Impulsem do tego wpisu było pewne zdarzenie w TVP1. Zacznę jednak od moich politycznych uzależnień. Od pewnego czasu do stałej dawki programów informacyjnych (typowe uzależnienie zwierzęcia politycznego!) doszedł mi nawyk systematycznego czytania bloga Salon24/Posłuchaj, to do Ciebie... autorstwa Toyaha. Dlaczego akurat ten blog – trudno wytłumaczyć. Kto go czyta, ten to zrozumie. Przyznając Toyahowi ponadprzeciętną przenikliwość, czytam go – jak wszystko inne – krytycznie. Nawet bowiem, jeśli w jakieś sprawie miałbym pozostać w błędzie, to wolę zachować swoje mylne zdanie, niż przyjmować inne zdanie bez możliwie pełnego zrozumienia i przyjęcia argumentów, które za tym innym przemawiają. To zresztą chyba jedna z głównych cech różniących przeciętnego sympatyka PiS od przeciętnego zwolennika PO. Zwolennicy PO chyba wręcz muszą wyłączać myślenie, słuchając pokrętnych wypowiedzi członków PO. Wracając do Toyaha, prezentuje on ostatnio pogląd, że projekt PO znajduje się w nieporównanie gorszej kondycji niż wskazują na to sondaże, które „dostały małpiego rozumu”. Nadzorcy tego projektu coraz bardziej nerwowo zastanawiają się nad nowym rozwiązaniem kwestii zarządzania Polską na kolejne lata.
Rzeczywiście – w ciągu dwóch lat Tuskowi i jego ludziom udało się przywrócić w społeczeństwie dojmujące pragnienie uczciwości i przejrzystości w życiu publicznym. Podobny stan mieliśmy w czasie działania komisji w sprawie afery Rywina. Nie chodzi tu o oczekiwanie na jakiś stan doskonały – który, jak wiadomo, w przyrodzie jest nieosiągalny – ale o pragnienie przejścia na zupełnie inny poziom, niż to wszystko z czym mieliśmy do czynienia w tym nieszczęsnym dwudziestoleciu poza krótkimi przerwami. Inaczej mówiąc, o pragnienie zmiany standardów z poziomu kraju trzeciego świata na poziom kraju bardziej cywilizowanego. W 2005 system dążył do skanalizowania tego dojmującego pragnienia uczciwości w kierunku światłego tandemu Tusk-Rokita. Nie udało się i dlatego od tamtego czasu panuje próba całkowitego zamazania polityki przez pseudopolityczny bełkot i rechot skierowany przeciwko partii PiS, jej liderowi Jarosławowi Kaczyńskiemu oraz prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu. Kulminacją i największym sukcesem tej pseudopolitycznej nagonki (przy istotnym udziale bardziej wyspecjalizowanych socjotechnik) były oczywiście wybory w 2007 roku. Ten bełkot i rechot musiał kiedyś wyblaknąć – stać się parodią farsy, którą był od samego początku. Pytanie było tylko – jak zdeterminowany jest sam PiS i jego elektorat. A więc wytrzymaliśmy, a przyspieszony powrót pragnienia uczciwego państwa w najszerszej części naszego społeczeństwa został wywołany przez samego Tuska i jego ludzi.
Na wszelki wypadek wyraźnie zaznaczam coś dla mnie oczywistego: w tej walce nie chodzi o PiS, Kaczyńskich, czy ambicje kilku blogerów. Chodzi o coś znacznie większego, a mianowicie o kondycję, przyszłość, a niewykluczone, że nawet o samą egzystencję, naszego kraju – Polski. Żeby dobrze uświadomić sobie powagę sytuacji, trzeba po prostu wziąć pod uwagę, że przez ostatnie 20 lat, z krótkimi przerwami, Polską rządzili pośrednio lub bezpośrednio agenci obcych służb, dla których prawdziwy sukces naszego kraju, czy wręcz wybicie się Polski na lidera środkowoeuropejskiego regionu, jest najczarniejszym scenariuszem.
Toyah zwraca uwagę na prawdopodobnie kiepską kondycję PO. Ja jestem jednak przekonany, że główny przeciwnik jest silny, zorganizowany i ma jeszcze asy w rękawie. Czy już ma powody do nerwowości, o tym dalej. My przeciwko systemowi mamy „tylko” prawdę i poczucie, że stoimy po słusznej stronie. Co gorsza, ogólny poziom świadomości zarysowanych powyżej podstawowych faktów o ograniczonej suwerenności naszego kraju jest nadal bardzo niski w społeczeństwie, o wiele za niski. Dominuje przekonanie o niezrozumiałych wojnach na górze i wspomniane pragnienie zmiany standardów życia publicznego.
Dzisiaj zaszło drobne wydarzenie, które tak mi się skojarzyło ze spostrzeżeniami Toyaha na temat nerwowości wśród agentury zarządzającej Polską, iż postanowiłem podzielić się nim czym prędzej.
Zanim przejdę ad rem, muszę tu zaznaczyć jeszcze jedną z tych oczywistych spraw, które przed społeczeństwem są skrzętnie ukrywane. Chodzi tu o rozmieszczenie agentów służb na ważnych stanowiskach w najważniejszych redakcjach – w prasie, radiu i tv. Nie możemy poznać szczegółów tej działalności (także dzięki światłemu TK – wyrok z kwietnia 2007 w sprawie lustracji), ale jej przejawy są na tyle widoczne, że nie będę tego faktu tutaj szerzej uzasadniał.
Incydent, o którym piszę, będzie znany widzom programu Tomasza Sakiewicza Pod Prasą. Przestrzegałbym od razu przed trywialnym kojarzeniem tego dziennikarza jako sympatyzującego z PiS i stawianiem go jako naturalna przeciwwaga do mediów sympatyzujących z PO np. Gazety Wyborczej czy TVN24. Nie dajmy się zwieść twierdzeniom, że istnieje tu symetria. Tomasz Sakiewicz reprezentuje przede wszystkim określone poglądy, które rzeczywiście w wielu sprawach zbieżne są do tego, co mówi PiS i co czuje elektorat tej partii. A redaktorzy z Gazety Wyborczej czy TVN24 mają nie tyle poglądy, ile realizują propagandowe wytyczne, co więcej robią to otwarcie i bezwstydnie. W programie Sakiewicza Pod Prasą zawsze byli obecni przedstawiciele różnych opcji politycznych – nawet dziennikarze tak zaangażowanych mediów jak radio Tok FM. Przy tym dzięki osobowości Tomasza Sakiewicza dyskusje odbywały się spokojnie, wręcz w niezwykle kulturalnej atmosferze, gdzie każdy był sprawiedliwie dopuszczony do głosu bez przerywania w połowie myśli, jak to nagminnie dzieje się choćby w TVN24. W ogóle spotykane na niektórych blogach stwierdzenie, że TVP jest „pisowska”, jest niczym więcej jak bezmyślnym powielaniem fobii Gazety Wyborczej. Nawet program Pod Prasą – prowadzony kulturalnie i obiektywnie – był obecny na antenie dość krótko, przy czym dostał bardzo słabą porę emisji, a po przejęciu władzy w TVP przez Farfała został natychmiast zdjęty. Nawiasem mówiąc, ciekawą prawicę reprezentuje Farfał i jego patroni z LPR, skoro w telewizji działał on głównie na rzecz układu. Jednym z efektów odejścia Farfała było przywrócenie programu Pod Prasą, ale obawiam się, że i tym razem na krótko.
Dzisiaj gośćmi Tomasza Sakiewicza była Małogrzata Naukowicz – radio Tok FM, Sławomir Jastrzębowski – Superexpress i Jerzy Jachowicz. Nadmienię – wielu może o tym już nie pamiętać – że Jerzy Jachowicz to nietuzinkowy dziennikarz śledczy: za pisanie o wpływach esbecji w strukturach polskiego państwa zapłacił najwyższą cenę. W Polsce nie są to popularne tematy, ale bliższe szczegóły zachował w Internecie np. New York Times, którego artykuł polecam zainteresowanym (Polish Police Accused in a Fatal Fire, New York Times, 23.04.90). Z tego względu trudno dziwić się dzisiejszej odwadze Jerzego Jachowicza w mówieniu o niewygodnych sprawach – osobiście odnoszę wrażenie, że on po prostu nie musi się już bać. Pierwsza część programu była poświęcona dość sensacyjnym informacjom dzisiejszej Rzeczpospolitej na temat afery hazardowej: dzięki zeznaniom Ryszarda Sobiesiaka w prokuraturze potwierdza się wersja Mariusza Kamińskiego dotycząca przecieku na temat akcji CBA. Druga część była poświęcona kandydatom PO na kandydata na prezydenta, chodzi o Bronisława Komorowskiego i Radosława Sikorskiego. W materiale wprowadzającym do dyskusji wspomniano o pewnej słabości tego pierwszego: w przypadku kandydowania na prezydenta dziennikarze i opozycja mogliby wypomnieć mu jego związki z ludźmi WSI. I tu po krótkiej dyskusji doszło do najciekawszego momentu. Jerzy Jachowicz, wypowiadając się jako ostatni, powiedział: „Jeśli chodzi o Komorowskiego, to jedna rzecz jest niebezpieczna. Mianowicie, że on – podobnie zresztą jak Janusz Onyszkiewicz, swego czasu również jako Minister Obrony narodowej – oni dali się omotać tym starym oficerom WSI z generalicji, sztabowi generalnemu, i oni byli właściwie bezwolnymi wykonawcami sugestii i obrazu prowadzenia armii, prowadzenia WSI, właśnie przez tych starych doświadczonych, często szkolonych w Moskwie, oficerów wywiadu.” Wszystko wskazuje na to, że po tym jak to zdanie poszło w eter (program był na żywo) komuś nagle puściły nerwy. Sławomir Jastrzębowski zdążył jeszcze zacząć zdanie po czym... program został po prostu przerwany. Ot, tak; ktoś nacisnął guzik i ekran telewizji stał się czarny, jedynie w rogu widniało logo TVP1 z wymownym napisem poniżej „na żywo”. Program nie został wznowiony. Po kilkunastu sekundach pojawiły się reklamy. Coś takiego w – jak to się mówi – wolnej Polsce nie zdarza się często, dlatego jestem ciekaw, jakie będą następstwa tego incydentu oraz jak będzie on tłumaczony.
Podejrzewam, że – jeśli w ogóle będzie jakaś sprawa – to jak zwykle atak pójdzie wielotorowo. Z jednej strony będzie wyjaśnienie, że był jakiś problem techniczny, przy czym osoby doszukujące się drugiego dna zostaną wyśmiane jako oszołomy. Z drugiej strony pójdzie atak na samego Tomasza Sakiewicza i wszelkie próby doszukiwania się ciemnych stron miłościwie nam panującej ekipy Donalda Tuska. Komorowski zostanie przywołany jako jednostka pełna wszelkich cnót i zalet, o kryształowym wręcz życiorysie.
I na tym można by poprzestać – taką narrację przyjmą desperaci, którzy jeszcze wierzą Tuskowi, Wyborczej etc. Spróbujmy jednak jeszcze pokusić się o pewien eksperyment myślowy, nie przesądzając sprawy – problem techniczny czy interwencja oficera dyżurnego. Gdyby takie zdarzenie miało miejsce w trakcie programu – dajmy na to – Tomasza Lisa, gdy jakiś zaślepiony platformers rzuca rytualne klątwy na braci Kaczyńskich, to dopiero byłaby afera! Gazeta Wyborcza dałaby nazajutrz na pierwszej stronie wielki paniczny tytuł w stylu „Reżim Kaczyńskich wraca”, a pod spodem mniejszymi literami „... na razie tylko w TVP”. I miesiącami opinia publiczna debatowałaby na temat – co się w tej „pisowskiej” telewizji wyprawia, wręcz zmuszając „strudzonego” premiera, by wykonał kolejne podejście do przejęcia lub zniszczenia mediów publicznych.
Zamknę ten wpis, wracając do wspomnianej na wstępie przenikliwości Toyaha. Może oni tam faktycznie popadli już w lekką psychozę, skoro decydują się na tak jaskrawe odkrycie swoich możliwości, celów i fobii za jednym głupim posunięciem. Gdyby ten program poszedł normalnie, to pewnie nikt nie zwróciłby na niego większej uwagi. Wszak „porządni” dziennikarze nawet nie wspominają o Sakiewiczu. „Zapis na Sakiewicza” oficjalnie kiedyś ogłosiła jakaś młoda dziennikarka z Wyborczej, przemawiając w TVN24 – powiedziała, że wszystko, co wiąże się z Tomaszem Sakiewiczem i Gazetą Polską, trzeba całkowicie przemilczeć, bo samo podejmowanie dyskusji jest już tu szkodliwe. A teraz oni pokazali jak na dłoni, co ich zabolało. Komorowski musi być ich wielką nadzieją na pokonanie Lecha Kaczyńskiego. Związki Komorowskiego z WSI muszą być faktem, skoro aż tak starają się to ukryć, widocznie bardzo im zależy na tym, by w przestrzeni publicznej ta tematyka nie funkcjonowała, a już zwłaszcza nie w kontekście moskiewskich patronów WSI. W końcu, pośrednio pokazali też swoje możliwości, czyli to, o czym już tu wspomniałem – że faktycznie są obecni w mediach. Osobiście sądzę, że zarówno na stanowiskach eksponowanych (tu każdy może we własnym zakresie typować dziennikarzy z drugim etatem), jak i nieeksponowanych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Przeczytałeś? Skomentuj!