Absurdy rządowo-medialnej narracji
Nawet kompromitująca afera nie musi spowodować natychmiastowego spadku notowań takiej partii jak Platforma Obywatelska oraz jej lidera – premiera Donalda Tuska. Pojawiają się kolejne dowody na to, że wielu czołowych polityków tej partii jest uwikłanych w ciemne interesy i służy nie państwu a podejrzanym wpływowym grupom. Donald Tusk w obliczu takich wstrząsów nie wykonał tak naprawdę ani jednego realnego posunięcia, stosuje jedynie szereg nie zawsze spójnych technik PR-owskich. Zaczyna od stwierdzenia, że nie było żadnej afery, stosując przy tym logikę, że warunkiem koniecznym wystąpienia afery jest wystąpienie przestępstwa, a tego ujawnione stenogramy – jego zdaniem – nie dowodzą, a czego dowodzą nieujawnione – nie może powiedzieć, bo są tajne.
Mało tego, mamy uwierzyć, że jego ludzie w rzeczywistości mieli dobre intencje: chcieli najlepszej dla państwa ustawy hazardowej i najkorzystniejszej dla państwa sprzedaży stoczni. „Pseudoafery” wzięły się stąd, że do realizacji swoich dobrych intencji zabrali się bardzo nieudolnie, oraz stąd, że CBA to służba, która szuka korupcji głównie w szeregach partii władzy, zamiast skupić się na mniej drażliwych tematach. Jednocześnie PO to partia mająca najlepszych profesjonalistów i zawodowców w sprawach ekonomicznych oraz najwyższe standardy. Dalej Tusk usuwa z rządu szereg ludzi, zapewniając jednocześnie społeczeństwo o tym, że do tych wyrzuconych ma pełne zaufanie, jednak do wyrzucenia ich zobowiązują go właśnie najwyższe standardy etyczne obowiązujące w jego partii (?!). Odgrywa jednocześnie surowego – który karze za błędy i dobrego – który wszystkim ufa, wszystkich kocha i nikomu nie robi krzywdy. Co prawda idzie na wojnę z PiS-em, ale to nie kłóci się z główną narracją miłości, gdyż PiS jest w oficjalnej narracji traktowany jako ciało obce, wrzód do wycięcia, wataha, którą należy dorżnąć. W narracji o Tusku bardzo ważne jest to, że jest on świetnym liderem. Nie mogą tego w żadnym razie podważyć takie fakty jak otaczanie się nieudolnymi ludźmi czy brak panowania nad ich działaniami, a nawet osobiste zaangażowanie się w kompromitujące rozmowy z Katarem na najwyższym szczeblu w sprawie ustawionego przetargu. Zawsze winni muszą być niekompetentni wykonawcy, a lider pozostaje nieskazitelny.
Premier używa srogich zapewnień, co do chęci rozprawienia się z choćby ewentualnością korupcji lęgnącej się w szeregach PO, a ma temu posłużyć komisja sejmowa do spraw afery hazardowej. Jednocześnie bojowy nastrój platformersów prących do wojny z PiS-em oraz przejmujących CBA pokazuje, że wynik prac tej komisji jest przesądzony. Zdaniem Tuska i jego ludzi ta komisja ma błyskawicznie dojść do wniosku, że nie było żadnej afery, podejrzani z Platformy są czyści jak łza, a cała historia była wynikiem intrygi piekielnych Kaczyńskich i piekielnego CBA. Na szczęście dzielny i mądry Tusk obronił skoncentrowane w PO siły dobra oraz – przy okazji – wszystkich Polaków przed tymi piekielnymi zakusami i ostatecznie wykorzenił zło z naszego świata. Dopiero wtedy mógł nareszcie... nie odpocząć! Zająć się prawdziwym rządzeniem krajem. Happy end. Ten eschatologiczny typ myślenia jest widoczny w szeregach PO od kilku dni – są karni, zmobilizowani i zdeterminowani. Wydawałoby się jednak, że wspinając się na wyżyny absurdu, nie dojdą do mówienia w kategoriach świętej wojny zupełnie wprost. Oto jednak oryginalne wypowiedzi jednego z głównych kapciowych Tuska, Sławomira Nowaka, z wywiadu, który ukazał się w Polska 10.10.09:
Ludzie Platformy ufają Tuskowi, nawet jeśli nie rozumieją jego decyzji?
On nie jest żadnym nawiedzonym mistykiem, który ma olśnienia, ale na pewno jest dotknięty przez Pana Boga geniuszem i nieprawdopodobną intuicją. Premier zawsze szuka niestandardowych rozstrzygnięć i na tym też polega jego siła. Obrady klubu zakończył ostatnio sformułowaniem: „nie traćcie ducha”. Biblijnie, powiało świeżą bryzą.
(...)
Na co ma Pan teraz ochotę?
Wrócić do domu, być z rodziną. Trochę pogadać o tym.
I co będzie dalej?
Spotkamy się ze znajomymi, pójdziemy na spacer, może skoczymy do zoo w Oliwie.
Zobaczyć tygrysa?
Tak. I powiem dzieciom: to jest taki przyczajony tygrys, ukryty smok, zupełnie jak pan premier. [śmiech]
Rozumiem, że mając słabą orientację w politycznych wydarzeniach i oceniając je tylko przez pryzmat serwisów informacyjnych, można zgodzić się z powtarzanymi do znudzenia propagandowymi deklaracjami, że CBA było policją polityczną PiS-u, a w rządzie PO nie było żadnych afer. Nie sposób jednak nie zauważyć w rządowo-medialnej narracji przytłaczającego nagromadzenia absurdu. Jest to ważne spostrzeżenie i tym, którzy zachowali resztki rozsądku na pewno da to do myślenia. Należy jednak sobie zadać pytanie, czy najwierniejsi zwolennicy PO głosowali na tę partię, kierując się zdrowym rozsądkiem? Czy medialne zarzuty pod adresem PiS z czasów wyborów 2007, że ta partia wszystkich podsłuchuje i zwykłym biednym ludziom wchodzi o 6 rano do domów, a na dodatek – jak nic – zamierza wprowadzić w Polsce stan wojenny, czy te zarzuty mają coś wspólnego ze zdrowym rozsądkiem? Raczej nie, i tu jest chyba klucz do zrozumienia nagromadzenia absurdu w dzisiejszej narracji Tuska. On swoje przemówienia i działania kieruje do swojego żelaznego elektoratu.
Problem Tuska z żelaznym elektoratem PO
Jaki jest prawdziwy sens popierania takiej partii jak PO wśród jej żelaznego elektoratu? Typowa afera gospodarcza na tym elektoracie nie robi wrażenia – raczej traktuje on korupcję jako nieodłączny element życia polityczno-gospodarczego. Wydaje mi się, że ostatnie 2 afery Tuska są dla tego elektoratu w pełni akceptowalne. Sensem pierwszej, afery hazardowej, było w końcu, ogólnie biorąc, zmniejszenie opodatkowania oraz zwiększenie dostępności automatów do hazardu, co daje się wpisać w bezkompromisowe wspieranie wolności gospodarczej. Sensem drugiej, afery stoczniowej, było ustawienie przetargu, co jest, co prawda, zaprzeczeniem wolności gospodarczej, ale za to daje się wpisać w determinację urzędników, by pozbyć się wreszcie nierentownych stoczni i „kłopotliwych” stoczniowców. Wykrętne tłumaczenia Tuska i jego ludzi, usunięcie ministrów ze stanowisk – to daje się wyjaśnić stanem wyższej konieczności. Zmiany w rządzie nie cieszą żelaznego elektoratu jako sprzeczne z przyjętym wizerunkiem PO, ale dają się usprawiedliwić koniecznością utrzymania poparcia u tych, którzy „nie rozumieją polityki w pełni” i prymitywnie „domagają się głów”. Dla żelaznego elektoratu ciężkim grzechem Tuska mogłaby być najwyżej jakaś ewidentna żenująca gafa, ale ponieważ na ogół to media decydują, co i kiedy jest gafą, Tusk z tym na razie nie ma problemu.
Główną przesłanką przynależności do żelaznego elektoratu PO jest chyba potrzeba zaakcentowania przynależności do pewnej grupy. Jest to szczególnie widoczne wśród elit, zwanych też salonem, gdzie popieranie Tuska i PO, to jeden z podstawowych towarzyskich obowiązków. Wyrwanie się z poparciem dla PiS jest traktowane jako nietakt właściwie wykluczający z towarzystwa. Co ciekawe, popieranie PO nie jest traktowane jako „polityczne”, natomiast ten, kto popiera PiS, musi otrzymać od razu łatkę jakiegoś podejrzanego politycznego aktywisty, wręcz oszołoma. Na podtrzymanie tego stanu wśród elit wydatnie wpływa sieć zależności finansowych związanych z przepływem pieniędzy głównie w branży rozrywkowej i telewizyjnej.
W Polsce istnieje także potężna grupa społeczna, która głęboko podświadomie czuje potrzebę ciągłego potwierdzania swojej przynależności do „lepszego towarzystwa”. A wymagania stawiane szaremu obywatelowi, by do tego lepszego towarzystwa dostać przepustkę są w sumie niewielkie: bezwarunkowe popieranie PO (dla pozyskania aktualnych argumentów wystarczy od czasu do czasu zajrzeć do Gazety Wyborczej i TVN24), gorliwe udawanie znawcy towarzyskich nowinek takich jak suschi, czy też zachwycanie się beznadziejnym humorem Szkła kontaktowego (widzowie niemal obowiązkowo zaczynają swoje telefoniczne opinie od „szkiełko to wspaniały program”, „jesteście moją ulubioną parą” i kontynuują: „te Kaczory to bezmózgie kreatury, jak ja ich nienawidzę, zróbcie coś, żeby ich wreszcie nie było”). Zagospodarowanie tej przemożnej potrzeby awansu towarzyskiego swego czasu pozwoliło osiągnąć wysokie poparcie społeczne Unii Wolności, a dzisiaj jej duchowemu i politycznemu spadkobiercy – Platformie Obywatelskiej. Ten specyficzny snobizm na PO zauważył Marek Migalski. Potraktował to jako słabość tej partii i znakomicie punktuje. Nic dziwnego, że jest on dziś traktowany przez salon jako jeden z głównych wrogów.
Z powyższego wynika, że wśród żelaznego elektoratu Tuskowi i Platformie nie zaszkodzi absurdalność narracji, może natomiast jak najbardziej zaszkodzić wizerunek polityków obciachowych. Z ostatnich wydarzeń najbardziej zaszkodził Tuskowi nie Chlebowski załatwiający ciemne interesy z Sobiesiakiem, tylko Chlebowski, który poci się jak szczur pod naciskiem oczekiwań swojego patrona rzucającego „kurwami”, a potem żałośnie wije się na konferencji prasowej przed dziennikarzami. Zaszkodził Chlebowski spotykający się ze swoim patronem pokątnie na stacji benzynowej jak podrzędny gangster zamiast w wyszukanym lokalu jak boss z bossem. Zaszkodził – nie Drzewiecki jako minister tolerancyjny dla kolosalnej korupcji w sporcie, ale Drzewiecki jako Miro, który szuka okazji by gdzieś zachlać, nieważne czy w kraju, czy za granicą, a potem obnosi się ze swoją czerwoną pijacką mordą, co przy okazji ostatnich wydarzeń wszyscy sobie dobitnie uświadomili. Nieudolność Tuska też jest pomijalnym szczegółem wobec takiego obciachu jak stwierdzenia Nowaka: „Tusk jest dotknięty przez Pana Boga geniuszem.” „Pan premier to taki przyczajony tygrys, ukryty smok.” Paradoksalnie z Tuska dziś złazi farba i dzięki Markowi Migalskiemu, i dzięki Sławomirowi Nowakowi z jego psalmami pochwalnymi.
Scenariusze polityczne
Mimo dość gwałtownego przełamania politycznej sztampy ostatnich 2 lat, proces przeformatowania elektoratu nie nastąpi z dnia na dzień. Dla dobrego zrozumienia procesów zmian sympatii wyborczych w społeczeństwie niezbędne wydaje się doświadczenie życiowe, otwartość na ludzi i kontakty z wieloma środowiskami. To lepsze dla zrozumienia elektoratu niż socjologiczne studia. Spróbujmy jednak spojrzeć na te procesy z najbardziej ogólnej perspektywy. Spójrzmy najpierw na przybliżone wyniki wyborów parlamentarnych 2007 w liczbach bezwzględnych: PO – 6,5 mln, PiS – 5 mln, LiD – 2 mln, PSL – 1,5 mln, 1 mln – pozostałe partie, które nie przekroczyły progu wyborczego. Razem 16 mln. Frekwencja 54% została uznana za bardzo wysoką i zapewne w kolejnych wyborach parlamentarnych 2011 nie będzie ona wyższa.
Pierwsze ważne spostrzeżenie jest takie, że na 3,5 mln wyborców głosujących na LiD i PSL można liczyć chyba w znikomym stopniu. Przy LiD w ostatnich wyborach został chyba tylko najtwardszy postkomunistyczny elektorat. Jedynie wśród wyborców PSL mogła się znaleźć pewna liczba zdezorientowanych „politycznych rozbitków”, zwłaszcza, że był wtedy budowany wizerunek PSL jako partii spoza układów „tych” i „tamtych”, „nieskażonej” udziałem w rządach. Dopiero po wyborach zaczęto więcej mówić o PSL jako byłym koalicjancie SLD. Pozostałe mniejsze partie to głównie Samoobrona i LPR, które w warunkach konfliktu między PiS a byłymi koalicjantami przed wyborami 2007 także mogły przyciągnąć głównie elektorat zdecydowanie sprzeciwiający się PiS. Wraz z postępowaniem politycznej edukacji społeczeństwa, można spodziewać się tendencji do zmniejszania liczby głosów na partie, które nie przekraczają progu, załóżmy, że w kolejnych wyborach będzie ich 0,5 mln – te głosy uznajmy za „zmarnowane”, nie będą brane pod uwagę w dalszej analizie. Na tym etapie analizy mamy więc 4 mln głosów, mówiąc w dużym uproszczeniu, na formacje postkomunistyczne. Głosy „postkomunistyczne” zasilą SLD i PSL lub też – jeśli zajdzie taka konieczność – jakąś nową postkomunistyczną mutację, na przykład SD.
W przypadku PiS możemy mówić o twardym elektoracie, który potwierdzają nawet stronnicze sondaże preferencji politycznych, i wynosi on ok. 4 mln Polaków. Do tego w ostatnich wyborach doszło 1 mln niezdecydowanych, którzy obecnie przynajmniej sondażowo dołączyli do elektoratu PO. Jedynym potencjalnym elektoratem PiS-u jest więc twardy elektorat tej partii oraz ta część wyborców o chwiejnych poglądach, która w 2007 roku wybrała PO lub PiS, kierując się jakimś ogólnym obrazem wyłaniającym się z medialnego szumu. Wśród wyborców PO była spora część elektoratu postkomunistycznego, która w 2007 roku na wyraźne sygnały liderów obu ugrupowań – PO i LiD – przeniosła poparcie na PO. Ten ostatni aspekt można w tej analizie pominąć. Przyjmijmy też dla uproszczenia, że żelazny elektorat PO, czyli niereformowalne wykształciuchy (bliższe rosyjskiemu terminowi образованщина wprowadzonemu przez Aleksandra Sołżenicyna byłoby może określenie: wykształceniec), oraz część elektoratu postkomunistów przetransferowana z LiD w 2007 to ok. 4 mln ludzi. Zostaje szacunkowe 3,5 mln niezdecydowanych Polaków, w większości uczciwych porządnych ludzi, których politykowanie razi i męczy, na co dzień raczej od tego uciekają, a ich szczątkowa wiedza na ten temat pochodzi głównie z pobieżnie przyswajanych informacji medialnych. Warto zdać sobie sprawę, że w praktyce to o ich serca toczy się walka.
Można sobie wyobrazić wiele scenariuszy, które tu odrzucam, by nie przedłużać wywodu. Katastrofalne byłoby na przykład każde pęknięcie po prawej stronie, czy to wewnątrz PiS, czy poprzez powstanie innej partii prawicowej w istotny sposób odbierającej głosy. Łatwo też sobie wyobrazić pesymistyczny scenariusz, w którym PiS nieznacznie zwiększa stan posiadania, ale zostaje z łatwością rozegrany politycznie przez pozostałe partie, które w tej czy innej konfiguracji zawsze będą reprezentować elity rządzące Polską od 20 lat.
Scenariusz 1. Przesunięcia na scenie politycznej (możliwy w przypadku przyspieszonych wyborów)
Załóżmy, że PiS przyciąga do siebie ok. 2 mln niezdecydowanych wyborców (PiS – 6 mln, PO – 5,5 mln, postkomuniści – 4 mln) – tyle wystarczy, by uzyskać przewagę nad PO, ale bez większości bezwzględnej. Ten wariant był chyba rozważany przed wyborami 2007. Takie nazwiska jak Rokita czy Płażyński miały grać na rozłam w PO, które po przegraniu kolejnych wyborów znalazłoby się w kryzysie. Gdyby tak jeszcze do Sejmu nie wszedł PSL, to PO wtedy wizerunkowo dystansujące się od koalicji z SLD byłoby w poważnych tarapatach. Teraz taki wariant jest jednak już całkowicie nieaktualny. Po zwycięstwie wyborczym nastąpiła silna integracja zaplecza politycznego i biznesowego PO. Poza tym w PO chyba już nie ma ludzi przyzwoitych, którzy chcieliby odejść z tej partii w imię dobra Polski, owego mitycznego prawego skrzydła tej partii. Próbny balon z puszczeniem plotki, że do rządu Tuska miałby wejść Włodzimierz Cimoszewicz pokazuje, że to środowisko nie czuje żadnych oporów nawet przed otwartą współpracą z postkomunistami i akceptacja tego stanu rzeczy przechodzi na żelazny elektorat. Cicha współpraca PO z SLD w samorządach kwitnie od samego początku istnienia PO, słynny układ warszawski Piskorskiego oraz układ krakowski Majchrowskiego to tylko 2 przykłady, a jest ich znacznie więcej. W istocie jest to układ sitw oplatających Polskę, zwany czerwono-różową nomenklaturą. Coraz mniej ludzi pamięta o PRL i PZPR, a wszystko da się wytłumaczyć koniecznością działań na rzecz „niedopuszczenia do władzy Kaczyńskich”. Można przyjąć, że w tym scenariuszu powstałaby wielka koalicja PO+SLD+PSL lub partii o innych nazwach, ale wywodzących się z tych samych środowisk. Głównym celem rządów tej koalicji byłaby konserwacja wpływów dotychczasowych elit: w instytucjach państwowych, mediach, biznesie. W istocie proces ten jest aktualnie bardzo intensywnie prowadzony – następuje rozdawanie stanowisk wśród „swoich” oraz dalsze przejmowanie wszelkich istotnych dziedzin biznesu (tu zielone światło mają szczególnie ludzie związani z SLD). Jednocześnie zadbano by bardzo starannie, aby nie zostały więcej popełnione takie błędy wizerunkowe, które doprowadziły do przegranej i naruszenia interesów establishmentu w latach 2005-2007. Kto wie, może posunięto by się do dyskretnego uciszenia stron internetowych i blogerów „siejących zamęt”. W sprawach zagranicznych należy się w tym scenariuszu spodziewać najdalej posuniętego klientelizmu wobec Brukseli, Berlina i Moskwy.
Scenariusz 2. Przetasowania na scenie politycznej (możliwy w przypadku terminowych wyborów)
PiS przyciąga do siebie ok. 3 mln niezdecydowanych wyborców (PiS – 7 mln, PO – 4,5 mln, postkomuniści – 4 mln). Przy 7 mln głosów na PiS – partie establishmentu – czy postkomunistyczne SLD, czy jakaś nowa, miałyby ogromny problem, by nawet wspólnymi siłami uzyskać władzę. Musiałyby podobnie jak w 2007, ale na jeszcze większą skalę, zmobilizować maksymalną ilość elektoratu do głosowania na tylko jedną z nich, ordynacja bowiem przy rozdziale mandatów wyraźnie preferuje największe partie. Z tym wiąże się problem – mobilizacja na tak wielką skalę musiałaby się wiązać z praktycznym porzuceniem jakichkolwiek pozorów. Byłoby to w istocie przejście ogłoszonej przez Tuska wojny politycznej z opozycją w fazę pełzającej wojny domowej, gdzie takie zdarzenia jak pobicie i próba skompromitowania aktorki, która przeszła na stronę opozycji, to drobiazg. Na wypadek większych przetasowań PO jest już raczej spisana na straty, na pożarcie przez gniewny tłum. Być może na nową taką partię szykowane jest SD, które przejmie „wykształciuchów” po podupadłym PO i otrzyma zdyscyplinowany elektorat SLD. Do tego pomoc medialna i sondażowa może zdziałać cuda. Szansą dla sił patriotycznych jest fakt, iż społeczeństwo coraz lepiej orientuje się w skali medialnej manipulacji, jakiej jest poddawane, a upadek PO będzie tu istotną lekcją, podobnie jak wcześniej niesławny upadek Unii Wolności w 2001. Pamiętajmy, że Gazeta Wyborcza tak samo wściekle agitowała wtedy za UW jak dziś za PO. Tyle, że agitacja za UW była posłannictwem, a dzisiejsza agitacja za PO to tylko deal, o czym Wyborcza od czasu do czasu przypomina. Zadaniem PO przed całkowitym upadkiem jest dziś pogrążenie PiS, a istotnymi krokami – likwidacja instytucji takich jak CBA czy IPN, które działają wbrew elitom. Spodziewany w 2010 roku kryzys (ten prawdziwy, a nie obecna recesja niefrasobliwie nazywana kryzysem) spowoduje prawdziwe przetasowania na scenie politycznej. Można się spodziewać niesłychanej agresji i działań przy wykorzystaniu wszelkich środków, by zniszczyć PiS i nie dopuścić do realizacji tego scenariusza. Zapewne dlatego kazano Tuskowi przejąć CBA bez oglądania się na przepisy prawne. Moim zdaniem jest to niepokojący sygnał zwierania szyków przed spodziewanymi niepokojami społecznymi. Do zniszczenia PiS-u będą zapewne wykorzystywane także służby specjalne, co będzie niejako powtórką z lat 90. Sądzę, że w najbardziej tajnych komórkach służb specjalnych dziś ćwiczy się pacyfikowanie manifestacji od wewnątrz poprzez podstawianie prowokatorów, przejmowanie roli liderów i inne zaawansowane metody, nad którymi „świat miłości i postępu” zapewne intensywnie pracuje.
Sens
To tylko prognozy budowane na podstawie pewnego doświadczenia, intuicji, wynikających z długoletniej obserwacji polityki. Chętnie dowiem się, co myślą inni na ten temat, tym bardziej że budowanie takich prognoz i scenariuszy jest zawsze bardzo potrzebne. Są one bowiem budowane na pewnych założeniach, które można w przyszłości weryfikować, obserwując faktyczny rozwój wydarzeń. Uzyskana w ten sposób wiedza pozwoli chociażby na świadome podejmowanie decyzji politycznych.
Istotnym założeniem, które ja przyjąłem, budując powyższe scenariusze polityczne jest brak autentyczności większości partii politycznych. W tej chwili autentyczne wydaje się PiS, które reprezentuje coraz liczniejszą grupę Polaków zainteresowanych całkowitą wymianą zdegenerowanych polskich elit oraz skończeniem z przesadnym i niepotrzebnym klientelizmem Polski wobec silniejszych sąsiadów. Drugą autentyczną partią jest SLD, które w czytelny sposób reprezentuje środowiska postkomunistyczne wraz z ich stanem posiadania, w którym wbrew pozorom mieszczą się nadal kolosalne aktywa w administracji (szczególnie na niższych szczeblach), służbach, a zwłaszcza w największym biznesie (np. banki, media). Są to jednocześnie środowiska skrajnie prounijne, dążące do pełnej federalizacji i stworzenia państwa europejskiego.
Reszta dzisiejszych partii to bardziej swego rodzaju projekty polityczne, w które środki są angażowane tylko tak długo, jak projekt jest potrzebny. Donald Tusk chyba nigdy nie był właścicielem projektu „PO” inspirowanego – jak już wiemy – przez Gromosława Czempińskiego: „Dość duży miałem udział w tym, że powstała Platforma. (...) Mogę powiedzieć, że odbyłem wtedy olbrzymią liczbę rozmów, a przede wszystkim musiałem przekonać Olechowskiego i Piskorskiego do pewnej koncepcji, którą później oni świetnie realizowali. (...) Z Tuskiem także rozmawiałem” (Polsat News 03.07.09). Oczywiście, można mieć co najwyżej domysły, dla kogo pracuje dziś Czempiński, ale być może to jego mocodawcy są tymi samymi, u których zbiegają się sznurki rozmaitych politycznych projektów w „prowincji” Polska.
Pozostaje jeszcze przyszła rola Tuska i wierchuszki PO. Myślę, że dla utrzymania pełnego zaangażowania Tuska w realizację „projektu”, szczególnie w sytuacji gdy wysoce prawdopodobnym efektem jest samozniszczenie, musi mieć on coś obiecane. A co mogłoby usatysfakcjonować Tuska? Oczywiście, prezydentura w 2010. Cel jest możliwy do osiągnięcia, a taki układ jest korzystny dla wszystkich stron. To, co jeszcze niedawno wydawało się niemożliwe, a mianowicie podtrzymanie wizerunku Tuska jako mądrego lidera, męża stanu, oraz odseparowanie tego wizerunku od bezczynności i porażek rządu, wraz ze zbliżaniem się terminu wyborów wydaje się coraz bardziej w zasięgu ręki. Spodziewany dramatyczny spadek poparcia dla Tuska można powstrzymywać za pomocą podtrzymywania wizerunku Tuska jako nieskazitelnego wodza i arbitra oraz kontynuowania ataków na Lecha Kaczyńskiego, a przede wszystkim za pomocą niebagatelnej broni, jaką jest możliwość nagłaśniania przekłamanych sondaży. Już teraz został wysłany sondażowy sygnał. Według sondażu GfK Polonia z 07.10.09 (Rzeczpospolita 09.10.09) w drugiej turze wyborów prezydenckich spotkałby się Cimoszewicz z Tuskiem, przy czym wygrałby Cimoszewicz! Jest to też wyraźna oferta dla prawicowego elektoratu: „lepiej głosujcie na Tuska, bo będziecie mieć znowu postkomunistę”. Poza tym dla przyklepania dealu we właściwym momencie Tusk dostanie jakieś kwity na Cimoszewicza i zostanie powtórzony manewr podobny jak w 2005, tyle że tym razem już bez fuszerki.
Prezydentura to dla takiej niedołęgi jak Tusk szczyt marzeń i na pewno go usatysfakcjonuje. Będzie to też dla niego zwyczajnie dobre zabezpieczenie osobiste na nadchodzące ciężkie czasy a i na resztę życia i sposób na wynagrodzenie wszystkich swoich wiernych dworzan, którzy dostaną posady u prezydenta. Temu akurat prezydentowi nikt nie będzie wypominał budżetu. Myślę, że tylko taka obietnica z jego strony mogła zapewnić mu w obecnych ciężkich dla partii chwilach tak daleko posuniętą lojalność wierchuszki. Jej członkowie muszą przecież przynajmniej domyślać się tego, że PO zatonie i w związku z tym oferta Tuska jest dla nich nie do pogardzenia. Niższe struktury PO też nie powinny narzekać. Na pewno umieją odczytać sygnał płynący z decyzji o praktycznej likwidacji CBA: „Teraz jest dla was czas żniw.”
Z punktu widzenia prawdziwych właścicieli projektu „Platforma Obywatelska” spełnił on swoje zadanie idealnie, tylko kilka razy było groźnie, ale niebezpieczeństwa zostały już zażegnane, a prezydent Tusk będzie świetnym rozwiązaniem. Szczególnie, gdy porównać go z Lechem Kaczyńskim. Tusk jako „prezydent wszystkich Polaków” nie będzie powodował żadnych konfliktów i pozwoli bezkolizyjnie w pełni zagospodarować państwo na powrót przez stary establishment rodem z PZPR-SB-UD-SLD-PD... A jak gdzieś przypadkiem trafi się jakiś nadgorliwy prokurator czy sędzia, to prezydent Tusk wzorem swojego mistrza – Kwaśniewskiego vel „Alka” – i ułaskawi kogo trzeba.