoby się powiedzieć „tam gdzie kiedyś ZOMO”, ale nie popadajmy w patos, tutaj nie miejsce na to. W każdym razie te trzy osoby wynoszone w świniokracji jako największe autorytety (a zatem konsekwentnie – największe świnie) będę na pewno często tutaj tępił (słownie). Będę też naigrawał się z fetyszy świniokracji, wrzucając do szamba choćby ich ukochany okrągły stół czy różne pierdoły o nazwach zaczynających się na euro-. À propos słowa szambo – jak trudno znaleźć mocne pejoratywne określenie, które nie zostało już wcześniej wykorzystane przez świniokrację do słownego niszczenia politycznych przeciwników. Mam tu oczywiście na myśli wrzucenie przez Michnika lustracji do metaforycznego szamba – szambo Michnika to zresztą jeden z ciekawych przyczynków do tematu języka autorytetów świniokracji, ale to już innym razem. Ten wpis jest tylko małym manifestem programowym (oczywiście daleko mu do dzieła klasyków Manifest der Kommunistichen Partei). Wspomnę tu o jeszcze tylko o jednym zupełnie pomijanym temacie do wyśmiania w przyszłości, jakim jest dzisiejsza służalczość głównych mediów wobec świniokracji. Na tym polu mamy każdego dnia multum przykładów uprawiania przez media i ich czołowe twarze prostytucji (prostytucji politycznej rzecz jasna). Z wiadomych względów media nie wyśmiewają własnych grzeszków, ale ja tutaj ograniczeń nie mam.

Po co mi to? Dla swego rodzaju satysfakcji. Otóż myślę, że świniokracja padnie za kilka lat. A wtedy, jeśli dożyję, będę miał zwyczajną satysfakcję. Sprostytuowani (politycznie) dziennikarze bez zmrużenia okiem kolejny raz zmienią politycznych patronów a jednocześnie ulubieńców i zapomną, co pisali miesiąc wcześniej, widownia, czyli owce, szybko załapie, że trzeba ekscytować się czym innym, nabijać się z kogo innego. A ja będę wiedział (choćby sam dla siebie), że od samego początku nie poddałem się owczemu pędowi. Dla tej satysfakcji warto dziś płynąć pod prąd.

1 komentarz:

  1. Od napisania tego manifestu minęło już 1,5 roku, a przewrotne życie zweryfikowało plany, które zostały tu nakreślone. Podkreślam ten fakt na wypadek, gdyby jakimś zrządzeniem ktoś kiedyś jeszcze wszedł na stronę z powyższym wpisem.

    "Żadnych poważnych analiz politycznych tu nie będzie" - A jednak nie ustrzegłem się przed kilkoma poważnymi a przynajmniej bardzo szczegółowo przeprowadzonymi analizami pewnych wycinków naszej rzeczywistości społecznej (a nawet kosmicznej ;) ). W rezultacie wpisy poważne przemieszane są z zupełnie niepoważnymi i niech tak już zostanie.

    "Otóż myślę, że świniokracja padnie za kilka lat." - Nie doceniłem potęgi mrocznych sił, które świniokrację uczyniły sobie w naszym kraju za fasadę swoich działań. Tak czy inaczej świniokracja w formie tu opisanej powoli będzie się wyczerpywać. Za to coraz częściej będą używane bezpośrednie i brutalne metody konserwowania władzy i gnębienia dobrych ludzi ("władzy raz zdobytej nie oddamy nigdy").

    OdpowiedzUsuń

Przeczytałeś? Skomentuj!