Kierownik PGR-u kandydatem PO?
Moje poglądy na temat zbliżających się wyborów prezydenckich są jasne. Ludzi Tuska należy jak najszybciej pozbawić wpływu na państwo. Ze względu na kolejność wyborów musimy zacząć od prezydenta. Jarosław Kaczyński jest naturalnym liderem odrodzonej polskiej wspólnoty narodowej i jako prezydent będzie nas w najbliższych latach prowadził do odnowienia Polski. Z pokorą przyjmuję, że nie wszyscy tak myślą, i oczekiwałbym twardej, lecz uczciwej walki na argumenty i osobowości kandydatów. Walki o przyciągnięcie do naszych idei jak największej liczby wyborców. Znamy dobrze przeciwnika, a pierwsze dni kampanii wyborczej pokazały, że nie wyzbył się on upodobania do stosowania brudnych chwytów i kampanii negatywnej. Człowieka, który z podniesioną głową stanął wobec sytuacji utraty rodziny, wielu oddanych współpracowników oraz zagrożenia faktyczną utratą suwerenności przez ojczyznę, którą – śmiem twierdzić – kocha nad życie, oni nazwali nekrofilem i pedofilem. Ich przekaz z tych pierwszych dni kampanii można by tak streścić: „Ten nekrofil, pedofil i rusofob, jest strasznie agresywny. On chce tylko konfliktować się z nami i konfliktować ludzi. Próbuje nas oszukać swoim spokojem, ale mu się to nie uda.” Jeśliby ten przekaz odnieść do rzeczywistości i sytuacji Jarosława Kaczyńskiego, to trzeba by stwierdzić, że ludzie Tuska są jakimiś potworami.
Ani przez myśl mi nie przejdzie, by przeciwnika lekceważyć, lecz nieporadność kandydata Platformy Obywatelskiej, Bronisława Komorowskiego, w pierwszych dniach kampanii wyborczej mogła dziwić. Wydawało się jednak, że specjaliści w mig wypolerują wizerunek tego polityka, jak przystało na partię, która właściwie nie ma do zaoferowania nic poza wizerunkiem. Dodatkowy czynnik powodował, że poza zdziwieniem nie przywiązywaliśmy jakiejś zasadniczej wagi do wpadek marszałka. Wiadomo było, że on jest w tej komfortowej sytuacji, że kreatorzy medialnego przekazu są po jego stronie. Przy każdym kroku Jarosława Kaczyńskiego media podnoszą wrzawę, a w uporczywym wyszukiwaniu jego wpadek przekraczają granice absurdu, sięgając po imbryk i fortepian. Równolegle kolejne politycznie znaczące faux-pas marszałka traktują z ostentacyjną pobłażliwością. Niejeden pobłażliwy uśmiech prezentera czy komentatora głównych stacji telewizyjnych konsekwentnie rozbrajał kolejne miny, które marszałek właściwie sam sobie podkładał. Przypomnijmy choćby reakcję Komorowskiego na alarmujące informacje o przedmiotach a nawet fragmentach ciał znajdowanych po 3 tygodniach na miejscu katastrofy w wypowiedzi z 5 maja: „Ja bym sugerował zachowanie umiaru w tworzeniu atmosfery, że gdzieś znaleziono jakiś kawałek... yyy... czy fragment odzieży, to nie jest wielki problem. Trzeba z szacunkiem tę sprawę zakończyć, to znaczy przejąć to, i jeżeli się nie da tego przekazać rodzinom, no to po prostu w inny sposób, ale z pełnym szacunkiem jakoś to rozwiązać.” 9 maja Komorowski, pełniąc obowiązki prezydenta, prezentował w Moskwie dla telewizji TVN24 swoje „talenty” dyplomatyczne: „400 lat temu w trochę innym charakterze maszerowali polscy żołnierze po Placu Czerwonym.” 10 maja miał błyszczeć przed wielką telewizyjną publicznością Tomasza Lisa. I zabłysnął... „Pan generał Jaruzelski (...) powiedział, że mam charyzmę i jako żywo bardziej tu ufam generałowi, niż pani profesor [Staniszkis], która nawet nigdy harcerką nie była.” 11 maja w TVN24 szef sztabu wyborczego Komorowskiego, Sławomir Nowak, stwierdził: „Jarosław Kaczyński jest kandydatem specjalnej troski, ale oczekujemy większej aktywności.” W ten sposób PO kolejny raz strzeliło sobie w stopę. Żądanie aktywności od konkurenta brzmi śmiesznie – tak jakby sztab wyborczy Komorowskiego nie posiadał przekazu sui generis i otwarcie nastawiał się głównie na kampanię negatywną, i to tylko w stosunku do tego jednego konkurenta, który jest na celowniku. Do tego, oczywiście, mamy w tym zdaniu rażącą agresję: użycie obelżywego określenia nawiązującego do dzieci specjalnej troski, czyli upośledzonych umysłowo, i to w stosunku do kandydata, któremu nieustannie zarzuca się zmyśloną agresję.
To wszystko było trochę śmieszne i przykre, ale bez przesady. Nawet najbardziej niezgrabny kandydat nie może nam przesłonić istoty tych wyborów – gra toczy się o zagrożoną suwerenność kraju, której nieudolna ekipa Tuska nie szanuje i nie zamierza szanować. Naturalnie, cieszy mnie, że nasz kandydat jest elegancki i kompetentny, jego współpracownicy mili i profesjonalni, a posunięcia sztabu wyborczego perfekcyjne. Podkreślam jednak jeszcze raz, choć są to sprawy miłe i przede wszystkim ważne dla wyniku wyborów, to jednak nie dotyczą istoty tych wyborów.
W dniach 12-13 maja, które zostaną dalej omówione, okazało się, że to, co działo się wcześniej, to był dopiero przedsmak możliwości marszałka Komorowskiego. Żenujące wpadki i kompromitujące występy marszałka wyglądają obecnie na jakąś czarną serię, a kandydat Platformy zasłużył na miano Bronisława Katastrofy. Ustępujący premier UK, Gordon Brown, w kampanii wyborczej zaliczył tyle gaf, a media (bardziej niezależne niż nasze) tak sobie na tym biedaku używały, że aż przypisano mu przydomek Calamity Brown. Patrząc na naszego Bronisława Katastrofę oczami najwierniejszych wielbicieli tej ekipy, trzeba przyznać, że oni mogą powoli zacząć wpadać w panikę. Wiadomo bowiem, że żelazny elektorat Platformy Obywatelskiej zniesie bardzo wiele – afery korupcyjne go nie obchodzą; polityką zagraniczną zaniepokoi się dopiero wtedy, gdy mu się pokaże, że źle o nas piszą zagraniczne gazety; dla dorżnięcia pisowskiej watahy zaakceptuje każdą podłość itd. Elektorat ten nie zniesie tylko jednego – obciachu. Komorowski jako polityk dość bezbarwny, wcześniej nie rzucał się w oczy, mimo pełnionej funkcji, a jego toporność, choć zauważalna, jakoś przechodziła bez echa. Teraz, gdy siłą rzeczy skupiają się na nim światła jupiterów, Bronisław Katastrofa jakby uparł się, by wbrew dającym mu pełne wsparcie mediom, pokazać się jako ktoś totalnie obciachowy. Groteskowość tego kandydata pogłębia to, że on w ogóle nie zdaje sobie sprawy z tego, jaki jest śmieszny. Ten ewentualny prezydent kompletnie nie umie ukryć emocji. Głupkowato cieszy się ze swoich ciężkich dowcipów, a gdy coś idzie nie po jego myśli, to robi minę obrażonego buca. Przypomina postać gospodarza domu Stanisława Anioła albo kierownika jakiegoś zapyziałego PGR-u z minionej epoki. I teraz pomyślmy – ci wszyscy „młodzi, wykształceni, z dużych miast” mają niby uwierzyć, że na niego muszą oddać swój głos? Tym bardziej w sytuacji, gdy już powiedziano wprost, że negatywny wizerunek braci Kaczyńskich był tylko podstępną kreacją?
Na marginesie odnotujmy aktywność na blogu Palikota, znanego polityka Platformy od brudnej roboty, którego na miesiąc wyciszono. Palikot zaczął swoją kampanijną aktywność właśnie 12 mają od przestrogi i przecięcia uskutecznianych gdzieniegdzie spekulacji, że ewentualne zwycięstwo Kaczyńskiego nie zaszkodzi PO tylko jemu samemu: „Przegrana Bronisława Komorowskiego to przegrana Platformy. Ta przegrana nie tylko, że nie ułatwi zwycięstwa PO w wyborach parlamentarnych, ale przeciwnie, oznacza utratę władzy i upadek koalicji PO-PSL. (...) Witamy w IV RP bis!” Kolejny dzień u Palikota to wezwanie do jedności w PO, pojednawczy zwrot w kierunku Schetyny, a dzisiaj już mieliśmy przypuszczenie pierwszego solidnego ataku na kontrkandydata w specyficznym cuchnącym stylu Palikota.
12 maja
12 maja w kampanii Komorowskiego to przede wszystkim prezentacja wyborczej strony internetowej zorganizowana na Politechnice Warszawskiej. Miejsce miało zapewne sprawić wrażenie wysokich standardów platformerskiej myśli technicznej. Zamysł sztabowców – może niezbyt oryginalny, ale sensowny – nasz „kierownik PGR-u” ośmieszył już w pierwszym zdaniu, które przerwał w połowie i załomotał w mikrofon ze słowami „To działa czy nie działa? Działa! Mam nadzieję, że strona internetowa będzie również świetnie działała...” No i zapeszył. Ale wcześniej uraczył zebranych przemówieniem pełnych fraz na miarę jakiegoś prymitywnego partyjnego aktywisty, tym bardziej jeśli wziąć pod uwagę, że wyborcza strona internetowa to banalna oczywistość dzisiejszej ery. Na potwierdzenie fragment: „Ta strona oznacza ułatwienie w komunikowaniu się wzajemnym. Liczę również na to, że tą nowoczesną formą przekazu i kontaktu będziemy łatwo dostępni i łatwo będziemy docierali do wielu środowisk w Polsce, w tym także środowisk ludzi młodych, którzy w sposób naturalny są zainteresowani używaniem tego rodzaju metody komunikowania się wzajemnego.” Prezentacja odbyła się tradycyjnie w takich przypadkach na dużych ekranach i z laptopem umieszczonym w widocznym miejscu. Strona odpaliła się z przytupem, a wirtualny Bronek ze strony, stojąc obok żywego Bronka przejął inicjatywę i przywitał się drugi raz: „Witam wszystkich serdecznie i zapraszam do zapoznania się z moją stroną internetową.” Potem zapadło milczenie – może wszyscy oniemieli z zachwytu, bo nigdy wcześniej nie widzieli takiego bajeru, nie wiem.
Głos przekazano młodej działaczce, Agnieszcze Pomasce, która stwierdziła, że zacznie prezentację strony od głównego menu. W pierwszej kolejności wypadło jej pokazanie, że strona posiada wersję WAI (Web Accessibility Initiative), co jest swego rodzaju wyznacznikiem profesjonalnego podejścia do projektowania stron, choć ja bym pewnie nie zaczął takiej prezentacji akurat od tego. Ale to już i tak nie miało żadnego znaczenia, bo zdarzył się tzw. zonk. Barwną stronę marszałka zastąpił szary ekran błędu: „Połączenie z serwerem zostało zresetowane podczas wczytywania strony.” Operator laptopa w tej sytuacji przystąpił do nerwowego klikania w przycisk „Spróbuj ponownie”. Jeden plus tej sytuacji, to dyskretne zareklamowanie wolnego oprogramowania, o czym nie mogę nie wspomnieć, bo to zawsze fakt miły mojemu sercu. Na wyborczo-marszałkowym laptopie ewidentnie zainstalowano przeglądarkę Mozilla Firefox. Po chwili konsternacji obie panie towarzyszące marszałkowi zaczęły jednocześnie. Małgorzata Kidawa-Błońska próbowała nadrabiać uśmiechem, natomiast Agnieszka Pomaska stwierdziła: „To na pewno jakiś atak” (czyżby macki kaczystów sięgnęły już platformerskich serwerów?). Pani Pomaska coraz bardziej zdenerwowana próbowała referować dalej, podczas gdy operator laptopa, klikając nerwowo, pokazywał nie to, co trzeba, a raz po raz powracał błąd. W końcu – chyba przypadkiem – wpadł na stronę początkową Google, dokładnie w chwili, gdy Pomaska mówiła o dostępnych na stronie materiałach PDF: „Tutaj są 4 bardzo konkretne strony informacji, o tym jak Bronisław Komorowski widzi prezydenturę, swoją – mamy nadzieję – prezydenturę, jeśli wygra te wybory.” Ostatecznie ten dość żenujący spektakl został przerwany, ale my zatrzymajmy się na chwilę w tym miejscu. Wpadki techniczne w świecie komputerów nie są niczym nowym, ale czy to aby nie pachnie jakąś improwizacją i niekompetencją? W tak ważnej chwili? Czy równie sprawnie ma działać urząd prezydenta, gdyby faktycznie Komorowski wygrał? Duże obciążenie serwera po zainaugurowaniu strony internetowej łatwo było przewidzieć – bo oczywiście nie był to żaden atak, ani awaria komputera, tylko przeciążenie serwera. Poza tym dla tak ważnej prezentacji należało pomyśleć o zabezpieczeniu się przed awariami i przygotować wersję off-line strony na tzw. lokalnym serwerze. Mało tego, można było mieć pod ręką 2 skonfigurowane i uruchomione laptopy gotowe do przepięcia do systemu projektorów i nagłośnienia w każdej chwili. I pomyśleć, że wśród tych „młodych, wykształconych, z dużych miast” pokutuje przesąd, że platformersi są najlepiej oswojeni z tzw. nowoczesną techniką. A tu dupa...
Wróćmy na tę nieszczęsną konferencję marszałka. Małgorzata Kidawa-Błońska zdecydowała się na posunięcie taktyczne i stwierdziła, że skoro zawiodła technika, to zgromadzeni dziennikarze mają wyjątkową okazję do zadania pytań marszałkowi, kończąc sentencjonalnie: „Technika jest techniką, ludzie są silniejsi.” Ale marszałek był już wyraźnie wkurzony i na pytania odpowiadał przez zaciśnięte ze złości zęby. W odpowiedzi na różne pytania unikał opisywania swojej wizji, usilnie zastępując ją krytyką Jarosława Kaczyńskiego. Wymieniając rzekome sukcesy polityki zagranicznej PO znowu użył nieeleganckich i groźnych sformułowań: „Po naszej stronie jest przyjazd premiera Rosji na Westerplatte. Po naszej stronie jest spotkanie premierów Rosji i Polski nad grobami żołnierzy polskich w Katyniu. Po naszej stronie jest działanie w postaci mojej obecności w Moskwie, rozmowy z prezydentem Miedwiediewem i ustaleniem dalszych kroków ewentualnie na powybory, kiedy będziemy mogli sprawy pojednania polsko-rosyjskiego uczynić elementem ważnym w polityce obu krajów. Więc po naszej stronie są działania, czyny i konkretne kroki, a po drugiej stronie [stronie Jarosława Kaczyńskiego] są słowa. Słowa są rzeczą ważną, ale czasami mało zobowiązującą i niekoniecznie bardzo kosztowną.” W tej wypowiedzi wyraźnie potwierdza się groźny dla naszej suwerenności zamiar pogłębionego osunięcia się w rosyjską strefę wpływów. Do realizacji tej polityki ekipa Tuska chce przystąpić od razu po wygranych wyborach prezydenckich! Jeśli przypomnimy sobie, jak niedawno media obwołały katastrofę w Smoleńsku przełomem w stosunkach polsko-rosyjskich, to bon mot Komorowskiego skierowany do Kaczyńskiego, który stracił tam najbliższą rodzinę, że „słowa są rzeczą niekoniecznie bardzo kosztowną” jest czymś nie do przyjęcia. Tak mógł powiedzieć tylko niewyobrażalnie głupi buc bez krzty empatii. Głupi, bo gdyby był choć trochę sprytny, jak na przykład Tusk, to by choć udawał współczucie.
Na tym zakończyła się ta nieudana i ponura konferencja prasowa. Agnieszka Pomaska wyjaśniła jeszcze przyczyny awarii technicznej, co zacytuję już bez komentarza. Każdy, kto ma jako taką wiedzę informatyczną sam sobie odpowie, ile sensu jest w tym wyjaśnieniu ze strony PO – partii ludzi „kompetentnych technicznie”: „Na skutek wielkiego zainteresowania tą stroną internetową tutejszy serwer po prostu nie wytrzymał, ale zapewniam, że strona działa i mamy sygnały, że w całym kraju ta strona internetowa działa.” Małgorzata Kidawa-Błońska: „To wspaniale, że jest takie duże zainteresowanie stroną – bardzo się z tego cieszymy – większe niż wytrzymuje technika. Zapraszamy do odwiedzenia strony w innych miejscach.” Bronisław Katastrofa: „Dziękuję państwu bardzo.”
13 maja
Dzień 13 maja Komorowski zaczął od briefingu, na którym zapowiedział, że zamierza w poniedziałek powołać Radę Bezpieczeństwa Narodowego. Jest to gest czysto polityczny i jako taki został skomentowany pozytywnie przez stronników PO i negatywnie przez przeciwników tej partii. Taka polityczna rutyna. Co by tu spieprzyć? Okazuje się, że dla Bronisława Katastrofy nie ma rzeczy niemożliwych. Krótko po konferencji na portalach pojawiła się informacja ciekawsza niż to, co miał do powiedzenia marszałek. Wścibscy dziennikarze dostrzegli kartki wystające z egzemplarza Konstytucji RP, którą miał w rękach marszałek. Na wierzchu rzucał się w oczy wydruk hasła Rada Bezpieczeństwa Narodowego z... Wikipedii. Artykuł na portalu Gazety Wyborczej zaczyna się dość dowcipnie: „Co to jest Rada Bezpieczeństwa Narodowego? Bronisław Komorowski już wie – sprawdził w Wikipedii. A żeby nie zapomnieć – zabrał jeszcze wydruk z hasłem RBN na konferencję, na której zapowiedział powołanie nowego składu takiej Rady.” Człowiek, który ma pod sobą Biuro Analiz Sejmowych – można sądzić i mieć nadzieję, że jeden z najbardziej kompetentnych zespołów prawnych w Polsce – opiera swoje decyzje na Wikipedii. Osoba pełniąca obowiązki prezydenta, która przypuszczalnie ma do dyspozycji potężne zaplecze informacyjno-analityczne naszego kraju w postaci różnorakich służb tajnych, jawnch i... mniejsza o to jakich, robi sobie zwyczajnie jaja z powagi sprawowanych urzędów. Pomijam tu już znany fakt, że jego poprzednik sprawiał wrażenie, jakby znał całą naszą konstytucję na pamięć – cytował z pamięci artykuły, podając do nich precyzyjną interpretację. Rozumiem, że polityk potrzebuje w pracy dodatkowych materiałów, ale żeby wspomagać się ściągami z tak elementarnych spraw?! To trochę tak, jakbym do przeprowadzenia wykładu z całkowania przygotował sobie notatki ze wzorami skróconego mnożenia... Sytuacja była żenująca przede wszystkim ze względu na zademonstrowanie ignorancji marszałka. Wyborcy to widzą, co można spostrzec w komentarzach internetowych, gdzie właśnie ci szczególnie uczuleni na obciach, ale nie pozbawieni jeszcze całkowicie zdolności samodzielnego rozumowania zwolennicy PO, wyrazili zdegustowanie tą sytuacją (przykład: „Ehhh, jak mnie ten Komorowski denerwuje... w życiu nie czułem takiego zażenowania... Niech już on wreszcie przegra te wybory...”). Tak zaczął się kolejny długi dzień koszmaru sztabu wyborczego kandydata Bronisława Komorowskiego, a także jego najbardziej zagorzałych zwolenników, którzy chyba zaczęli się już bać kolejnych wystąpień publicznych swojego ulubieńca.
Następnym punktem programu Bronisława Katastrofy było spotkanie społeczności akademickiej z marszałkiem na Uniwersytecie Śląskim, na którym miał on wygłosić wykład zapowiedziany pod tytułem: Wiedza kapitałem XXI wieku. Po wykładzie były przewidziane pytania. Wykład zaczął się o 11.30. Temat tematem, ale Bronisław już we wstępie musiał wbić szpilę – zresztą bardzo topornie – w swojego znienawidzonego wroga (to chyba jakaś obsesja). Nawiązując do tego, że został zaproszony przez prezesa Koła Naukowego Politologów UŚ, powiedział: „Swojego czasu również byłem prezesem koła naukowego. Było to Koło Naukowe Historyków na Uniwersytecie Warszawskim, więc prezesom się nie odmawia, jak państwo pamiętają, nawet się składa meldunki [krótka pauza na śmiech publiki i... nic] od czasu do czasu [?... nadal nic], także robią to politycy [?... nadal nic], więc ja serdecznie dziękuję politologom za zaproszenie [tu wesołkowaty ton głosu na chwilę opadł].” Marszałek był już poinformowany o konsternacji na portalach, jaką wywołał wydruk z Wikipedii na porannym briefingu, i odniósł się do tego: „Należy sięgać do wszelkich źródeł wiedzy i informacji, szczególnie tych, które dają możliwość szybkiego uzyskiwania wiedzy, szybkiego także podejmowania decyzji i działania. Kto zada pierwsze pytanie temu sprezentuję z największą przyjemnością wydruk z Wikipedii o Radzie Bezpieczeństwa Narodowego. [oklaski]” Gdybym był wykładowcą na uczelni lub ambitnym studentem, to po tej wypowiedzi ostatecznie przekreśliłbym Komorowskiego. Trzeba naprawdę nie mieć zielonego pojęcia o problemach uczelni, żeby powiedzieć coś takiego. Wikipedia jest bardzo specyficznym źródłem wiedzy i nie miejsce tutaj, by ten temat tutaj rozwijać, ale wiadomo, że dużym problem uczelni jest natrętne pisanie prac studenckich w oparciu o bezrefleksyjne wykorzystanie Wikipedii, zamiast bardziej pożądanego korzystania ze źródeł naukowych. Marszałek zakończył wykład przaśnym bon motem: „Proszę państwa, mowy powinny być krótkie, a kiełbasy tylko długie, więc ja już na tym skończę.” Był wyraźnie zadowolony z dowcipu, choć ja nie byłbym taki pewny czy studenci śmiali się z tego tekstu. Raczej – z marszałka.
Po wykładzie Komorowski odpowiadał na pytania. Kolejny raz w ostatnich dniach pokazał, że jest zupełnie nieprzygotowany do odpowiadania na trudne pytania. On najwyraźniej zachowuje się tak, jakby był przekonany, że Platforma nadal jest powszechnie i bezwarunkowo kochana, a ludzie nie chcą słyszeć niczego innego, niż cienkie i zgrane dowcipy na temat PiS, moherów itp. A studenci nie byli pobłażliwi. Jedno z pierwszych pytań dotyczyło niewywiązania się z obietnic, braku realizacji słynnego liberalnego programu Platformy, jak mamy wam powtórnie zaufać itd. Dla marszałka musiało być zaskakujące (nawet dla mnie było), że wiele takich trudnych pytań spotkało się z aplauzem na sali. Trzeba jednak przyznać, że dla przeciwwagi niektórzy oklaskiwali pytania antypisowskie. Jego odpowiedzi były, jak zwykle, niezbyt błyskotliwe, np. na wspomniane pytanie o obietnice przedwyborcze: „Po pierwsze, kompletnie nie zgadzam się z taką oceną. Po drugie, bardzo bym chciał, żeby równie intensywnie rozliczano inne partie.” Odpowiadając na pytanie o debaty wyborcze znowu użył aroganckich przechwałek, znanych już z rozmowy z Lisem: „Jestem liderem listy zaufania. Jestem na jednym z ostatnich miejsc, jeśli chodzi o poziom nieufności, co też jest ważne. Jestem liderem także rankingów związanych z szansami wyborczymi.” Mówi to facet najwyraźniej ślepy na to, że notowania dość dramatycznie mu zjeżdżają.
Po spotkaniu na UŚ Komorowski w Katowicach jeszcze udzielał wywiadów i odbył konferencję prasową. Relacje z tej konferencji skupiły się na sprawie stanowiska prezesa NBP wakującego od czasu katastrofy w Smoleńsku. Ale, jeśli chodzi o konferencję prasowej w Katowicach 13 maja, trzeba przynajmniej wspomnieć sprawę poważniejszą, przemilczaną przez jakże litościwe dla Komorowskiego media. A Komorowski pokazał wtedy najczarniejszą twarz tej kampanii, swego rodzaju kwintesencję pogardy i nienawiści. Przypomnijmy, że od wielu dni media rozliczają Jarosława Kaczyńskiego z nieobecności. 12 maja m.in. Grzegorz Schetyna wyraził poirytowanie PO z tego powodu: „Na razie to jest kampania bez kandydata. [Jarosław Kaczyński] jest mocno schowany i liczymy, że PiS rozpocznie kampanię.” I Komorowski tak się nasłuchał od kolegów tych żali, że bez Kaczyńskiego, którego można nienawidzić, to oni nie bardzo mają co zaprezentować wyborcom, że z właściwą tylko jemu – Komorowskiemu – kompletną bezrefleksyjnością powiedział to, co powiedział: wyraził zazdrość, że podczas gdy on – Komorowski – tak ciężko pracuje, to Kaczyński siedzi sobie w kącie i nic nie robi. Ten tekst skupia się raczej na gafach Komorowskiego, a ta ostatnia wypowiedź nie była przecież gafą, a jedynie tępą bezwzględną i złowieszczą nienawiścią. Podłość tej wypowiedzi świetnie wyraził i wyjaśnił Toyah (Toyah, Przepraszam, czy to mnie ktoś nazwał bydłem?, 13.05.10).
Do czego to zmierza?
Ciąg dalszy tego żenującego przedstawienia – kampanii wyborczej Bronisława Komorowskiego – trwa. Nie jestem w stanie spisywać wszystkiego na bieżąco. Polecam za to refleksję, o co w tym chodzi. Większość z nas rozumie, że cała ekipa z Tuskiem i Komorowskim na czele stanowi zagrożenie dla Polski. Ale dlaczego Komorowski poprzez to całe przedstawienie działa na przekór żelaznemu elektoratowi PO, który nie wybacza obciachu i wiochy? On przecież robi wszystko, by pokazać, że kompletnie nie nadaje się na prezydenta. Jest tak głupi czy tak pewny siebie? A może chce dobrze, ale mu nie wychodzi? Na stronie Newsweeka 11 maja pojawiła się sugestia, że Tuskowi jest wszystko jedno, czy Komorowski wygra: „Donald nie kiwnie palcem, aby pomóc Komorowskiemu w kampanii. Deklaruje poparcie, ale nie robi nic, by pomóc kandydatowi własnej partii. Komorowski ma o to pretensję do premiera. Podejrzewa także ludzi Tuska z Kancelarii Premiera o nielojalność i sączenie do prasy przekazu, że marnie się spisuje w roli tymczasowego prezydenta. Na blogach zaczyna się dyskusja, czy czasami Tusk nie gra na przegraną Komorowskiego.” Z drugiej strony Komorowski już teraz przygotowuje się do trwałego sprawowania władzy prezydenckiej: omawia wspólne zamierzenia z prezydentem Rosji, organizuje Radę Bezpieczeństwa Narodowego, chociaż akurat teraz nie jest to najpilniejsza sprawa. Czyżby miał od kogoś jakieś gwarancje rozstrzygnięcia korzystnego dla siebie? Może Platforma ma w zanadrzu jakieś niewyobrażalne asy? Zaprezentowana powyżej analiza prowadzi do zdumienia głupotą „lidera społecznego zaufania” i „lidera rankingów wyborczych” ale i niepokoi.
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Przeczytałeś? Skomentuj!