Nasze media z każdym nowym tematem wznoszą się na kolejne wyżyny hipokryzji. Dzisiaj mamy temat afery hazardowej, przy czym mamy do czynienia z tak bardzo nadmuchanym balonem hipokryzji, że ja już nie mogę uwierzyć, że on nadal nie pęka, że jeszcze nikt dobitnie nie wykrzyknął „Król jest nagi!”
Afera hazardowa oczywiście zasługuje na szczegółową analizę dat, jawnych dokumentów, które można znaleźć w mediach i w Internecie. Cenne są również spekulacje na temat przypuszczalnych głębszych niejawnych procesów, czyli działania tzw. układu – tego wszystkiego, co leży u podstaw tego typu afer, a co zawsze pozostaje w cieniu. Na szczegółowe wyjaśnienie ze strony odpowiednich instytucji państwowych trudno liczyć w obecnych warunkach. Spośród niezliczonej liczby afer, które miały miejsce w III RP, tylko w nielicznych udało się kogokolwiek osądzić, a chyba nie było przypadku, by sięgnięto dalej niż po płotki. Dlatego aktywność blogerska na tym polu jest szczególnie przydatna. W ramach tej aktywności należałoby poszukać wszelkich luk i niespójności w narracji przygotowanej przez ekipę rządzącą, bardzo wyraźnie te braki naświetlić i choćby w Internecie pozostawić świadectwo nadużywania władzy ze strony ludzi Tuska.
Ja w tym miejscu chciałbym odnieść się do afery hazardowej krótko i na zupełnie elementarnym poziomie. Jak się okazuje, na tym poziomie łatwo zauważyć pewne aspekty, na ogół pomijane, które muszą wzbudzać strach u porządnych ludzi. Strach przed tym, że jest już w naszym kraju beznadziejnie. Bowiem poza oczywistym analizowaniem afery hazardowej, szukaniem jej drugiego dna itd., mamy do czynienia z koniecznością odnotowania zupełnie elementarnego braku przyzwoitości oraz poszanowania dla prawa u rządzących. Z sytuacją, która w normalnym demokratycznym kraju doprowadziłby do politycznego trzęsienia ziemi i takiej medialnej burzy, że w zasadzie władza zastałaby zmieciona. Tymczasem u nas tylko dalej nadymany jest balon hipokryzji. Na czym ten brak przyzwoitości i poszanowania dla prawa polega?
Oto ministrowie rządu zostali przyłapani na korupcji przez instytucję powołaną do rozpracowywania właśnie takich spraw, czyli CBA. Jakby tego było mało miejscem akcji nie są salony, lecz mamy do czynienia z ordynarnymi, pełnymi wulgaryzmów, rozmowami przez telefon oraz spotkaniami w podejrzanych miejscach. Przypomina to trochę ministra Janusza Kaczmarka, który w hotelowym korytarzu nerwowo oczekuje na audiencję u rekina biznesu. W każdym jednym kraju korupcja na wysokich szczeblach władzy jest trudnym sprawdzianem dla systemu władzy. Bywa, że dochodzi do sensacyjnego załamania wielkich karier, ale bywa i tak, że sprawie ukręca się łeb. Takie życie, to jest próba sił – czasem między dobrem a złem, częściej między różnymi koteriami – i ktoś musi z niej wyjść zwycięsko. Ale chyba nigdzie nie jest tak, że demokratyczne społeczeństwo przyjmuje takie historie bezkrytycznie. Władza, jeśli już zdecyduje się iść drogą zła i korupcji, to skrzętnie to ukrywa, a gdy sprawy wyjdą na jaw, musi poddać się surowemu osądowi mediów i opinii publicznej. Nie może być tak, że premier po prostu wychodzi i mówi: „Właściwie nic się nie stało, nie ma przestępstwa (nasi prawnicy już to przeanalizowali), moi ludzie są super, ale wiem, że jesteście państwo trochę wkurzeni tym zamieszaniem, więc umówmy się, że tych moich super-ludzi przesunę na inne stanowiska, a wy za to nie będziecie się już gniewać. Aha, i jeszcze coś, tego gałgana, który wydobył tę aferę, wywalam na zbity pysk, bo on to zrobił nie z obowiązku, tylko tak specjalnie, żeby mi zaszkodzić.” Jeśli to ma być reakcja premiera na wykrycie korupcji w swoim rządzie, to jest to brak przyzwoitości. Jeśli ten brak przyzwoitości jest z jakiś powodów powszechnie akceptowany, to mamy do czynienia z sytuacją moralnego upadku, i to nie tyle samej władzy co władzy wraz z całym społeczeństwem.
Wspomniany moralny upadek społeczeństwa daje się wyjaśnić długoletnim przygotowaniem gruntu – przez stworzenie gimnazjów demoralizujących ludzi już od dzieciństwa, przez publiczne i bezkarne deptanie wyższych wartości (działalność ludzi pokroju Jakuba Wojewódzkiego i jemu podobnych), przez zniszczenie debaty publicznej i wprowadzenie do niej skrajnej pogardy dla oponentów (aktywność Palikota i większość tzw. twarzy PO oraz wspierających ich czołowych dziennikarzy). Daje się ten upadek wyjaśnić także stłamszeniem społeczeństwa przez żelazny uścisk mediów, które pozorując obiektywność i pluralizm, stanowią w rzeczywistości dobrze zsynchronizowaną orkiestrę ukierunkowaną na precyzyjnie zaplanowane pranie mózgów. To wszystko dobre wyjaśnienia, ale fakt pozostaje faktem. Społeczeństwo, które nie widzi lub nie chce widzieć ewidentnego zła, którego dopuszcza się władza, niezależnie od przyczyn tej ślepoty, staje się częścią tego przegniłego systemu, jego milczącym uczestnikiem.
Obok kwestii moralnego upadku jest jeszcze druga sprawa elementarna, która znika w ogniu sporów o to kto co powiedział któregoś-tam sierpnia (jak wspomniałem, sporów ważnych, ale tu piszę na nieco innym poziomie). Ta druga sprawa to obecne w słowach premiera otwarte lekceważenie prawa, o którym nikt z licznych „autorytetów” i ekspertów produkujących się w telewizjach i, niestety, kształtujących opinię publiczną nawet się nie zająknął. Chodzi mi w tym miejscu nie o podstępne i skrywane łamanie prawa przez urzędników, którzy dopuszczają się korupcji, ani nawet nie o przewrotne krycie tych urzędników przez premiera, tylko o lekceważenie prawa publicznie i z poczuciem dumy. Mianowicie od kilku dni Tusk, jego ludzie i wysługujący się partii rządzącej dziennikarze używają pewnej narracji w odniesieniu do konfliktu między premierem Donaldem Tuskiem a szefem CBA Mariuszem Kamińskim. Narracja ta mówi, iż Mariusz Kamiński zachował się źle, nielojalnie wobec swojego przełożonego, teraz więc Tusk może go – jako swojego podwładnego – po prostu dyscyplinarnie zwolnić. I z premedytacją wciska się ludziom ten kit, nie ukrywając zbytnio, że tak naprawdę chodzi tylko o to, byśmy przymknęli oko na faktyczny zamach stanu, jakim będzie ewentualna dymisja szefa CBA. Tymczasem struktury państwa nie są zwykłym biznesem, w którym szef może według własnych ocen rozwiązać umowę z podwładnym, na warunkach tej umowy, w dowolnym momencie. W życiu obywatela obowiązuje złota zasada demokratycznych społeczeństw, iż wszystko co nie jest zabronione – jest dozwolone. W razie potrzeby zawieramy umowy, a wątpliwości reguluje kodeks cywilny. Natomiast w administracji państwowej obowiązuje inna zasada mówiąca, że urzędnik może działać tylko na podstawie i w granicach prawa. Tusk też podlega tej zasadzie i, jeśli nie jest idiotą, to świadomie, perfidnie oszukuje społeczeństwo, twierdząc, że może podjąć autonomiczną decyzję o dymisji szefa CBA. Przesłanką do takiej dymisji nie może być przeświadczenie Tuska, że Kamiński zrobił coś złego. Jeśli nawet by zrobił, to musi to zostać udowodnione przed sądem i musi zapaść wyrok. Jeśli prawne przesłanki do zdymisjonowania Kamińskiego nie wystąpią, a Tusk tę dymisję przeforsuje, dokonując swoich manipulacji opinią publiczną oraz jakiś prawnych kreacji i łamańców, to znaczy, że nasze państwo znajduje się w kryzysie – nie tylko gospodarczym czy politycznym, ale bytowym. I jeśli społeczeństwo szybko się nie obudzi, to z tego kryzysu coraz trudniej będzie się nam wydobyć.
Obywatelska zgoda na respektowanie wspólnego systemu prawnego jest chyba podstawowym warunkiem funkcjonowania państwa. Obserwowany dziś upadek naszego systemu prawnego – podobnie jak wyżej opisany upadek moralny – też ma swoje podstawy i przygotowanie. Wystarczy przypomnieć lansowane przez polityków PO hasło nieposłuszeństwa obywatelskiego w stosunku do władzy sprawowanej przez PiS w latach 2005-2007. Hasło to wykorzystały szczególnie chętnie osoby podejrzane o współpracę z SB w czasach PRL dla uniknięcia złożenia oświadczeń lustracyjnych, a najgłośniejszym przypadkiem był wtedy Bronisław Geremek. Dalej mieliśmy niszczenie mediów publicznych przez zachęcanie społeczeństwa przez premiera Tuska do niepłacenia wymaganego przepisami i niewysokiego przecież abonamentu na publiczne radio i telewizję. Myślę, że uważni obserwatorzy mogliby wymienić więcej przypadków takich działań. Dziś możemy mieć do czynienia z bardzo poważnym atakiem na system prawny naszego państwa ze strony urzędującego premiera.
Premier Tusk na tym nie kończy. Na konferencji prasowej 07.10.09 (śr), by przykryć swoje niesłychanie szkodliwe działania, jednocześnie z zapowiedzią dymisji szefa CBA uderza w tony wojenne. Po sparaliżowaniu działań szefa CBA, czyli urzędnika, który wykrył korupcję w rządzie i mógł stanowić istotną pomoc w sprawie wyjaśnienia tej afery, a także wykrywać ewentualne kolejne afery, premier fałszywie zapewnia, że jego celem jest wyjaśnienie afery w swoim rządzie. Ale głównym przesłaniem jego przemówień oraz wypowiedzi jego ludzi w ostatnich dniach jest wezwanie do wojny. Wojny z opozycją, a konkretnie z PiS-em, bo tylko tę partię Tusk wymienia jako przeciwnika. Zwróćmy uwagę, że PR-owcy Tuska zadbali nawet o taki szczegół jak ton głosu. Premier i jego ludzie nazwę PiS i nazwisko Kaczyński wymawiają szczególnym jadowitym tonem, jakby sama nazwa była już obelgą. Celem wojny jest zniszczenie przeciwnika. Premier Tusk chyba więc boi się tej opozycji, skoro nie zadowala się już codziennym bezpardonowym zwalczaniem jej w mediach, a postanowił wykorzystać okazję i przekształcić aferę w swoim rządzie w oficjalną wielką wojnę z jedną opozycyjną partią. Coś takiego chyba jeszcze nie miało miejsca nawet w dotychczasowym chorym systemie zwanym III RP, w którym użycie służb specjalnych do walki z opozycją w latach 90. starano się przynajmniej trzymać w tajemnicy.
Mam w sobie wielką nadzieję, że nasze społeczeństwo jednak się obudzi. Że choćby ostatnie rocznice, przypominające o naszej nie zawsze zwycięskiej lecz zawsze chwalebnej walce o niepodległość oraz o ponoszonych w przeszłości ofiarach dla niepodległości, staną się iskrą, która obudzi w ludziach myślenie patriotyczne i propaństwowe. A wojna Tuska z opozycją o władzę nie dla dobra Polski, ale dla obcych interesów i przy okazji dla geszeftów swoich kolesi, stanie się „wojną polsko-tuską”, podobnie jak „wojna polsko-jaruzelska”, którą pod kłamliwymi hasłami wytoczył nam niegdyś niejaki „człowiek honoru”. Wojną, w której – tego akurat jestem pewny – ten mały żałosny zdrajca Tusk już przegrał, bo teraz chyba tylko cud mógłby sprawić, żeby spełnił swoje marzenie i został prezydentem Polski. Ale przebieg i ostateczny wynik tej wojny jest bardzo bardzo niepewny. Obawiam się bowiem, że została ona tak zaplanowana (łącznie z opisanym wcześniej upadkiem obywatelskiej przyzwoitości oraz szacunku dla prawa), by w najgorszym przypadku – z punktu widzenia macherów pociągających za sznurki – pogrzebać i PO, i PiS, a na zgliszczach wrócić wreszcie do władzy ze swoimi sprawdzonymi towarzyszami.
Moje obawy i pesymizm mają swoje uzasadnienie w obserwowanym zobojętnieniu społeczeństwa na bieżące sprawy państwa podobnym do tego, z którym mieliśmy do czynienia przez większość okresu III RP a szczególnie w umownym okresie 1995-2005. A trzeba tu polegać bardziej na własnych obserwacjach niż na zmanipulowanych sondażach opinii publicznej. Zapewne sondaże pokażą wahania poparcia dla PO, ale wiadomo w czyich rękach są firmy wykonujące badania opinii publicznej i czyje zlecenia one realizują. Najważniejszy jest dziś sondaż GfK Polonia z 06.10.09 (Rzeczpospolita 07.10.09), czyli przed konferencją prasową Tuska, w którym na pytanie „Czy Donald Tusk powinien odwołać szefa CBA Mariusza Kamińskiego?” 56% ankietowanych miało odpowiedzieć „tak”, a 37% – „nie”. Firma GfK Polonia zapewne wykonała tu odgórne polecenie, zgodnie z którym miała dać Tuskowi do ręki wygodny argument dla tej dymisji. Jeśli jednak faktycznie większość Polaków tak myśli, jest tak zindoktrynowana lub zdezorientowana, by nie dostrzec wymienionych przeze mnie wyżej dwóch zupełnie elementarnych spraw związanych z aferą hazardową, to jest po prostu bardzo źle z nami.
Gdy w 1989 roku entuzjaści mówili o upadku komunizmu, a realiści – o transformacji systemu, daleki byłem od triumfalizmu. Nastroje tonował redaktor rzekomo „naszej” gazety Adam Michnik oraz złowieszcza postać Wojciecha Jaruzelskiego na stanowisku prezydenta Polski. Jednak w najczarniejszych myślach nie sądziłem, że ta walka będzie trwać jeszcze tak długo. Dzisiaj widzę, że czeka nas bardzo długi marsz. Pogodziłem się nawet z tym, że nie spełni się moje marzenie i nie doczekam, przynajmniej w życiu aktywnym zawodowo, ojczyzny na swoją miarę silnej gospodarczo i militarnie oraz wolnej od obcych wpływów realizowanych na miejscu czy to przez postkomunistów, czy innych zdrajców. Wierzę jednak, że nie można rezygnować ani z tych marzeń, ani z walki o nie w takiej formie, jak jest to możliwe. Bardzo ważna jest też praca pozytywistyczna. Jeśli nie można zrobić nic innego, to trzeba dbać o osobiste powodzenie, budować lokalne społeczności, a najcenniejsze wartości – uczciwość, honor i szacunek dla Polski – przekazywać swoim dzieciom.
Obr. 1. Mariusz Kamiński w latach 90. jako założyciel i lider stowarzyszenia Liga Republikańska, które programowo sprzeciwiało się powrotowi byłych komunistów do władzy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Przeczytałeś? Skomentuj!